Zbiórki

Jakub Andrzejczak, Ozorków

Leczenie pochłonęło już wszystkie oszczędności Kuby.

Witam serdecznie, nigdy nie lubiłem pisać o sobie, dlatego też napiszę krótko. Mam na imię Kuba i mam 36 lat. Jestem tatą cudownej dziewczynki – Amelki. Moja kochana córeczka ma 10 lat i dla niej chcę i muszę żyć. Pragnę uczestniczyć w każdym etapie jej życia oraz patrzeć jak dorasta. Zaczęło się niewinnie od małej kuleczki pod językiem, niestety z dnia na dzień stawała się ona coraz większa. W lutym 2016 r. udałem się do lekarza pierwszego kontaktu. W trybie natychmiastowym zostałem skierowany do Poradni Specjalistycznej w Łodzi, z podejrzeniem zmiany nowotworowej. Po badaniu histopatologicznym diagnoza była jednoznaczna - nowotwór złośliwy dna jamy ustnej. W jednej chwili świat mi się zawalił, w głowie pojawiło się wiele pytań. Dlaczego? Jak to możliwe? Co dalej? To nie może być prawda! Przeprowadzono kolejne badania, niestety to nie był koniec złych wiadomości: większość węzłów chłonnych także została zaatakowana. Na szczęście trafiłem pod opiekę wspaniałego zespołu lekarzy w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym Nr. 1 w Łodzi, który jednoznacznie stwierdził, iż zmiany te nadają się do natychmiastowego usunięcia. Termin operacji wyznaczono na 11 marca 2016 r. Usunięto mi większość węzłów chłonnych, do których były już przerzuty. Niestety część języka także została usunięta. Podczas operacji okazało się, iż lekarze musieli mi usunąć większą część zębów, dlatego też będę potrzebował protezy. Czekają mnie dalsze badania oraz konsultacje, radio i chemioterapia, a także długotrwała rehabilitacja. Muszę nauczyć się mówić na nowo. Dojazdy oraz odpowiednia dieta, którą musiałem stosować przed operacją, w szybkim stopniu pochłonęły moje nieduże oszczędności. Duże wsparcie oraz pomoc okazuje mi najbliższa rodzina oraz znajomi. Pomagają finansowo oraz wspierają psychicznie. Na dzień dzisiejszy posiadam orzeczenie o całkowitej niezdolności do pracy, nie mogę podjąć jakiejkolwiek pracy. Przyznano mi rentę w wysokości 500 zł miesięcznie, która nie wystarcza nawet na podstawowe zobowiązania, leki oraz dietę, którą muszę stosować. Nigdy nikogo o nic nie prosiłem, ale będę wdzięczny za każdą okazaną mi pomoc oraz za każdą złotówkę. P.S. Proszę wszystkich, abyście nigdy nie bagatelizowali zmian, jakie zachodzą w Waszym ciele, zawsze lepiej zapobiegać niż później leczyć! Aktualizacja: W sierpniu 2021 roku miałem kontrolne TK twarzoczaszki i niestety, ale wszystko powróciło na nowo, nie za długo mogłem cieszyć się, że choroba odeszła. Ona ciągle jest i na nowo przypomniała o sobie. Zmiany powstały po przebytej radioterapii, żuchwa znacznie osłabiła się - destrukcja tkanki kostnej lewego ramienia żuchwy z naciekiem sąsiadujących tkanek miękkich żuchwy. W październiku pobrali mi na nowo materiał do badania histopatologicznego. Zmiana silnie krwawi - materiał krwisty, w rozmazach kres, drobne strzępy ziarniny oraz komórki zapalne - taki otrzymałem opis mikroskopowy pobranego materiału. Niestety decyzja była jednoznaczna i nieodwracalna, zakwalifikowali mnie do paliatywnej chemioterapii, którą miałem 17-19 stycznia 2022 roku (Cisplatin-Ebewe oraz 5-Fluorouracil-Ebewe - podane leki). Obecnie jestem bardzo słaby po przebytej chemioterapii, opiekę sprawują nade mną rodzice, którzy także są schorowani i sami potrzebują pomocy (tata po wypadku komunikacyjnym, a mama z orzeczeniem o całkowitej niezdolności do samodzielnej egzystencji), ale jakoś musimy sobie radzić. Kolejną dawkę mam zapisaną na 7-9 lutego 2022 roku. Powiatowy Zespół ds. Orzekania o Niepełnosprawności wydał mi orzeczenie do listopada 2024 roku o stopniu UMIARKOWANYM, przez co nie należą mi się żadne dodatki z tytułu choroby i przysługuje tylko renta z ZUS. W obecnej chwili nie jestem w stanie wykonywać jakiejkolwiek pracy zarobkowej, a decyzją ZUS NIE MOGĘ, gdyż na decyzji mam całkowitą niezdolność do pracy do października 2022 roku. Renta nie wystarcza mi na podstawowe zobowiązania, leki, dojazdy na wizyty lekarskie, odpowiednią dietę. Najbliżsi pomagają jak mogą, wspierają finansowo i psychicznie.

3 420 zł z 5 000 zł
68%
Katarzyna Ojrzyńska, Krynica Morska

Zbieramy na bewacyzumab - lek nierefundowany przez NFZ.

Mam na imię Katarzyna, z ukochaną córką zdobywałam świat, niestety w lipcu 2015 roku zdiagnozowano u mnie raka jajnika. Guzy znajdowały się na jajnikach oraz w miednicy. Ze względu na wielkość jednego z guzów operacja usunięcia narządów wraz z guzami została przeprowadzona natychmiast po zdiagnozowaniu. Następna była chemioterapia .Obecnie jestem w trakcie terapii lekowej lekiem nierefundowanym przez NFZ o nazwie bewacyzumab. Lek podawany jest co trzy tygodnie przez kilka lat, niestety terapia jest kosztowna - 1 podanie leku to koszt ponad 3 tysiące złotych. Rozpoczęłam również kurację innymi metodami, nierefundowanymi przez NFZ. Jeżeli ktoś z Państwa nie zdecyduje się wpłacić na moją osobistą zbiórkę, to proszę o wsparcie innych osób, cierpiących z powodu raka. Dziękuję, Katarzyna

64 897 zł z 70 000 zł
92%
Tomasz Kasprzak, Dębno

Na tę chwilę zawieszam zbiórkę

Dziękujemy Darczyńcom za wszelkie wpłaty! Na ten moment sytuacja jest stabilna, więc zawieszam zbiórkę. Dziękuję za wsparcie i okazane dobre serce. ******************************************************************************* Witam wszystkich! Mam na imię Tomasz, jestem mężem i tatą trójki wspaniałych dzieciaków: dwóch synów w wieku 18 i 14 lat oraz córki, która ma 7 lat. Od 2 lat walczę z chłoniakiem z komórek B z cechami pośrednimi pomiędzy chłoniakiem rozlanym z dużych komórek B a klasycznym chłoniakiem Hodgkina. Obecnie jestem po 4 dawkach leku. Niestety, pomimo że lek w czasie mojego leczenia wszedł na listę leków refundowanych, ja nie zakwalifikowałem się do bezpłatnego leczenia. Koszty jakie ponieśliśmy na zakup leku zmusiły nas do zapożyczenia się u rodziny i znajomych. W tym momencie mam 41 lat, równo rok temu zakończyłem leczenie, jestem po kolejnej tomografii komputerowej, która wykazała dalsze cofanie się choroby pomimo zakończonego leczenia. Dzięki temu Pani doktor wyraziła zgodę na mój powrót do pracy. Konieczne jest jednak dalsze monitorowanie choroby, które wiąże się z wyjazdami do szpitala i zakupem wymaganych leków, co dla mojej rodziny jest dużym obciążeniem. Obecnie zbieram pieniądze na pokrycie tych koszów. Następne badanie TK we wrześniu. W mojej walce zawsze mogę liczyć na rodzinę. To oni dają mi siły, aby walczyć i nie poddawać się. Wiem, że mam dla kogo żyć. Choroba nowotworowa pomimo tego, że atakuje tylko jedną osobę, dotyka całej rodziny. Wsparcie, uśmiech i dobre słowo rodziny są moim motorem do walki z chorobą. Liczę również na Was i Waszą pomoc w zebraniu środków na moje leczenie. Z góry dziękuję za wsparcie i okazane dobre serce.

1 323 zł z 12 000 zł
11%
Iwona Wleklik, Rydzyna

Zbieram na rehabilitację, chcę znów być sprawna i pewna siebie!

Witam! Mam na imię Iwona. Pochodzę z Wielkopolski. W listopadzie tego roku skończę 42 lata. Zanim postawiono mi diagnozę, często miałam stany podgorączkowe, uczucie duszności i ciągłego zmęczenia. Zaczęło mnie to zastanawiać i niepokoić… 28 luty 2013 roku. Tego dnia odebrałam wynik biopsji – rak piersi z nadekspresją receptora HER2. Pojawił się strach, przerażenie i pierwsze pytanie: „Ile mi jeszcze czasu pozostało?” Nie ma nic gorszego od niepewności i braku wiedzy. Zaczęłam poszukiwać informacji, jak sobie poradzić z sytuacją, w której postawiła mnie choroba. Zostałam poddana chemioterapii, operacji, radioterapii oraz terapii uzupełniającej herceptyną. Obecnie najważniejsza jest systematyczność badań kontrolnych i rehabilitacja. Zmagam się ze skutkami ubocznymi leczenia. Czeka mnie ponowny zabieg chirurgiczny. Pieniądze, jakie uda mi się uzbierać, chciałabym przeznaczyć na leczenie skutków ubocznych i rehabilitację. Marzę, że uda mi się zrobić ponowną operację rekonstrukcji. Jest to proces wieloetapowy, niestety drogi, i nierefundowany przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Dzięki rekonstrukcji znów poczuję się pewną siebie kobietą. Z góry serdecznie dziękuję za życzliwość, gest zrozumienia i pomocy. Iwona

13 543 zł z 10 000 zł
135%
Agnieszka Dudek, Michów

Odpowiednia dieta i leczenie pochłonęły całe oszczędności.

Witam serdecznie, nie lubię pisać o sobie, ale poniżej kilka słów... Mam na imię Agnieszka, mam 42 lat, dwie wspaniałe córeczki - 5-letnią Zuzię i 16-letnią Oliwkę oraz kochającego męża. W sierpniu 2015 roku zrobiłam rezonans i okazało się, że coś jest nie tak. Po kilkunastu wizytach u kilkunastu lekarzy w całej Polsce trafiliśmy do Bydgoszczy - tam biopsja i czekanie... Okazało się, że jest to glejak III stopnia - oligoastrocytoma anaplasticum. Zajmuje on 1/2 lewej półkuli i jest nieoperacyjny na dzień dzisiejszy. Mąż i cała rodzina poruszyła niebo i ziemię, ale ze względu na wielkość guza nie kwalifikuję się do większości dostępnych metod leczenia. Została tylko chemia i radioterapia. Moja dieta jak i leczenie pochłonęły już prawie całe nasze oszczędności. Nigdy nikogo nie prosiłam o pomoc finansową, ale teraz jestem niestety zmuszona. Jeśli chcesz mi pomóc, nie wahaj się. Będę bardzo wdzięczna za każdą pomoc i każdą złotówkę. Pozdrawiam Agnieszka

41 959 zł z 40 000 zł
104%
Maciej Koperczak, Sosnowiec

Maciej walczy z glejakiem. Nie wygra bez wsparcia finansowego.

Mam na imię Maciej, mam 43 lata. 3 lata temu lekarze dali mi rok życia. Nadal o nie walczę! Dowiedziałem się, że mam nowotwór mózgu - glejak. Po wieczornym spacerze z dziećmi dostałem temperatury, źle się poczułem, myślałem, że to tylko przeziębienie. Niestety nad ranem trafiłem do szpitala po ataku padaczki. Moje życie legło w gruzach. Mam 2 synów, kochającą żonę i bardzo chciałbym być z nimi jak najdłużej. Guz jest bardzo duży 6,8x4,8 cm. Położony w części skroniowo-czołowej, nacieka na ośrodek mowy, pień tętnicy mózgu otoczony jest naciekiem. Odkąd dowiedzieliśmy się o nowotworze, bardzo dużo czasu spędzamy na szukaniu pomocy, instytucji medycznych, sposobów leczenia - niestety, niektóre terapie nie są refundowane przez NFZ, a niektóre są niedostępne dla polskiego pacjenta. Próbuję różnych metod, suplementów, które są bardzo kosztowne. Stosuję rygorystyczną dietę: bezmięsną, bez cukru, nabiału i glutenu. Każdy z Nas przecież ratowałby się jak tylko potrafi, próbowałby wszystkiego. Koszty miesięczne, które ponoszę na leki i suplementy to 3 tys. złotych. Podjąłem decyzję oleczeniu w Centrum Protonoterapii w Czechach. Sytuacja wymagała już podjęcia decyzji, co robić dalej, ponieważ guz zaczął rosnąć. Zostałem zakwalifikowany. Na okres 2 miesięcy musiałem wraz z żoną i synem wyjechać do Czech. Prawie 2 miesiące naświetlań przyniosły efekty. Obecnie guz zmniejszył się i jest dalsza regresja. Aktualne wymiary to 54x44x56. Efekty uboczne oczywiście są, ale trzeba się ratować mimo wszystko. Boję się przyszłości, boję się jutra, ale trzeba żyć dalej i walczyć! Pozostała nam nadzieja i wiara w to, że wszystko się uda i zwalczymy guza! Dlatego bardzo proszę o pomoc, modlitwę oraz wsparcie finansowe. Z całego serca dziękuję.

5 621 zł z 130 000 zł
4%
Beata Szymańska, Łódź

Beata potrzebuje pomocy! Ratunkiem jest zagraniczny lek. PILNE!

W grudniu 2013 roku, tuż przed świętami Bożego Narodzenia zdiagnozowano u mnie nowotwór piersi z najgorszym z możliwych receptorów Her2 3+. 3 lata później pojawiły się przerzuty do mózgu, niestety nieoperacyjne. Operacja piersi, naświetlania, chemioterapie, ból. Tak wyglądało ostatnich 7 lat mojego życia. W ciągu ostatnich dwóch lat przyjmowania chemioterapii miałam względny spokój, aż do czasu kiedy pojawiały się kolejne przerzuty. Od czerwca jestem jednak w krytycznej sytuacji. Nastał ten dzień, kiedy kolejny raz nowotwór trafił do mojego mózgu. Sytuacja jest jednak o wiele trudniejsza niż wcześniej, ponieważ w tym momencie moje dotychczasowe leczenie zostało uznane za nieskuteczne i obecnie przyjmuję chemię, która ma mnie chronić przed kolejnymi przerzutami, jednak nie działa na mózg. Ostatnie miesiące to ciągłe podróże po całej Polsce w poszukiwaniu ratunku. Szukałam również badań klinicznych, jednak obecnie nie ma akurat żadnych prowadzonych na ten rodzaj przerzutów, który występuje w moim organizmie. Miesiąc po odkryciu przerzutów przeszłam również trudny zabieg radiochirurgii metodą Gamma-Knife, w czasie którego metalowa rama została przywiercona śrubami do mojej głowy. Wiem, że gdyby nie moja rodzina, nie udałoby mi się przez to przejść. Za mną 7 lat zmagań z tą chorobą. Po tak długim czasie nieustannej walki, operacji i przyjmowanej chemii trudno jest nie bać się o swoje życie i z optymizmem patrzeć w przyszłość. Wierzę jednak, że mam na tyle siły, aby podnieść się kolejny raz. Tym bardziej, że niedawno w USA pojawiła się dla mnie duża szansa. W maju tego roku do obiegu trafił lek Tukysa, który skutecznie działa na zdiagnozowany u mnie typ nowotworu i przerzuty do mózgu! Lek nie jest jednak refundowany w Polsce, a miesięczna terapia kosztuje 78.000 złotych. Niestety, pomimo oszczędności i dużego wsparcia rodziny, nie jesteśmy w stanie sfinansować nawet jednej dawki tego leku. W 2012 roku, chwilę przed zdiagnozowaniem u mnie nowotworu, mój syn obchodził swoje 18 urodziny. Walczyłam o zdrowie, aby być przy nim, kiedy z młodego chłopaka będzie zmieniał się w mężczyznę. Teraz ma 26 lat, a mnie w międzyczasie udało się poznać i zaprzyjaźnić z jego narzeczoną. Pomimo mojej obecnej sytuacji wierzę, że będzie mi również dane zatańczyć na ich weselu, zostać babcią i trzymać na rękach swoje wnuki! Mam dla kogo żyć, nie poddaję się i jestem zdeterminowana, aby ratować swoje życie. Dzięki zebranym środkom będę mogła się leczyć lekiem, który może mi realnie pomóc. Jestem też niezmiernie wdzięczna wszystkim, którzy dotychczas okazali mi pomoc i wsparcie. Dziękuję wszystkim, którzy we mnie wierzą. I nie zamierzam się poddawać. Liczę na Waszą pomoc. Z nadzieją – Beata

70 051 zł z 800 000 zł
8%
Gerard Godek, Tychy

Nowotwór mózgu

Nazywam się Gerard i mam 39 lat. Do momentu diagnozy prowadziłem normalne życie, spotykałem się ze znajomymi i dużo jeździłem na rowerze. Pod koniec roku 2013 usłyszałem coś, co całkowicie odmieniło moje dotychczasowe życie. Okazało się, że w mojej głowie rośnie guz. W październiku 2013 r. przeszedłem operację, po której bardzo szybko doszedłem do siebie. Dobre rokowanie lekarzy mojego przypadku zupełnie uśpiło moją czujność. Niestety w listopadzie ubiegłego roku nastąpił nawrót choroby. Guz przekształcił się w formę złośliwą. Tym razem ułożenie i rozmiar nie pozwoliły na interwencję chirurgiczną. Przeszedłem wszystko, co polska medycyna ma do zaoferowania. Chemioterapię i radioterapię. Guz nadal jest, tylko że uśpiony, w każdej chwili może ponownie zaatakować. Nie chcę bezczynnie czekać, aż to się stanie. Koszty konsultacji i leczenia za granicą, które mogą uratować moje życie, niestety są zbyt wysokie i nie są refundowane przez NFZ. Aktualnie wszystkie wydatki na lekarstwa i suplementy pokrywałem z własnych oszczędności, które odkładałem na mieszkanie, ale środki zaczynają się powoli kończyć. Dlatego w tym momencie potrzebuję Waszej pomocy i bardzo o nią proszę.

41 961 zł z 50 000 zł
83%
Joanna Gromnica, Zabrze

Na tą chwilę zawieszam zbiórkę

Mam na imię Joanna i mam 42 lata. Mój syn w tym roku skończył 18 lat. Na początku 2006 roku zdiagnozowano u mnie rzadki rodzaj raka rdzeniastego tarczycy. Usunięto mi tarczycę. Ze względu na przerzuty usunięto mi również centralny układ chłonny. Mój synek miał wtedy 6 lat i wiedział tylko, że Mama choruje. Słowo "rak" nigdy nie padło. Tak minęło prawie 10 lat.. W maju 2015 roku wystąpiła u mnie wznowa i nastąpiły przerzuty do kości. Na konsultacji w Centrum Onkologii poinformowano mnie, o “braku możliwości terapii systemowej”, sugerując jednocześnie podjęcie prób leczenia w trakcie badań klinicznych. Niestety do badań klinicznych nie zostałam zakwalifikowana.Bałam się przyszłości - bałam się też wreszcie powiedzieć synowi, jak poważna jest moja choroba. Ale gdy w końcu dowiedział się o moim raku, byłam pod wrażeniem jego wrażliwości i chęci pomocy. Dopuszczone w Polsce leki na moje schorzenie nie są refundowane przez NFZ i koszty leczenia są bardzo wysokie. Miesięczna terapia kosztuje około 18 000 złotych. Przyjmowanie leku powoduje zatrzymanie rozwijającego się procesu nowotworowego, a chemio i radioterapia są nieskuteczne! Od 2016 roku wciąż "leczę się" tylko paliatywnie. Zmiany w kościach wciąż się pojawiają, ale rygorystyczne warunki badań klinicznych nie pozwalają mi wziąć w nich udziału. Wciąż pracuję, choć mam orzeczenie o niepełnosprawności. Od ponad 20 lat wciąż z tym samym pracodawcą. Praca ma dla mnie terapeutyczny wymiar, przy natłoku obowiązków i zajęć udaje mi się nie myśleć o chorobie. Od tych myśli odrywa mnie też syn. W tym roku skończył 18 lat, snuje plany na przyszłość, szuka swojej ścieżki. Jest dla mnie ogromną pomocą. Proszę o każdą pomoc w mojej walce z rakiem, za którą serdecznie dziękuję.

49 119 zł z 180 000 zł
27%
Monika Maksoń, Skarżysko-Kamienna

Monika potrzebuje pomocy w leczeniu raka płuca.

Mam na imię Monika. Mam 48 lat i kochaną córkę Kamilę, lat 24. Pierwsze objawy choroby pojawiły się u mnie nagle w kwietniu 2012 r. W lipcu 2012 r. po przeprowadzonych badaniach zapadła diagnoza RAK PŁUCA z przerzutami do węzłów chłonnych szyjnych. Niczego w życiu tak się nie bałam, jak tej choroby. To było jak wyrok, cały czas krążyły myśli o najgorszym. Byłam przerażona, miałam przed oczami moją nieletnią wtedy córkę, która wychowywała się bez ojca. Jednak otrzymując duże wsparcie mojej najbliższej rodziny, musiałam wziąć się w garść dla moich bliskich, a szczególnie dla mojej jedynej córki. Najgorsza jest w tej chorobie ta niepewność jutra, ciągłe obawy. Zawsze wierzyłam w ludzi i niosłam im pomoc, teraz sama potrzebuję tej pomocy. Od listopada 2012 r. do kwietnia 2013 r. przeszłam cykl chemioterapii. Nastąpiła lekka poprawa. Jednak w październiku 2014 r. choroba znowu dała o sobie znać i od tej pory, aż do chwili obecnej poddawana jestem ponownej chemioterapii, tylko w postaci tabletek. Leczenie to spowodowało ponowne uśpienie choroby. Niestety może to trwać nawet kilka lat i niesie za sobą uciążliwe dolegliwości i skutki uboczne. Wiąże się to również z wieloma comiesięcznymi wizytami u specjalistów, kontrolami i badaniami. Wyjazdy oraz leki pochłaniają znaczne środki finansowe, co jest bardzo dużym utrudnieniem dla mnie. W 2018 r. nastąpiła progresja mojej choroby i koniec leczenia w Świętokrzyskim Centrum Onkologii. Musiałam szukać w innym miejscu pomocy. Na szczęście udało się i leczona jestem od września 2018 r. w Centrum Onkologii w Warszawie. Ja zawsze byłam osobą wesołą, pełną optymizmu i mimo wszystko dalej taką pozostałam, daje mi to siłę do walki z tą podstępną chorobą. Ogólnie bardzo lubię spacery, poznawać nowe miejsca, muzykę, taniec. Mieszkam z córką Kamilą, której pasją jest stylizacja paznokci. Sprawdza się w tym, co robi i cały czas kształci w tym kierunku. Jestem bardzo wdzięczna za okazaną mi do tej pory pomoc oraz wsparcie najbliższych i znajomych.

25 860 zł z 30 000 zł
86%
Izabela Kordowska, Chełmno

Walczy z nowotworem kości, po raz kolejny ma nawrót choroby.

„Pokażmy, jak wielkie mamy serca i na co nas stać..." Mam na imię Iza, obecnie mam 45 lat i niespełnione marzenia. W 2009 r. zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy kości, tkanek miękkich i chrząstki stawowej. To było dla mnie, jak wyrok. Od tego czasu jestem intensywnie leczona w kilku specjalistycznych ośrodkach. Niestety, jak dotąd wszelkie zabiegi i leczenie nie przyniosły spodziewanych efektów i ciągle walczę, aby uniknąć amputacji prawej kończyny dolnej, co za chwilę będzie nieuniknione. Wszystko zaczęło się niepozornie i niespodziewanie bólem nogi i wysoką gorączką. Z tymi objawami trafiłam do szpitala: najpierw w Toruniu, Otwocku – z podejrzeniem gruźlicy kości i tam byłam operowana i leczona pod tym kątem. Kiedy stan zdrowia się nie poprawiał i objawy nie ustępowały zostałam poddana ponownej operacji. Wtedy usłyszałam wyrok na całe dalsze życie - diagnozę mojej choroby. Zostałam poddana leczeniu onkologicznemu w ośrodku do tego przystosowanym w Bydgoszczy (konsultowana okresowo w Warszawie); przez cały ten czas otrzymywałam chemioterapię, po której mój stan poprawiał się na krótko, po czym choroba znowu nawraca i daje znać o sobie. Kilka razy przechodziłam radioterapię. Miałam naświetlane kolejne okolice, co skończyło się powikłaniami w okolicach prawego podudzia – uszkodzenie nerwów, niedowład kończyny oraz opadanie stopy i martwica tkanek. Obecnie mam kolejny nawrót choroby i guz w tej okolicy. Lekarze rozkładają ręce. Jedyne rozwiązanie jest drastyczne - amputacja nogi do kolana, a i to może okazać się nieskuteczne. Niestety mieszkam w bloku bez windy na 3 piętrze i będę do końca walczyć, aby do tego nie doszło. Przestałam już liczyć kolejne zabiegi operacyjne i pobyty w szpitalach, przez które przechodzę do chwili obecnej. Na tym nie koniec, bo dołączyły się jeszcze różne choroby współistniejące i powikłania po leczeniu onkologicznym (od gronkowca, patologiczne złamanie kości udowej aż do tętniaka przegrody między przedsionkami z przeciekami). Właśnie w chwili obecnej jestem po ciężkim zabiegu kardiochirurgicznym - listopad 2015 r. Staram się to wszystko przyjmować z pokorą i jakoś żyć z "niechcianym przyjacielem -; rakiem", ale niestety największym problemem są wysokie koszty leczenia, ograniczony dostęp do niektórych świadczeń oraz limity do lekarzy specjalistów i długi okres oczekiwania na rehabilitację (nawet od kilku do kilkunastu miesięcy), gdzie tu liczy się czas i każdy dzień jest u mnie na wagę złota! Na leczenie – lekarstwa, opatrunki, wizyty u specjalistów, badania, dojazdy do różnych ośrodków i życie (opłaty + wyżywienie + inne codzienne potrzeby) mam zaledwie 940 zł miesięcznie renty wraz z dodatkiem pielęgnacyjnym na rękę. Nie chcąc niweczyć dotychczasowych efektów leczenia, jestem zmuszona korzystać częściowo z prywatnych praktyk, badań i zabiegów ze względu na długie terminy i limity wprowadzane przez NFZ. Nawet przy wsparciu rodziny i najbliższych nie na wszystko mi starcza funduszy. Same leki - to ogromny wydatek, a do tego częste dojazdy do placówek. Obecnie podjęto decyzję o zabiegu usunięcia ponownego ogniska z podudzia i docelowo przeszczepie kości i tkanki mięśniowej tej okolicy (aby spróbować zapobiec amputacji), do tego konieczne leczenie wspomagające, ponownie chemio i radioterapia, a jeszcze intensywna rehabilitacja. Uwielbiam grać na organach – to pozwala mi chociaż na chwilę oderwać się od rzeczywistości i zapomnieć o chorobie i ograniczeniach z nią związanych (poruszam się przy pomocy dwóch kul łokciowych, po dwóch latach spędzonych na wózku inwalidzkim). Wcześniej ukończyłam szkołę pielęgniarską, jednak choroba przekreśliła moje marzenia i spełnienie zawodowe; przez kilka lat pracowałam na oddziale noworodkowym, co było od zawsze moim pragnieniem - chciałam pracować z dziećmi. Mam świadomość, że przezwyciężyć chorobę i pokonać raka nie jest rzeczą łatwą i często niemożliwą. Jak na razie jest tylko szansa na zatrzymanie procesu nowotworowego na pewnie kolejny krótki czas i ciągłe usprawnianie oraz dalsze intensywne leczenie. Wszystko to jest bardzo kosztowne i trudne do osiągnięcia, ale niestety za chwilę mogę przestać w ogóle chodzić i dlatego tutaj składam bardzo niski ukłon w stronę Fundacji i wszystkich ludzi o wielkim sercu prosząc o pomoc i wsparcie. Każdy nowy dzień jest dla mnie nieustanną walką o życie, od której nawet na chwilę nie można odpocząć, ani uciec. Mimo bólu (niwelowanego morfiną co 4 godz.), ograniczeń, strachu i cierpienia staram się „normalnie" funkcjonować, co przychodzi z wielkim trudem i poświęceniem. Dzięki wsparciu, pomocy i życzliwości chce się żyć, chwytać kolejny dzień, każdą jego chwilę i dalej walczyć z nieuleczalną chorobą oraz przeciwnościami losu. Tymczasowo konieczne jest zatrzymanie postępu choroby i intensywna rehabilitacja; niestety to wiąże się z dalszym kosztownym leczeniem, a funduszy nie starcza już obecnie na nic. Dlatego jeszcze raz zwracam się z ogromną prośbą o pomoc i wsparcie w mojej nieustannej walce - dobrym słowem, życzliwym gestem, ale także każdym niezbędnym groszem, bez którego dalsze moje leczenie i godne życie jest wręcz niemożliwe.

8 636 zł z 8 000 zł
107%
Piotr Wawrzynkowski, Żegań

Piotr potrzebuje wsparcia. Jego mama już wygrała!

Mam na imię Piotr i mam 33 lata. 4 lata temu dostałem diagnozę: nowotwór złośliwy, chłoniak Chodgkina ostatnie, IV stadium rozwojowe. Dzisiaj jestem po trudnym, rocznym leczeniu, które nie zostało bez skutków ubocznych. Przez 1 rok po leczeniu spałem, nie miałem siły na nic. Następne 2 lata też nie były łatwe. Dzisiaj czuję się dużo lepiej, jednak strach przed nawrotem powraca jak bumerang. Cały czas korzystam z terapii i dzięki wsparciu życzliwych osób, środki dostępne na koncie Alivii wykorzystuję na dojazdy i leczenie. Mam nadzieję, że spotkanie IV stopnia z chorobą jest już za mną i traumatyczne przeżycia będą za parę lat tylko wspomnieniem. Dziękuję z całego serca za wsparcie mojego leczenia:))))

32 564 zł z 35 000 zł
93%