Zbiórki

Marta Girtler-Szymborska, Warszawa

Obecnie jestem leczona nowoczesnymi lekami w ramach NFZ.

Minęło 10 miesięcy od operacji. Dzięki wsparciu, hojności i przyjaźni wielu osób od 9 miesięcy jestem leczona najnowocześniejszymi lekami. Przerzuty wycofały się z wątroby, zostając tylko w kościach. Leczenie oczywiście trwa i będzie kontynuowane, jak najdłużej się da. Czuję się dobrze, efekty uboczne leczenia przestają mi doskwierać i patrzę w przyszłość z optymizmem. Środki, które zostały zgromadzone na moim koncie w Fundacji wystarczają w chwili obecnej na leczenie i badania, w związku z tym zawieszamy na razie zbiórkę na moje konto. Wśród pacjentów Fundacji Alivia jest wielu potrzebujących, których nadal mogą Państwo wspierać. Bardzo serdecznie pozdrawiam, Marta

827 405 zł z 80 000 zł
1034%
Małgorzata Makos-Sobierajska, Sulejówek

Proszę o pomoc!

Witam, mam na imię Gosia i mam 32 lat. Jak wszyscy młodzi ludzie w tym wieku, dopiero zaczynałam realizować swoje marzenia i plany. Plany były ambitne, przepiękne, dalekosiężne. Dwa lata temu wyszłam za mąż i wszystko było na dobrej drodze… Niestety w lipcu 2015 roku pod lewą pachą pojawił się guz. Guz rósł tak szybko, że już pod koniec lipca przeszłam operację usunięcia wraz z okolicznym węzłem chłonnym. Wszyscy byli dobrej myśli, jednak wynik badania histopatologicznego był dla mnie szokiem. Nowotwór złośliwy, a dokładnie czerniak… Kolejne wyniki badań potwierdziły diagnozę i wykazały dodatkowe przerzuty na oba płuca. We wrześniu, bardzo szybko zostałam objęta programem leczenia - terapią celowaną, która atakuje komórki nowotworowe i ma na celu zahamowanie przerzutów. Efekt widoczny był już po paru miesiącach, jednak dużym minusem tej terapii oprócz skutków ubocznych jest to, że lek ma krótki okres działania i nowotwór niedługo uodporni się na moje leczenie. Mam jednak szansę na to, aby wydłużyć okres uodpornienia! Lekarze sugerują mi zastosowanie drugiego leku, który niestety nie jest refundowany przez NFZ. Leczenie nowym lekiem jest jednak koszmarnie kosztowne, ale jest to dla mnie jedyna szansa wydłużenia leczenia i doczekania terapii, która będzie bardziej skuteczna. Nowe terapie są dopiero badane i będą dostępne na świecie za parę, parenaście miesięcy… Zwracam się z gorącą prośbą, POMÓŻCIE wygrać mi walkę z czasem, dzięki której będę mogła mieć dostęp do nowoczesnych leków, tak abym mogła wygrać z tą przebiegłą i ciężką chorobą. Moja choroba dotknęła nie tylko mnie, ale także całą moją rodzinę i znajomych. Każdy pomaga jak może, ale przy koszmarnych cenach leków onkologicznych każda złotówka jest dla mnie BEZCENNA! Dzięki chorobie przekonałam się, ilu fantastycznych ludzi jest koło mnie i tak naprawdę to dzięki nim czerpię pozytywną energię, wiarę i siłę do walki.

62 224 zł z 80 000 zł
77%
Mateusz Dobrowolski, Kokoszkowy

Chciałbym wszystkim podziękować za serce i wsparcie finansowe!

Marzec 2018: Cześć, nazywam się Mateusz Dobrowolski, mam 29 lat. Dwa lata temu udało mi się! Terapia NanoTherm pozwoliła na jakiś czas uśpić mojego glejaka. Dziś znów muszę walczyć o swoje życie. Możecie mi w tym pomóc! Już 27 marca muszę być w klinice w Munster. Tam mam zaplanowane dwie operacje. Muszę też mieć 295 tysięcy złotych do końca 2018 roku. "Moje szczęśliwe życie trwało niepełne 25 lat. Skończyłem studia na Politechnice Gdańskiej, znalazłem pierwszą pracę w Starogardzie Gdańskim - w wymarzonym biurze projektowym. Uwielbiałem sport, grałem amatorsko w drużynie piłki nożnej. W 2013 roku to wszystko się skończyło". Wtedy Mateusz zaczął walkę, która trwa do dziś - teraz trzeci raz podchodzi do pojedynku z rakiem! Mateusz usłyszał straszną diagnozę - nowotwór mózgu, glejak. Ale nie poddał się. Leczenie - chemio i radioterapia - pozwoliły opanować raka. W 2015 roku pojawiła się wznowa. Tym razem lekarze nie dawali mu już większych szans, ale artykuł o nowatorskiej metodzie leczenia guzów mózgu NanoTherm dał mu nadzieję, choć koszt powalił na kolana. Ale udało się! W 2016 roku Mateusz poddał się terapii. Z hojną pomocą najbliższych, przyjaciół i Darczyńców spłacał też dług zaciągnięty na leczenie. Wtedy udało się uzbierać 119 682 zł. Dziś potrzeba znacznie więcej. W 2017 roku Mateusz znów z radością spoglądał w przyszłość. We wrześniu z uśmiechem wrócił do ukochanej pracy w biurze projektowym! Jednak po przebytych operacjach nie był już tak sprawny jak kiedyś. Po kilku tygodniach został zwolniony. Mateusz załamał się, był rozgoryczony. Ciężko mu było zaakceptować swoje ograniczenia, trudno pogodzić się z utratą ukochanej pracy. Zaczął się czuć coraz gorzej. Miał problemy z koncentracją, skupieniem, potem zachwiania równowagi, pierwsze kłopoty z widzeniem. Pojawił się strach. Kontrolna wizyta w Berlinie w grudniu 2017 r. wykazała wznowę. Profesor, który operował Matusza, zalecił ponowną chemioterapię, była mowa również o kolejnej operacji, być może o terapii NanoTherm. Po powrocie do kraju lekarze z Gdańska podali pierwszą serię chemii. Ale z tygodnia na tydzień było coraz gorzej. Nastąpił paraliż lewej strony ciała, coraz większe osłabienie. Mateusz z trudem mógł przejść kilka kroków i powoli tracił wzrok! Tomografia komputerowa z 1 marca pokazała krwotok wewnętrzny i ogromną torbiel tuż za guzem! Chemioterapia nie pomagała. Leki przeciwobrzękowe i sterydy wyłącznie łagodziły objawy. Stan Mateusza wciąż się pogarszał, ślepł, tracił czucie w rękach. 5 marca już wiadomo - gdańscy lekarze nie zdecydują się na operację. To skomplikowany przypadek: trudno ulokowana torbiel, przy kolejnej wznowie glejaka. Nie pozostawiają złudzeń: “Nie jesteśmy bogami. Zrobiliśmy wszystko, co możliwe. Pomocy trzeba szukać dużo wyżej.” Mateusz zostaje wypisany do domu. Ale pomoc jest znacznie bliżej - z rodziną Mateusza kontaktują się jego lekarze z Niemiec. Szybko weryfikują wyniki badań i dają nadzieję - winny jest ucisk torbieli! Trzeba natychmiast ją usunąć - to może przywrócić wzrok, cofnąć paraliż. Mateusz nie ma już czasu! Nie widzi. Prawie nie wstaje z łóżka. Jego rodzice rozpaczliwie szukają neurochirurga, który podejmie się operacji usunięcia torbieli w Polsce. Mijają kolejne dni. Bez skutku. Równocześnie poszukiwania trwają w Niemczech. Tam udaje się! Lekarze z kliniki w Munster proponują kompleksowe rozwiązanie. Neurochirurdzy najpierw przeprowadzą pierwszą operację - przebiją torbiel, zlikwidują wysokie ciśnienie wewnątrz czaszki. Podczas kolejnej częściowo usuną guza i powtórzą terapię NanoTherm. Proponują termin pierwszej operacji - 29 marca. Druga tydzień później. Mateusz już 27 marca, w najbliższy wtorek, powinien być w klinice w Munster. Chociaż pełni obawy, rodzice Mateusza decydują się na wyjazd. Właśnie organizują transport medyczny. Podpisują dokumenty, deklaracje. Wiedzą, że to jego jedyna szansa! Znają już koszty utrzymania Mateusza przy życiu. To 70 000 euro. 294 tysiące złotych. Muszą je zebrać do końca 2018 roku. A Mateusz? Wciąż jest zmęczony, senny, a leki i sterydy nie pomagają.Teraz zbiera siły na daleką podróż i kolejne operacje. Chociaż jego stan jest ciężki (nie widzi, ledwo się rusza), to wciąż ma jasny umysł! Pomimo strachu i tego, że pamięta wszystkie trudy i cierpienia poprzedniego starcia z rakiem zapewnia, że znowu będzie walczył! Wie, że wciąż ma szansę! “Będę wdzięczny za każdą kwotę, która pomoże zrealizować mój cel, jakim jest wygranie walki z nowotworem, walki o moje życie. Dziękuję z góry wszystkim za pomoc. Mateusz.”

218 502 zł z 413 700 zł
52%
Łukasz Ledzion, Kiernozia

Cel zbiórki został osiągnięty

Dziękujemy za wpłaty. Udało się zebrać potrzebną kwotę. ************************************************* Witam, nazywam się Łukasz Ledzion i mam 38 lat. Jestem mężem i ojcem dwóch cudownych synków w wieku 8 i 11 lat. W styczniu 2013 zdiagnozowano u mnie raka jelita grubego i wówczas rozpoczęła się moja walka o zdrowie i życie. Przeszedłem operację usunięcia guza, po niej wziąłem 12 cykli chemioterapii uzupełniającej i wierzyłem, że jestem zdrowy. W marcu 2014 roku okazało się, że mam przerzut do wątroby. Najpierw była operacja, a po niej kolejna chemioterapia. I kolejna nadzieja, że tym razem pokonaliśmy chorobę. Niestety rak znowu wrócił i w grudniu 2015 przeszedłem kolejną operację wątroby. Tym razem nie otrzymałem żadnej chemii, gdyż się do niej nie kwalifikowałem. Obecnie sytuacja jest stabilna, ale strach przed nawrotem choroby ciągle nas paraliżuje. Jesteśmy świadomi, że w przypadku kolejnego nawrotu szanse na przeżycie bardzo maleją, a chemioterapie oferowane przez NFZ nie są skuteczne. Najskuteczniejszą metodą jest zastosowanie leków celowanych molekularnie - bewacyzumabu lub cetaksymabu. Ich dostępność w Polsce jest bardzo ograniczona, zarezerwowana dla określonej grupy chorych - nie dla mnie na tym etapie choroby. Terapia jest bardzo kosztowna. Jej koszt to ok. 80 tys. zł, ale daje szanse na wydłużenie czasu do kolejnego nawrotu choroby, a nawet na pełne wyzdrowienie. Bardzo chcę żyć, bo mam dla kogo. Dla mnie i dla moich dzieci każdy dzień jest ważny. Pragnę patrzeć, jak moje dzieci rosną i rozwijają się, a także brać czynny udział w ich codziennym życiu. Dlatego bardzo proszę o pomoc i wsparcie finansowe, za które z całego serca gorąco dziękuję.

84 049 zł z 80 000 zł
105%
Weronika Popielarz, Kościelec

Miałam 2 lata, gdy zachorowałam. Walczę z chorobą ponad 31 lat!

Nazywam się Weronika Popielarz, mam 32 lat, pochodzę z miejscowości Kościelec, a obecnie mieszkam w Kole, powiat kolski, województwo wielkopolskie. Od 31lat choruję i leczę się onkologicznie. Jestem po 3 operacjach neurochirurgicznych (1993,1994,2003 r.) usunięcia złośliwego guza mózgu – wyściółczaka anaplastycznego okolicy czołowo-ciemieniowej lewej. W 1994 r. przeszłam radioterapię całej osi nerwowej (cała głowa 40.5 Gy i cały rdzeń kręgowy 25,5 Gy w 25 frakcjach). Napromieniowanie było duże. Po kolejnej wznowie guza w 2003 roku przeszłam trzecią operacje neurochirurgiczną i zostałam poddana też leczeniu onkologicznemu - chemioterapią. Po tym czasie intensywnie kontynuowałam rehabilitację oraz miałam inne zabiegi chirurgiczne usprawniające narząd ruchu, jak wydłużanie ścięgna Achillesa. W 2010 r. w kontrolnym badaniu MR głowy wykazano nieprawidłową masę o charakterze najpewniej oponiaka (być może indukowanego radioterapią w 1993,1994). Guz jest usytuowany w lewej okolicy ciemieniowej – guz przylegający do ściany bocznej tylnej części zatoki strzałkowej górnej. W badaniu MR wykazano guza o wymiarach 28x15x27,5 mm. W dniu 5.10.2011 r. zostałam poddana zabiegowi radiochirurgii stereotaktycznej Gamma Knife. Po pierwszej operacji miałam naświetlania, były one tak silne, że spowodowały wypalenie cebulek włosowych. Do chwili obecnej ponoszę konsekwencje tego, noszę perukę. Po drugiej operacji powstał uraz połowiczy prawostronny. Jestem osobą niepełnosprawną, potrzebującą ciągłej rehabilitacji. W 2017 r. po raz kolejny los odwrócił się ode mnie bezlitośnie. W badaniu MR głowy zdiagnozowano cztery guzy (oponiaki). W związku z powyższym musiałam przejść ponownie zabieg radiochirurgii stereotaktycznej - naświetlanie głowy w Klinice Allenort Gamma Knife w Warszawie. W dniu 20.12.2017 zastosowano leczenie radiochirurgią stereotaktyczną Gamma Knife trzech guzów o radiologicznych cechach oponiaków zlokalizowanych na sklepistości czołowej półkuli mózgu lewej oraz w okolicy ciemieniowej półkuli mózgu lewej. Podano dawki odpowiednio 12 Gy w jednej frakcji na izodozę referencyjną 50% na guz o objętości 0,895 cm 3 oraz 12 Gy w jednej frakcji na izodozę referencyjną 50% na guz o objętości 1,52 cm 3. Czwarty guz o cechach oponiaka namiotu móżdżku po stronie prawej o wym. 4x5x3 mm do zabiegu. Wciąż zmagam się z chorobą onkologiczną i walką o sprawność ruchową. Nieustannie walczę ze skutkami choroby, silnymi bólami głowy i kręgosłupa, bólem biodra, kości ogonowej i kolan (Chomologacja rzepki), zawrotami głowy i równowagi. Założenie subkonta w ramach Programu ONKOZBIÓRKA wiąże się dla mnie z dużą pomocą finansową: Pomogłoby mi finansować wyjazdy na turnusy rehabilitacyjne. W mojej sytuacji nie mogę wyjeżdżać do sanatorium, gdyż Narodowy Fundusz Zdrowia odrzuca moje wnioski ze względu na schorzenie: leczenie onkologiczne. Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie nie zawsze posiada środki, żeby dofinansować turnus rehabilitacyjny. Moim marzeniem jest dokonać przeszczepu włosów. Pokrycie kosztów dojazdów na leczenie (leczyłam i leczę się w CZMP w Łodzi; w Szpitalu Klinicznym na Spornej w Łodzi i obecnie doszła jeszcze Klinika Allenort w Warszawie). Planuję operacyjnie usprawnić rękę prawą. Chciałabym kontynuować rehabilitację ruchową.

14 515 zł z 50 000 zł
29%
Grzegorz Szlęzak, Baranów Sandomierski

Dziękuję za wszystkie wpłaty! Na tę chwilę zawieszam zbiórkę.

Nazywam się Grzegorz Szlęzak, mam 29 lat, pochodzę z Podkarpacia. Byłem chłopakiem pogodnym z planami na przyszłość - szkoła, studia i wspólne życie z ukochaną osobą. Aż tu lipiec 2013 r. spadł na mnie jak grom z jasnego nieba. Szpital, badania i diagnoza - chłoniak Hodgkin'a. Ośrodek w Rzeszowie i chemia ABVD, po paru podaniach nie było poprawy. Następny szpital - Brzozów i tu było leczenie ostrą chemią, po podaniu 2 cykli ESHAP nastąpiła poprawa i przeszczep autologiczny we Wrocławiu. Po nim czekały mnie jeszcze naświetlenia. Powtórne badanie PET było pozytywne, wszystko zostało wyczyszczone. Szczęście. Szykowałem się do powrotu do pracy, lecz mój lekarz chciał wykonać jeszcze badania i PET, na którym wyszedł mały guzek. Szczęście trwało pół roku. Koniec roku 2014 - szpital i chemia, VI cykli IGEV, po której uzyskano częściową poprawę, lecz to za mało. Po konsultacjach zapadła decyzja o zastosowaniu nowoczesnej terapii Brentuximab z klasyczną chemią bendamustyna. Po wielu bojach osiągnęliśmy cel i udało nam się sfinansować chemioterapię. Dziś jestem już po allogenicznym przeszczepie szpiku i są dobre prognozy na przyszłość. Niestety po przeszczepie jestem pod ciągłą kontrolą lekarzy z ośrodka przeszczepowego. Piszę niestety, bo koszty dojazdu i leki związane z przeszczepem są niestety duże. Dziękuję za wszystkie kwoty, które ludzie dobrego serca wpłacali i wpłacają. DZIĘKUJĘ. Grzegorz Szlęzak.

32 555 zł z 35 000 zł
93%
Lidia Spocińska, Warszawa

Pomaga innym, ale sama też potrzebuje pomocy.

Nazywam się Lidia i mam 45 lat. Od ponad 25 lat pracuję w sektorze ochrony zdrowia. Trzy lata temu zmarł mój ukochany tata na pierwotnego raka wątroby w przebiegu HCV. Mojego taty siostra już od kilku lat walczy z rakiem piersi. Za nich wszystkich czułam i czuję się odpowiedzialna. Organizowałam wizyty, jeździłam na chemię, na radioterapię, pomagałam podejmować trudne decyzje i myślałam, jakie to szczęście, że mogę to robić, że ja nie jestem chora. Poza tym praca zawodowa (zwykle w korporacjach) pochłaniała cały mój czas. Praca zawodowa tak bardzo zdominowała moje życie, że żyłam w poczuciu winy, że za mało czasu poświęcam swojej 12-letniej córce i 6-letniemu synkowi. Planowałam to zmienić, uzdrowić, pomyśleć o sobie i rodzinie. Byłam zmęczona. Nie spodziewałam się, że wszystko zmieni samo życie. W maju 2015 r. wykonałam USG u najlepszego rekomendowanego lekarza w Warszawie. Wynik: „w miejscu bolesności nie stwierdza się patologicznych zmian”. Pan dr spieszył się, pod gabinetem była kolejka. Zapłaciłam 150 zł i wyszłam zadowolona. Uf... może to jakiś poszerzony przewód mlekowy - pomyślałam i uśpiłam swoją czujność na 2 miesiące. Zaufałam renomie pana dr i to był błąd, bo po 2 miesiącach rozlany naciek w piersi był coraz większy. Wykonałam MR, potem PET CT. Diagnoza zwaliła mnie z nóg: ”Rak zrazikowy, naciekający, inwazyjny z przerzutami do węzłów i jajnika”. Minęło 3 dni, zanim odważyłam się to ujawnić. Guz miał 67 mm. Straciłam 3 miesiące, które mogą zaważyć na moim życiu. Dziękuję Panu, Panie dr za błędną diagnozę. Dzięki ludziom, z którymi współpracuję, mojemu pracodawcy wszystko poszło jak lawina: mammografia, biopsja, ostateczna diagnoza z oznaczeniem receptorów, plan leczenia: chemioterapia, zabieg radykalny, radioterapia, może ponowna chemioterapia, rehabilitacja, kolejna operacja i rekonstrukcja. To długa, mozolna, wyczerpująca droga z niewiadomym wynikiem na końcu. Mam tego pełną świadomość i boję się, co będzie dalej. Strach paraliżuje mnie, powoduje ból nie do zniesienia. Aktualnie jestem po IV cyklu chemioterapii. Teraz rozumiem ludzi, którzy bladzi i słabi snują się po korytarzach szpitala. Nigdy nie byłam po stronie proszących o pomoc. Z drugiej strony jest łatwiej. Celowane leki niestety nie są refundowane. A nawet jeśli są, to często za późno. Ja muszę żyć, bo muszę jeszcze dużo w życiu zrobić. Mam kilka misji do zrealizowania, bardzo ważnych. W wolnych chwilach pracuję jako wolontariusz, to daję mi siłę. Staram się i każdego dnia powtarzam, że nie wszystkie dni są szczęśliwe, ale dla każdego warto żyć. Pomagając, pomożecie zrealizować moje marzenie - życie, nawet gdyby miało to potrwać 5 lat. Dziękuję.

42 591 zł z 80 000 zł
53%
Lidia Malczewska, Szczawno-Zdrój

Leki na ratowanie życia, nie tylko przedłużenie...

Mam na imię Lidka i mam 40 lat. Kiedy miałam 29 lat, wyczułam w prawej piersi guzek. Ze strachem w oczach pobiegłam do lekarza, żeby usłyszeć, że to guz liściasty i trzeba go usunąć. Przed Bożym Narodzeniem dałam się pokroić, a oczekiwanie na wyniki histopatologiczne było jednym z najgorszych okresów w moim życiu, tak przynajmniej wtedy myślałam. Badania potwierdziły łagodność guza, zalecono kontrole co 6 miesięcy. Żyłam ze świadomością, że jest dobrze. W listopadzie 2009 roku oddałam krew na akcji krwiodawstwa i wtedy po raz pierwszy poczułam się źle. Rozchorowałam się na anginę, której nie mogłam wyleczyć, czułam się coraz gorzej. Kontrolne usg wykazało raka z przerzutami do węzłów chłonnych… Od grudnia 2009 przez 6 miesięcy podawano mi chemię typu AT, nie dając wielkich szans na przeżycie. Moja ukochana Pani doktor powiedziała wtedy: „o rokowaniach nie rozmawiamy, dobrze?” Dobrze... Dotrwałam do wiosny 2010, przeszłam operację mastektomii z usunięciem węzłów chłonnych, a następnie leczenie radioterapią. W 2011 roku miałam pierwszy etap rekonstrukcji piersi, w trakcie którego nastąpiło zatrzymanie krążenia. Rok później próbę ponowiono, tym razem doszło do oparzenia piersi rekonstruowanej, przez co pierś jest mocno zniekształcona. Taka trudna sytuacja nie przyćmiła mi tego, co najważniejsze. Jestem szczęśliwie zakochana w moim partnerze Michale, jestem otoczona miłością dwójki moich wspaniałych, malutkich jeszcze dzieci, Kubusia i Lili. Moja przygoda z chorobą ciągle trwa - we wrześniu 2018 roku zdiagnozowano ponownie nowotwór złośliwy, tym razem lewej piersi. Przeszłam operację usunięcia kolejnej piersi, kolejną chemioterapię typu AC, a od zimy 2019 trwa proces rekonstrukcji piersi. Są oczywiście skutki uboczne - przepuklina brzuszna oraz obrzęk ręki, coraz większy. Nie mogę nic dźwigać - a to trudne przy dwójce małych dzieci! Rękę trzeba rehabilitować codziennie i stosować codziennie rękaw uciskowy do obrzęków limfatycznych. To drogie rzeczy, które trzeba wymieniać średnio co trzy miesiące, a koszt to ok. 1000 zł za każdy. Do tego dochodzą koszty rehabilitacji, która z ZUS przysługuje tylko raz w roku! Spore są też koszty dojazdów. Moja historia z rakiem niestety się jeszcze nie skończyła. W sierpniu 2019 po chwili wytchnienia okazało się, że rak powrócił w piersi lewej ze zdwojoną siłą. Zaatakował pierś wokół implantu - jest w węzłach chłonnych mostkowych, przymostkowych, śródpiersiu oraz płucach. Obecnie przyjmuję chemioterapię paliatywną, która ma za zadanie powstrzymać rozprzestrzenianie się choroby, nie dając szans na wyleczenie. Koszty leczenia przy tak zaawansowanej chorobie są ogromne, bo ok. 5000 zł miesięcznie. Mam dla kogo żyć i tak łatwo się nie poddam. To moja historia, w wielkim skrócie. Oprócz przygody z rakiem jestem fajną, wesołą dziewczyną. Wiem doskonale, jak nieprzewidywalne jest życie, jak wiele nie zależy od nas.

19 506 zł z 30 000 zł
65%
Maria Korfanty, Grabownica Starzeńska

Operacja w Dreźnie

Nazywam się Maria, mam 32 lata. Toczę walkę z "powracającym" lokatorem w mojej głowie tj. glejakiem wielopostaciowym (IV WHO) - bardzo agresywny nowotwór. Osiem lat temu byłam normalną, młodą, pełną planów i marzeń osobą. Zwykła codzienność, praca, dom, wyjazdy, spotkania ze znajomymi. Nagle zaczął mi dokuczać silny, powracający ból głowy. W szpitalu szukano przyczyn moich dolegliwości. Po 4 dniach, tuż przed wypisem do domu, dla pewności wykonano mi tomografię komputerową, która wykazała obrzęk i guza mózgu. Pierwszą operację przeszłam w Bydgoszczy 16.09.2013 i dopiero wtedy do mnie dotarło, z czym walczę. Oczywiście był czas załamania i poddania się, ale gdy emocje opadły zaczęło się szukanie dalszego leczenia. Trafiłam do Centrum Onkologii w Gliwicach, gdzie przeszłam chemioterapię temodalem, radioterapię oraz CyberKnife. Okazało się, że po pierwszej operacji pozostał fragment guza. Rezonans magnetyczny, wykonany w czerwcu 2015 zaniepokoił lekarzy - „coś” się dzieje... Koszmar powrócił. Konieczna była druga operacja. Znając przebieg choroby nowotworowej i szybki wzrost glejaka postanowiłam, że nie ma na co czekać. Drugą operację miałam w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Sosnowcu. Wszystko przebiegło sprawnie i bez powikłań. Niestety wiem, że standardowe metody leczenia to za mało w przypadku glejaka. Jestem młoda, ale świadoma swojej choroby i jej przebiegu. Szukam skutecznych metod leczenia, które stosuje się w innych krajach. Podjęłam walkę o ratowanie mojej głowy. Leczenie obecnie jest w toku! Niestety wszystko trzeba robić prywatnie, a nie na NFZ. Terapia, wyjazdy do Gliwic i powroty, szukanie dalszego leczenia, badania, stale generują duże koszty. Ja i moja rodzina nie jesteśmy w stanie zebrać takich pieniędzy, dlatego proszę o pomoc i wsparcie. Z góry dziękuję, Marysia

98 538 zł z 108 000 zł
91%
Aleksandra Turek-Samołyk, Warszawa

Po raz drugi mam do czynienia z mocnym przeciwnikiem.

Mam na imię Ola, mam 33 lata. Na chorobę nowotworową choruję już drugi raz. Pierwszy raz zachorowałam na raka piersi w 2015 roku. Wtedy świat mi się zatrzymał. Walczyłam wytrwale, starając się nie patrzeć w przyszłość. Każdy dzień był dla mnie na wagę złota. Przeszłam wtedy cykl 16 chemioterapii, mastektomię radykalną, rehabilitację oraz radioterapię. Jednak nikt nie dawał mi zapewnienia, że choroba nie wróci. Starałam się o tym nie myśleć, żyłam chwilą. I tak do tej pory, do listopada 2019 roku, gdy zdiagnozowano u mnie po raz drugi nowotwór piersi. Lekarze poinformowali mnie, że nie jest to wznowa, to inny typ nowotworu złośliwego. Dzisiaj wiem, że mam do czynienia z mocnym przeciwnikiem, mocniejszym i bardziej agresywnym niż poprzedni. Leczenie, które obrali lekarze składa się z 18 chemioterapii, mastektomii oraz radioterapii. Wiem jedynie, że ma być ono bardziej agresywne i odczuwalne.W tym momencie nie wiem co mam myśleć… Staram się nad tym w ogóle nie rozmyślać, bo gdzie w tym wszystkim jest sens? Jedynie co mnie motywuje do pracy to ludzie, którymi się otaczam. Rodzina, przyjaciele, wszyscy Ci, którzy dodają mi otuchy, to dzięki nim znowu walczę i nie patrzę w przyszłość. Staram się nadal pracować, w pracy nie myślę o chorobie. Jestem nauczycielem i każdy dzień spędzony z moją klasą jest dla mnie wyzwaniem, ale i radością. Dzięki temu jestem silna i mam pewność, że po raz drugi uporam się z chorobą i pokonam raka! Życie z bolesnych doświadczeń utkane czyni serce wrażliwym, lecz twardym jak diament. Mam szczęście, otaczają mnie wspaniali ludzie, którzy mnie wspierają i mam nadzieję, że spotkam jeszcze wielu dobrych ludzi na mojej drodze, ludzi, którym moja historia nie będzie obojętna. Dzięki zgromadzonym środkom poprzez Fundację pokryję koszty rekonstrukcji piersi, której koszt waha się w granicach20 tys. zł. oraz zakupu peruki za 7 tys. zł. Leczenie związane jest również z kosztami regularnych konsultacji, badań diagnostycznych oraz zakupem leków, które tylko częściowo są refundowane przez NFZ.

35 738 zł z 30 000 zł
119%
Marcin Grzempa, Poznań

Dziękuję za wszystkie wpłaty! Udało się osiągnąć cel.

Nazywam się Marcin Grzempa, mam 37 lat. Jestem ojcem trójki dzieci, w tym jednego niepełnosprawnego. Cztery lata temu zacząłem chorować. W kwietniu 2013 roku badanie histopatologiczne wykazało, że to chłoniak Hodgkina typ NS, wtedy jeszcze był to drugi stopień. W grudniu przeprowadzono badanie PET, z którego wynikło, że dotychczasowe leczenie ABVD było nieskuteczne, nastąpiły przerzuty na wątrobę, nerki, śledzionę oraz układ kostny i zostałem zakwalifikowany do przeszczepu szpiku. Niestety życie to nie bajka, coś co miało być zrobione za chwilę, odwlekało się, bo mój stan zdrowia się pogarszał z tygodnia na tydzień. Kolejne leczenie, jakie zastosowano to DHAP, po którym w maju zeszłego roku wylądowałem na OIOMie z ostrą niewydolnością nerek, zapaleniem i płynem w płucach. To spowodowało przerwanie chemii, gdyż mój organizm był za slaby. Zmieniłem szpital i trafiłem na super lekarkę, która powiedziała, że będzie mnie ratować do samego końca. I tak w sierpniu zeszłego roku trafiłem do szpitala na kurs IVE. Chemię skończyłem w styczniu tego roku, po czym miał nastąpić przeszczep, ale okazało się, że badanie TK wykazało naciek w śródkręgosłupie na odcinku lędźwiowym i znów wizja przeszczepu się oddaliła. Zastosowano kolejne chemie typu Gemzar. Po 2 kursach zostałem przyjęty na oddział transplantologii i zrobiono przeszczep. Dziś mijają 2 lata od tamtego wydarzenia. Dalej jestem pod kontrolą poradni hematologicznej w Klinice na Szamarzewskiego. Moja odporność jest różna, często czymś się zarażam. Na szczęście mój stan zdrowia w maju tego roku pozwolił na podjęcie drobnej pracy, co daje mi ciut większe pieniądze niż tylko słaba renta. Badanie PET z maja 2017 niestety ukazało pęknięte żebro szóste. Czeka mnie biopsja i oczekiwanie na wynik, czy jest to zmiana spowodowana przez uaktywnienie się nowotworu, czy jest to efekt przewlekłego kaszlu i osłabienia żeber przez nacieki sprzed 2 lat. Dziękuję wszystkim Wam Pomagającym… Nikt tyle za zdrowego życia nie zrobił dla mnie, co Wy robicie przez ostatnie lata. Nie mam słów, zresztą słowa to za mało, by oddać moją wdzięczność dla WAS! Trzymajcie kciuki, a ja się nie poddam nigdy! Jest rok 2020. Dzięki uzbieranym pieniądzom mogę przeprowadzić teraz operację (w końcu po 5 latach) zębów pod narkozą, która będzie mnie kosztować kilkanaście tysięcy złotych. Po 68 chemiach i przeszczepie szpiku zęby nie wytrzymały. Gdyby nie Wy, nie mógłbym tej operacji przeprowadzić!

27 754 zł z 27 000 zł
102%
Joanna Maciejska-Tul, Dziergowice

Oddana pacjentom pielęgniarka teraz sama potrzebuje pomocy.

Nazywam się Joanna Maciejska-Tul. Zachorowałam mając 42 lata. Przez 24 lata pracowałam w raciborskim szpitalu na oddziale chirurgii jako pielęgniarka. Byłam pełną życia, wesołą i aktywną kobietą. Rodzina, pielęgniarstwo i muzyka to najważniejsze dziedziny mojego życia, którym poświęciłam się bezgranicznie. W 2012 roku, w rezonansie wykryto u mnie guza na głowie trzustki. Nikt nie podejrzewał wtedy, że mógłby on mieć charakter nowotworowy. W sierpniu 2013 roku, kilka tygodni po usunięciu pęcherzyka żółciowego wystąpiła u mnie żółtaczka. Trafiłam do kliniki w Katowicach, gdzie podczas operacji diagnoza zabrzmiała – nieresekcyjny rak trzustki, wielkości 10 cm z naciekami. Wykonano mi zespolenie omijające i usłyszałam: “Zostało pani trzy miesiące życia”. Cały świat mi się zawalił. Ta diagnoza pokrzyżowała wszystkie moje plany na przyszłość. Mam dwoje wspaniałych dzieci, które są dla mnie wszystkim. Nie wyobrażam sobie, jak mogłabym mojej córce nie pomóc wkraczać w dorosłe życie. Chciałabym jeszcze zatańczyć na weselu mojego syna. Doskonale zdaję sobie sprawę, jaki może być przebieg mojej choroby. Podczas wieloletniej pracy na chirurgii nie raz spotkałam się z takimi przypadkami. Pomimo, że lekarze odradzali mi chemioterapię – zaryzykowałam, nie miałam nic do stracenia. Po kilku cyklach Gemzaru guz się zmniejszył. W grudniu 2013 r. zakwalifikowałam się do operacji nano­nożem. W czerwcu 2014 udało się lekarzom w Katowicach usunąć guza z głową trzustki. Miesiąc później usunięto mi narząd rodny. Radość po usunięciu guza nie trwała jednak długo, bo już w styczniu 2015 r. okazało się, że mam wznowę, która nacieka na pień trzewny i tętnicę krezkową oraz przerzuty w węzłach chłonnych. Konsultowałam się z wieloma specjalistami, próbowałam skorzystać z terapii protonowej, ale niestety zostałam zdyskwalifikowana przez lekarzy w Pradze i Monachium. Trafiłam do Instytutu Onkologii w Gliwicach, gdzie przeprowadzono u mnie radioterapię i radioterapię stereotaktyczną. Przeżyłam kolejny rok, aż do stycznia 2016, kiedy znów pojawiły się przerzuty na węzłach chłonnych, tym razem szyjnych i pachowych oraz kolejna wznowa, i kolejna chemioterapia. W styczniu 2017 miałam wykonaną brachyterapię z powodu przerzutu, a obecnie jestem w trakcie kolejnej chemioterapii z powodu przerzutu na jelito grube. Statystycznie od kilku lat powinnam już nie żyć, ale mam to wielkie szczęście, że co jakiś czas pojawiają się na mojej drodze nowe rozwiązania, które przedłużają mi życie. Niestety wydatki na skomplikowane leczenie onkologiczne, wizyty lekarskie, dojazdy i leki odpornościowe przekraczają moje możliwości finansowe. Utrzymuję się jedynie z renty z powodu całkowitej niezdolności do pracy. Były momenty gorsze, kiedy to pojawiały się kolejne przerzuty i trzeba było znów intensywniej walczyć i szukać wszędzie pomocy, ale były również te momenty radości, kiedy to kolejne badania obrazowe pokazywały remisję, niestety na krótko... Co kilka miesięcy pojawiają się u mnie przerzuty. Gdy usłyszałam diagnozę wiedziałam, że umieram. Dziś wierzę w to, że uda mi się wygrać tę walkę. Jednocześnie chciałabym wspierać innych chorych i pomagać im w trudnych momentach. Muszę żyć, bo mam jeszcze kilka ważnych misji do zrealizowania. Dlatego proszę o pomoc, bo tylko dzięki Wam, darczyńcom mogę nadal cieszyć się każdym przeżytym dniem. Dziękuję Wam z całego serca za każdą przekazaną złotówkę, która może przedłużyć mi życie. Dziękuję serdecznie wszystkim, którzy mnie wspierają i pomagają mi w trudnych chwilach. Pozdrawiam gorąco, Asia.

122 160 zł z 150 000 zł
81%