Zbiórki

Maciej Koperczak, Sosnowiec

Maciej walczy z glejakiem. Nie wygra bez wsparcia finansowego.

Mam na imię Maciej, mam 43 lata. 3 lata temu lekarze dali mi rok życia. Nadal o nie walczę! Dowiedziałem się, że mam nowotwór mózgu - glejak. Po wieczornym spacerze z dziećmi dostałem temperatury, źle się poczułem, myślałem, że to tylko przeziębienie. Niestety nad ranem trafiłem do szpitala po ataku padaczki. Moje życie legło w gruzach. Mam 2 synów, kochającą żonę i bardzo chciałbym być z nimi jak najdłużej. Guz jest bardzo duży 6,8x4,8 cm. Położony w części skroniowo-czołowej, nacieka na ośrodek mowy, pień tętnicy mózgu otoczony jest naciekiem. Odkąd dowiedzieliśmy się o nowotworze, bardzo dużo czasu spędzamy na szukaniu pomocy, instytucji medycznych, sposobów leczenia - niestety, niektóre terapie nie są refundowane przez NFZ, a niektóre są niedostępne dla polskiego pacjenta. Próbuję różnych metod, suplementów, które są bardzo kosztowne. Stosuję rygorystyczną dietę: bezmięsną, bez cukru, nabiału i glutenu. Każdy z Nas przecież ratowałby się jak tylko potrafi, próbowałby wszystkiego. Koszty miesięczne, które ponoszę na leki i suplementy to 3 tys. złotych. Podjąłem decyzję oleczeniu w Centrum Protonoterapii w Czechach. Sytuacja wymagała już podjęcia decyzji, co robić dalej, ponieważ guz zaczął rosnąć. Zostałem zakwalifikowany. Na okres 2 miesięcy musiałem wraz z żoną i synem wyjechać do Czech. Prawie 2 miesiące naświetlań przyniosły efekty. Obecnie guz zmniejszył się i jest dalsza regresja. Aktualne wymiary to 54x44x56. Efekty uboczne oczywiście są, ale trzeba się ratować mimo wszystko. Boję się przyszłości, boję się jutra, ale trzeba żyć dalej i walczyć! Pozostała nam nadzieja i wiara w to, że wszystko się uda i zwalczymy guza! Dlatego bardzo proszę o pomoc, modlitwę oraz wsparcie finansowe. Z całego serca dziękuję.

5 721 zł z 130 000 zł
4%
Gerard Godek, Tychy

Nowotwór mózgu

Nazywam się Gerard i mam 39 lat. Do momentu diagnozy prowadziłem normalne życie, spotykałem się ze znajomymi i dużo jeździłem na rowerze. Pod koniec roku 2013 usłyszałem coś, co całkowicie odmieniło moje dotychczasowe życie. Okazało się, że w mojej głowie rośnie guz. W październiku 2013 r. przeszedłem operację, po której bardzo szybko doszedłem do siebie. Dobre rokowanie lekarzy mojego przypadku zupełnie uśpiło moją czujność. Niestety w listopadzie ubiegłego roku nastąpił nawrót choroby. Guz przekształcił się w formę złośliwą. Tym razem ułożenie i rozmiar nie pozwoliły na interwencję chirurgiczną. Przeszedłem wszystko, co polska medycyna ma do zaoferowania. Chemioterapię i radioterapię. Guz nadal jest, tylko że uśpiony, w każdej chwili może ponownie zaatakować. Nie chcę bezczynnie czekać, aż to się stanie. Koszty konsultacji i leczenia za granicą, które mogą uratować moje życie, niestety są zbyt wysokie i nie są refundowane przez NFZ. Aktualnie wszystkie wydatki na lekarstwa i suplementy pokrywałem z własnych oszczędności, które odkładałem na mieszkanie, ale środki zaczynają się powoli kończyć. Dlatego w tym momencie potrzebuję Waszej pomocy i bardzo o nią proszę.

44 615 zł z 50 000 zł
89%
Joanna Gromnica, Zabrze

Na tą chwilę zawieszam zbiórkę

Mam na imię Joanna i mam 42 lata. Mój syn w tym roku skończył 18 lat. Na początku 2006 roku zdiagnozowano u mnie rzadki rodzaj raka rdzeniastego tarczycy. Usunięto mi tarczycę. Ze względu na przerzuty usunięto mi również centralny układ chłonny. Mój synek miał wtedy 6 lat i wiedział tylko, że Mama choruje. Słowo "rak" nigdy nie padło. Tak minęło prawie 10 lat.. W maju 2015 roku wystąpiła u mnie wznowa i nastąpiły przerzuty do kości. Na konsultacji w Centrum Onkologii poinformowano mnie, o “braku możliwości terapii systemowej”, sugerując jednocześnie podjęcie prób leczenia w trakcie badań klinicznych. Niestety do badań klinicznych nie zostałam zakwalifikowana.Bałam się przyszłości - bałam się też wreszcie powiedzieć synowi, jak poważna jest moja choroba. Ale gdy w końcu dowiedział się o moim raku, byłam pod wrażeniem jego wrażliwości i chęci pomocy. Dopuszczone w Polsce leki na moje schorzenie nie są refundowane przez NFZ i koszty leczenia są bardzo wysokie. Miesięczna terapia kosztuje około 18 000 złotych. Przyjmowanie leku powoduje zatrzymanie rozwijającego się procesu nowotworowego, a chemio i radioterapia są nieskuteczne! Od 2016 roku wciąż "leczę się" tylko paliatywnie. Zmiany w kościach wciąż się pojawiają, ale rygorystyczne warunki badań klinicznych nie pozwalają mi wziąć w nich udziału. Wciąż pracuję, choć mam orzeczenie o niepełnosprawności. Od ponad 20 lat wciąż z tym samym pracodawcą. Praca ma dla mnie terapeutyczny wymiar, przy natłoku obowiązków i zajęć udaje mi się nie myśleć o chorobie. Od tych myśli odrywa mnie też syn. W tym roku skończył 18 lat, snuje plany na przyszłość, szuka swojej ścieżki. Jest dla mnie ogromną pomocą. Proszę o każdą pomoc w mojej walce z rakiem, za którą serdecznie dziękuję.

49 223 zł z 180 000 zł
27%
Monika Maksoń, Skarżysko-Kamienna

Monika potrzebuje pomocy w leczeniu raka płuca.

Mam na imię Monika. Mam 52 lata i kochaną córkę Kamilę, lat 28. Pierwsze objawy choroby pojawiły się u mnie nagle w kwietniu 2012 r. W lipcu 2012 r. po przeprowadzonych badaniach zapadła diagnoza RAK PŁUCA z przerzutami do węzłów chłonnych szyjnych. Niczego w życiu tak się nie bałam, jak tej choroby. To było jak wyrok, cały czas krążyły myśli o najgorszym. Byłam przerażona, miałam przed oczami moją nieletnią wtedy córkę, która wychowywała się bez ojca. Jednak otrzymując duże wsparcie mojej najbliższej rodziny, musiałam wziąć się w garść dla moich bliskich, a szczególnie dla mojej jedynej córki. Najgorsza jest w tej chorobie ta niepewność jutra, ciągłe obawy. Zawsze wierzyłam w ludzi i niosłam im pomoc, teraz sama potrzebuję tej pomocy. Od listopada 2012 r. do kwietnia 2013 r. przeszłam cykl chemioterapii. Nastąpiła lekka poprawa. Jednak w październiku 2014 r. choroba znowu dała o sobie znać i od tej pory, aż do chwili obecnej poddawana jestem ponownej chemioterapii, tylko w postaci tabletek. Leczenie to spowodowało ponowne uśpienie choroby. Niestety może to trwać nawet kilka lat i niesie za sobą uciążliwe dolegliwości i skutki uboczne. Wiąże się to również z wieloma comiesięcznymi wizytami u specjalistów, kontrolami i badaniami. Wyjazdy oraz leki pochłaniają znaczne środki finansowe, co jest bardzo dużym utrudnieniem dla mnie. W 2018 r. nastąpiła progresja mojej choroby i koniec leczenia w Świętokrzyskim Centrum Onkologii. Musiałam szukać w innym miejscu pomocy. Na szczęście udało się i leczona jestem od września 2018 r. w Centrum Onkologii w Warszawie. Ja zawsze byłam osobą wesołą, pełną optymizmu i mimo wszystko dalej taką pozostałam, daje mi to siłę do walki z tą podstępną chorobą. Ogólnie bardzo lubię spacery, poznawać nowe miejsca, muzykę, taniec. Mieszkam z córką Kamilą, której pasją jest stylizacja paznokci. Sprawdza się w tym, co robi i cały czas kształci w tym kierunku. Jestem bardzo wdzięczna za okazaną mi do tej pory pomoc oraz wsparcie najbliższych i znajomych.

28 962 zł z 40 000 zł
72%
Izabela Kordowska, Chełmno

Walczy z nowotworem kości, po raz kolejny ma nawrót choroby.

„Pokażmy, jak wielkie mamy serca i na co nas stać..." Mam na imię Iza, obecnie mam 45 lat i niespełnione marzenia. W 2009 r. zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy kości, tkanek miękkich i chrząstki stawowej. To było dla mnie, jak wyrok. Od tego czasu jestem intensywnie leczona w kilku specjalistycznych ośrodkach. Niestety, jak dotąd wszelkie zabiegi i leczenie nie przyniosły spodziewanych efektów i ciągle walczę, aby uniknąć amputacji prawej kończyny dolnej, co za chwilę będzie nieuniknione. Wszystko zaczęło się niepozornie i niespodziewanie bólem nogi i wysoką gorączką. Z tymi objawami trafiłam do szpitala: najpierw w Toruniu, Otwocku – z podejrzeniem gruźlicy kości i tam byłam operowana i leczona pod tym kątem. Kiedy stan zdrowia się nie poprawiał i objawy nie ustępowały zostałam poddana ponownej operacji. Wtedy usłyszałam wyrok na całe dalsze życie - diagnozę mojej choroby. Zostałam poddana leczeniu onkologicznemu w ośrodku do tego przystosowanym w Bydgoszczy (konsultowana okresowo w Warszawie); przez cały ten czas otrzymywałam chemioterapię, po której mój stan poprawiał się na krótko, po czym choroba znowu nawraca i daje znać o sobie. Kilka razy przechodziłam radioterapię. Miałam naświetlane kolejne okolice, co skończyło się powikłaniami w okolicach prawego podudzia – uszkodzenie nerwów, niedowład kończyny oraz opadanie stopy i martwica tkanek. Obecnie mam kolejny nawrót choroby i guz w tej okolicy. Lekarze rozkładają ręce. Jedyne rozwiązanie jest drastyczne - amputacja nogi do kolana, a i to może okazać się nieskuteczne. Niestety mieszkam w bloku bez windy na 3 piętrze i będę do końca walczyć, aby do tego nie doszło. Przestałam już liczyć kolejne zabiegi operacyjne i pobyty w szpitalach, przez które przechodzę do chwili obecnej. Na tym nie koniec, bo dołączyły się jeszcze różne choroby współistniejące i powikłania po leczeniu onkologicznym (od gronkowca, patologiczne złamanie kości udowej aż do tętniaka przegrody między przedsionkami z przeciekami). Właśnie w chwili obecnej jestem po ciężkim zabiegu kardiochirurgicznym - listopad 2015 r. Staram się to wszystko przyjmować z pokorą i jakoś żyć z "niechcianym przyjacielem -; rakiem", ale niestety największym problemem są wysokie koszty leczenia, ograniczony dostęp do niektórych świadczeń oraz limity do lekarzy specjalistów i długi okres oczekiwania na rehabilitację (nawet od kilku do kilkunastu miesięcy), gdzie tu liczy się czas i każdy dzień jest u mnie na wagę złota! Na leczenie – lekarstwa, opatrunki, wizyty u specjalistów, badania, dojazdy do różnych ośrodków i życie (opłaty + wyżywienie + inne codzienne potrzeby) mam zaledwie 940 zł miesięcznie renty wraz z dodatkiem pielęgnacyjnym na rękę. Nie chcąc niweczyć dotychczasowych efektów leczenia, jestem zmuszona korzystać częściowo z prywatnych praktyk, badań i zabiegów ze względu na długie terminy i limity wprowadzane przez NFZ. Nawet przy wsparciu rodziny i najbliższych nie na wszystko mi starcza funduszy. Same leki - to ogromny wydatek, a do tego częste dojazdy do placówek. Obecnie podjęto decyzję o zabiegu usunięcia ponownego ogniska z podudzia i docelowo przeszczepie kości i tkanki mięśniowej tej okolicy (aby spróbować zapobiec amputacji), do tego konieczne leczenie wspomagające, ponownie chemio i radioterapia, a jeszcze intensywna rehabilitacja. Uwielbiam grać na organach – to pozwala mi chociaż na chwilę oderwać się od rzeczywistości i zapomnieć o chorobie i ograniczeniach z nią związanych (poruszam się przy pomocy dwóch kul łokciowych, po dwóch latach spędzonych na wózku inwalidzkim). Wcześniej ukończyłam szkołę pielęgniarską, jednak choroba przekreśliła moje marzenia i spełnienie zawodowe; przez kilka lat pracowałam na oddziale noworodkowym, co było od zawsze moim pragnieniem - chciałam pracować z dziećmi. Mam świadomość, że przezwyciężyć chorobę i pokonać raka nie jest rzeczą łatwą i często niemożliwą. Jak na razie jest tylko szansa na zatrzymanie procesu nowotworowego na pewnie kolejny krótki czas i ciągłe usprawnianie oraz dalsze intensywne leczenie. Wszystko to jest bardzo kosztowne i trudne do osiągnięcia, ale niestety za chwilę mogę przestać w ogóle chodzić i dlatego tutaj składam bardzo niski ukłon w stronę Fundacji i wszystkich ludzi o wielkim sercu prosząc o pomoc i wsparcie. Każdy nowy dzień jest dla mnie nieustanną walką o życie, od której nawet na chwilę nie można odpocząć, ani uciec. Mimo bólu (niwelowanego morfiną co 4 godz.), ograniczeń, strachu i cierpienia staram się „normalnie" funkcjonować, co przychodzi z wielkim trudem i poświęceniem. Dzięki wsparciu, pomocy i życzliwości chce się żyć, chwytać kolejny dzień, każdą jego chwilę i dalej walczyć z nieuleczalną chorobą oraz przeciwnościami losu. Tymczasowo konieczne jest zatrzymanie postępu choroby i intensywna rehabilitacja; niestety to wiąże się z dalszym kosztownym leczeniem, a funduszy nie starcza już obecnie na nic. Dlatego jeszcze raz zwracam się z ogromną prośbą o pomoc i wsparcie w mojej nieustannej walce - dobrym słowem, życzliwym gestem, ale także każdym niezbędnym groszem, bez którego dalsze moje leczenie i godne życie jest wręcz niemożliwe.

8 700 zł z 8 000 zł
108%
Piotr Wawrzynkowski, Żegań

Piotr potrzebuje wsparcia. Jego mama już wygrała!

Mam na imię Piotr i mam 33 lata. 4 lata temu dostałem diagnozę: nowotwór złośliwy, chłoniak Chodgkina ostatnie, IV stadium rozwojowe. Dzisiaj jestem po trudnym, rocznym leczeniu, które nie zostało bez skutków ubocznych. Przez 1 rok po leczeniu spałem, nie miałem siły na nic. Następne 2 lata też nie były łatwe. Dzisiaj czuję się dużo lepiej, jednak strach przed nawrotem powraca jak bumerang. Cały czas korzystam z terapii i dzięki wsparciu życzliwych osób, środki dostępne na koncie Alivii wykorzystuję na dojazdy i leczenie. Mam nadzieję, że spotkanie IV stopnia z chorobą jest już za mną i traumatyczne przeżycia będą za parę lat tylko wspomnieniem. Dziękuję z całego serca za wsparcie mojego leczenia:))))

32 564 zł z 35 000 zł
93%
Marta Girtler-Szymborska, Warszawa

Obecnie jestem leczona nowoczesnymi lekami w ramach NFZ.

Minęło 10 miesięcy od operacji. Dzięki wsparciu, hojności i przyjaźni wielu osób od 9 miesięcy jestem leczona najnowocześniejszymi lekami. Przerzuty wycofały się z wątroby, zostając tylko w kościach. Leczenie oczywiście trwa i będzie kontynuowane, jak najdłużej się da. Czuję się dobrze, efekty uboczne leczenia przestają mi doskwierać i patrzę w przyszłość z optymizmem. Środki, które zostały zgromadzone na moim koncie w Fundacji wystarczają w chwili obecnej na leczenie i badania, w związku z tym zawieszamy na razie zbiórkę na moje konto. Wśród pacjentów Fundacji Alivia jest wielu potrzebujących, których nadal mogą Państwo wspierać. Bardzo serdecznie pozdrawiam, Marta

827 405 zł z 80 000 zł
1034%
Małgorzata Makos-Sobierajska, Sulejówek

Proszę o pomoc!

Witam, mam na imię Gosia i mam 32 lat. Jak wszyscy młodzi ludzie w tym wieku, dopiero zaczynałam realizować swoje marzenia i plany. Plany były ambitne, przepiękne, dalekosiężne. Dwa lata temu wyszłam za mąż i wszystko było na dobrej drodze… Niestety w lipcu 2015 roku pod lewą pachą pojawił się guz. Guz rósł tak szybko, że już pod koniec lipca przeszłam operację usunięcia wraz z okolicznym węzłem chłonnym. Wszyscy byli dobrej myśli, jednak wynik badania histopatologicznego był dla mnie szokiem. Nowotwór złośliwy, a dokładnie czerniak… Kolejne wyniki badań potwierdziły diagnozę i wykazały dodatkowe przerzuty na oba płuca. We wrześniu, bardzo szybko zostałam objęta programem leczenia - terapią celowaną, która atakuje komórki nowotworowe i ma na celu zahamowanie przerzutów. Efekt widoczny był już po paru miesiącach, jednak dużym minusem tej terapii oprócz skutków ubocznych jest to, że lek ma krótki okres działania i nowotwór niedługo uodporni się na moje leczenie. Mam jednak szansę na to, aby wydłużyć okres uodpornienia! Lekarze sugerują mi zastosowanie drugiego leku, który niestety nie jest refundowany przez NFZ. Leczenie nowym lekiem jest jednak koszmarnie kosztowne, ale jest to dla mnie jedyna szansa wydłużenia leczenia i doczekania terapii, która będzie bardziej skuteczna. Nowe terapie są dopiero badane i będą dostępne na świecie za parę, parenaście miesięcy… Zwracam się z gorącą prośbą, POMÓŻCIE wygrać mi walkę z czasem, dzięki której będę mogła mieć dostęp do nowoczesnych leków, tak abym mogła wygrać z tą przebiegłą i ciężką chorobą. Moja choroba dotknęła nie tylko mnie, ale także całą moją rodzinę i znajomych. Każdy pomaga jak może, ale przy koszmarnych cenach leków onkologicznych każda złotówka jest dla mnie BEZCENNA! Dzięki chorobie przekonałam się, ilu fantastycznych ludzi jest koło mnie i tak naprawdę to dzięki nim czerpię pozytywną energię, wiarę i siłę do walki.

62 433 zł z 80 000 zł
78%
Łukasz Ledzion, Kiernozia

Cel zbiórki został osiągnięty

Dziękujemy za wpłaty. Udało się zebrać potrzebną kwotę. ************************************************* Witam, nazywam się Łukasz Ledzion i mam 38 lat. Jestem mężem i ojcem dwóch cudownych synków w wieku 8 i 11 lat. W styczniu 2013 zdiagnozowano u mnie raka jelita grubego i wówczas rozpoczęła się moja walka o zdrowie i życie. Przeszedłem operację usunięcia guza, po niej wziąłem 12 cykli chemioterapii uzupełniającej i wierzyłem, że jestem zdrowy. W marcu 2014 roku okazało się, że mam przerzut do wątroby. Najpierw była operacja, a po niej kolejna chemioterapia. I kolejna nadzieja, że tym razem pokonaliśmy chorobę. Niestety rak znowu wrócił i w grudniu 2015 przeszedłem kolejną operację wątroby. Tym razem nie otrzymałem żadnej chemii, gdyż się do niej nie kwalifikowałem. Obecnie sytuacja jest stabilna, ale strach przed nawrotem choroby ciągle nas paraliżuje. Jesteśmy świadomi, że w przypadku kolejnego nawrotu szanse na przeżycie bardzo maleją, a chemioterapie oferowane przez NFZ nie są skuteczne. Najskuteczniejszą metodą jest zastosowanie leków celowanych molekularnie - bewacyzumabu lub cetaksymabu. Ich dostępność w Polsce jest bardzo ograniczona, zarezerwowana dla określonej grupy chorych - nie dla mnie na tym etapie choroby. Terapia jest bardzo kosztowna. Jej koszt to ok. 80 tys. zł, ale daje szanse na wydłużenie czasu do kolejnego nawrotu choroby, a nawet na pełne wyzdrowienie. Bardzo chcę żyć, bo mam dla kogo. Dla mnie i dla moich dzieci każdy dzień jest ważny. Pragnę patrzeć, jak moje dzieci rosną i rozwijają się, a także brać czynny udział w ich codziennym życiu. Dlatego bardzo proszę o pomoc i wsparcie finansowe, za które z całego serca gorąco dziękuję.

85 056 zł z 80 000 zł
106%
Weronika Popielarz, Kościelec

Miałam 2 lata, gdy zachorowałam. Walczę z chorobą ponad 32 lata!

Nazywam się Weronika Popielarz, mam 33 lata, pochodzę z miejscowości Kościelec, a obecnie mieszkam w Kole, powiat kolski, województwo wielkopolskie. Od 32 lat choruję i leczę się onkologicznie. Jestem po 3 operacjach neurochirurgicznych (1993,1994,2003 r.) usunięcia złośliwego guza mózgu – wyściółczaka anaplastycznego okolicy czołowo-ciemieniowej lewej. W 1994 r. przeszłam radioterapię całej osi nerwowej (cała głowa 40.5 Gy i cały rdzeń kręgowy 25,5 Gy w 25 frakcjach). Napromieniowanie było duże. Po kolejnej wznowie guza w 2003 roku przeszłam trzecią operacje neurochirurgiczną i zostałam poddana też leczeniu onkologicznemu - chemioterapią. Po tym czasie intensywnie kontynuowałam rehabilitację oraz miałam inne zabiegi chirurgiczne usprawniające narząd ruchu, jak wydłużanie ścięgna Achillesa. W 2010 r. w kontrolnym badaniu MR głowy wykazano nieprawidłową masę o charakterze najpewniej oponiaka (być może indukowanego radioterapią w 1993,1994). Guz jest usytuowany w lewej okolicy ciemieniowej – guz przylegający do ściany bocznej tylnej części zatoki strzałkowej górnej. W badaniu MR wykazano guza o wymiarach 28x15x27,5 mm. W dniu 5.10.2011 r. zostałam poddana zabiegowi radiochirurgii stereotaktycznej Gamma Knife. Po pierwszej operacji miałam naświetlania, były one tak silne, że spowodowały wypalenie cebulek włosowych. Do chwili obecnej ponoszę konsekwencje tego, noszę perukę. Po drugiej operacji powstał uraz połowiczy prawostronny. Jestem osobą niepełnosprawną, potrzebującą ciągłej rehabilitacji. W 2017 r. po raz kolejny los odwrócił się ode mnie bezlitośnie. W badaniu MR głowy zdiagnozowano cztery guzy (oponiaki). W związku z powyższym musiałam przejść ponownie zabieg radiochirurgii stereotaktycznej - naświetlanie głowy w Klinice Allenort Gamma Knife w Warszawie. W dniu 20.12.2017 zastosowano leczenie radiochirurgią stereotaktyczną Gamma Knife trzech guzów o radiologicznych cechach oponiaków zlokalizowanych na sklepistości czołowej półkuli mózgu lewej oraz w okolicy ciemieniowej półkuli mózgu lewej. Podano dawki odpowiednio 12 Gy w jednej frakcji na izodozę referencyjną 50% na guz o objętości 0,895 cm 3 oraz 12 Gy w jednej frakcji na izodozę referencyjną 50% na guz o objętości 1,52 cm 3. Czwarty guz o cechach oponiaka namiotu móżdżku po stronie prawej o wym. 4x5x3 mm do zabiegu. Wciąż zmagam się z chorobą onkologiczną i walką o sprawność ruchową. Nieustannie walczę ze skutkami choroby, silnymi bólami głowy i kręgosłupa, bólem biodra, kości ogonowej i kolan (Chomologacja rzepki), zawrotami głowy i równowagi. Założenie subkonta w ramach Programu ONKOZBIÓRKA wiąże się dla mnie z dużą pomocą finansową: Pomogłoby mi finansować wyjazdy na turnusy rehabilitacyjne. W mojej sytuacji nie mogę wyjeżdżać do sanatorium, gdyż Narodowy Fundusz Zdrowia odrzuca moje wnioski ze względu na schorzenie: leczenie onkologiczne. Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie nie zawsze posiada środki, żeby dofinansować turnus rehabilitacyjny. Moim marzeniem jest dokonać przeszczepu włosów. Pokrycie kosztów dojazdów na leczenie (leczyłam i leczę się w CZMP w Łodzi; w Szpitalu Klinicznym na Spornej w Łodzi i obecnie doszła jeszcze Klinika Allenort w Warszawie). Planuję operacyjnie usprawnić rękę prawą. Chciałabym kontynuować rehabilitację ruchową.

17 285 zł z 50 000 zł
34%
Grzegorz Szlęzak, Baranów Sandomierski

Dziękuję za wszystkie wpłaty! Na tę chwilę zawieszam zbiórkę.

Nazywam się Grzegorz Szlęzak, mam 29 lat, pochodzę z Podkarpacia. Byłem chłopakiem pogodnym z planami na przyszłość - szkoła, studia i wspólne życie z ukochaną osobą. Aż tu lipiec 2013 r. spadł na mnie jak grom z jasnego nieba. Szpital, badania i diagnoza - chłoniak Hodgkin'a. Ośrodek w Rzeszowie i chemia ABVD, po paru podaniach nie było poprawy. Następny szpital - Brzozów i tu było leczenie ostrą chemią, po podaniu 2 cykli ESHAP nastąpiła poprawa i przeszczep autologiczny we Wrocławiu. Po nim czekały mnie jeszcze naświetlenia. Powtórne badanie PET było pozytywne, wszystko zostało wyczyszczone. Szczęście. Szykowałem się do powrotu do pracy, lecz mój lekarz chciał wykonać jeszcze badania i PET, na którym wyszedł mały guzek. Szczęście trwało pół roku. Koniec roku 2014 - szpital i chemia, VI cykli IGEV, po której uzyskano częściową poprawę, lecz to za mało. Po konsultacjach zapadła decyzja o zastosowaniu nowoczesnej terapii Brentuximab z klasyczną chemią bendamustyna. Po wielu bojach osiągnęliśmy cel i udało nam się sfinansować chemioterapię. Dziś jestem już po allogenicznym przeszczepie szpiku i są dobre prognozy na przyszłość. Niestety po przeszczepie jestem pod ciągłą kontrolą lekarzy z ośrodka przeszczepowego. Piszę niestety, bo koszty dojazdu i leki związane z przeszczepem są niestety duże. Dziękuję za wszystkie kwoty, które ludzie dobrego serca wpłacali i wpłacają. DZIĘKUJĘ. Grzegorz Szlęzak.

32 602 zł z 35 000 zł
93%
Lidia Spocińska, Warszawa

Pomaga innym, ale sama też potrzebuje pomocy.

Nazywam się Lidia i mam 45 lat. Od ponad 25 lat pracuję w sektorze ochrony zdrowia. Trzy lata temu zmarł mój ukochany tata na pierwotnego raka wątroby w przebiegu HCV. Mojego taty siostra już od kilku lat walczy z rakiem piersi. Za nich wszystkich czułam i czuję się odpowiedzialna. Organizowałam wizyty, jeździłam na chemię, na radioterapię, pomagałam podejmować trudne decyzje i myślałam, jakie to szczęście, że mogę to robić, że ja nie jestem chora. Poza tym praca zawodowa (zwykle w korporacjach) pochłaniała cały mój czas. Praca zawodowa tak bardzo zdominowała moje życie, że żyłam w poczuciu winy, że za mało czasu poświęcam swojej 12-letniej córce i 6-letniemu synkowi. Planowałam to zmienić, uzdrowić, pomyśleć o sobie i rodzinie. Byłam zmęczona. Nie spodziewałam się, że wszystko zmieni samo życie. W maju 2015 r. wykonałam USG u najlepszego rekomendowanego lekarza w Warszawie. Wynik: „w miejscu bolesności nie stwierdza się patologicznych zmian”. Pan dr spieszył się, pod gabinetem była kolejka. Zapłaciłam 150 zł i wyszłam zadowolona. Uf... może to jakiś poszerzony przewód mlekowy - pomyślałam i uśpiłam swoją czujność na 2 miesiące. Zaufałam renomie pana dr i to był błąd, bo po 2 miesiącach rozlany naciek w piersi był coraz większy. Wykonałam MR, potem PET CT. Diagnoza zwaliła mnie z nóg: ”Rak zrazikowy, naciekający, inwazyjny z przerzutami do węzłów i jajnika”. Minęło 3 dni, zanim odważyłam się to ujawnić. Guz miał 67 mm. Straciłam 3 miesiące, które mogą zaważyć na moim życiu. Dziękuję Panu, Panie dr za błędną diagnozę. Dzięki ludziom, z którymi współpracuję, mojemu pracodawcy wszystko poszło jak lawina: mammografia, biopsja, ostateczna diagnoza z oznaczeniem receptorów, plan leczenia: chemioterapia, zabieg radykalny, radioterapia, może ponowna chemioterapia, rehabilitacja, kolejna operacja i rekonstrukcja. To długa, mozolna, wyczerpująca droga z niewiadomym wynikiem na końcu. Mam tego pełną świadomość i boję się, co będzie dalej. Strach paraliżuje mnie, powoduje ból nie do zniesienia. Aktualnie jestem po IV cyklu chemioterapii. Teraz rozumiem ludzi, którzy bladzi i słabi snują się po korytarzach szpitala. Nigdy nie byłam po stronie proszących o pomoc. Z drugiej strony jest łatwiej. Celowane leki niestety nie są refundowane. A nawet jeśli są, to często za późno. Ja muszę żyć, bo muszę jeszcze dużo w życiu zrobić. Mam kilka misji do zrealizowania, bardzo ważnych. W wolnych chwilach pracuję jako wolontariusz, to daję mi siłę. Staram się i każdego dnia powtarzam, że nie wszystkie dni są szczęśliwe, ale dla każdego warto żyć. Pomagając, pomożecie zrealizować moje marzenie - życie, nawet gdyby miało to potrwać 5 lat. Dziękuję.

43 654 zł z 80 000 zł
54%