Zbiórki

Magdalena Szymoniak, Miastko

„Chciałabym po prostu żyć – dla moich dzieci, dla siebie….”

Mam na imię Magda, mam 45 lat i całe życie byłam zdrowa, aktywna, pełna energii. Jesienią 2024 roku, podczas rutynowej kolonoskopii, usłyszałam diagnozę, która zwaliła mnie z nóg. Rak. Nigdy wcześniej nie chorowałam poważnie, ale choroba pojawiła się nagle i brutalnie wdarła się w życie naszej rodziny. Mam dorosłą już córkę - Karolinę i dwóch wspaniałych synów - Michał ma 14 lat, właśnie wchodzi w okres dorastania, a Szymonek to jeszcze mały 8-letni chłopiec, który zasypia, przytulając się do mnie i pytając: „Mamo, będziesz już zdrowa?”. Karolina to mój powód do dumy. Ukończyła studia na poziomie licencjackim na kierunku pedagogika, o specjalizacji resocjalizacja. Pracuje w Stowarzyszeniu SOS Wioski Dziecięce (Oddzial w Koszalinie) i obecnie jest w trakcie studiów magisterskich pedagogicznych, o specjalizacji socjoterapia. To dla nich bije moje serce. Dla nich chcę żyć. Chciałabym zobaczyć, jak moje dzieci spełniają swoje marzenia. Jak kończą szkoły, jak stają się dobrymi, wrażliwymi dorosłymi. Chciałabym kiedyś poznać partnerki moich synów, zobaczyć, jak córka wychodzi za mąż, trzymać na rękach wnuki, które może kiedyś mi dadzą. Marzę o tym, żeby być dla nich wsparciem jeszcze przez wiele, wiele lat. Żeby być ich mamą. Żeby po prostu być. Mam u boku mojego męża – jesteśmy razem od lat, przeszliśmy wiele. Jest moją ostoją, choć oboje wiemy, jak trudno jest nie poddać się strachowi. Każdego dnia słyszę od niego słowa wsparcia, choć wiem, że sam okropnie się boi. Kocham go całym sercem. W naszym życiu jest też Brutus – berneński pies pasterski, niespełna dwuletni, jeszcze szczeniak w sercu. Wiernie leży przy moim łóżku, pilnuje mnie w chorobie i delikatnie liże mnie po ręku, gdy płaczę po cichu, jakby mówił: „Jestem tu. Nie bój się”. Uwielbiam nasze działkowe spacery, wspólne grzebanie w ziemi. Kocham ogród. Marzę o tym, żeby znów poczuć zapach ziemi, posadzić własne pomidory, zebrać pierwszy groszek, zobaczyć jak kwitną cynie i nagietki. Chciałabym mieć siłę, by znów usiąść z rodziną na ławce pod jabłonką, zjeść wspólny obiad, pośmiać się bez lęku, że to może ostatni raz. Od momentu, w którym usłyszałam diagnozę, przeszłam już wiele: operacje, niezliczoną ilość badań, chemioterapie… Straciłam włosy, co dla każdej kobiety jest ciosem – patrzenie w lustro boli. Czuję się, jakbym z dnia na dzień przestała być sobą. A jednak walczę, bo nie mam wyboru. Walczę, bo chcę patrzeć, jak moi synowie dorastają. Niestety pojawiły się przerzuty. Leczenie staje się coraz intensywniejsze, chemie coraz cięższe. I chociaż leczę się w ramach NFZ, nasza rodzina zaczyna się finansowo kruszyć. Bo walka z rakiem to nie tylko szpitale… Koszty dojazdów, noclegów, suplementacji, diet wspomagających, rehabilitacji, wsparcia psychologicznego, a także brak możliwości pracy z mojej strony – to wszystko sprawia, że jesteśmy coraz bardziej bezradni finansowo. Dlatego dziś proszę o pomoc. Jeśli możesz – wesprzyj moją zbiórkę. Każda złotówka to dla mnie dzień więcej z moimi dziećmi, szansa na leczenie, siła do walki. Jeśli nie możesz pomóc finansowo – udostępnij proszę tę zbiórkę. Może ktoś inny będzie mógł. Wierzę, że jeszcze poczuję zapach ziemi w moim ogrodzie. Że posadzę pomidory, że Brutus znów wyciągnie mnie na spacer po działce. Że znajdę w sobie siłę, by po prostu żyć. Żyć nie po to, by walczyć z chorobą – ale dla siebie i moich chłopców. Z całego serca dziękuję Ci za każdą formę wsparcia, za dobre słowo, za nadzieję. Dziękuję, że jesteś. – Magda Szymoniak

8 056 zł z 20 000 zł
40%
Mieczysław Białecki, Zemborzyce dolne

Mam dla kogo żyć - pomóż mi w mojej walce o każdy dodatkowy dzień

Mam na imię Mieczysław i od 2019 roku walczę z nowotworem złośliwym prostaty. Diagnoza przyszła nagle, jak grom z jasnego nieba. Już wtedy rak był zaawansowany – z przerzutami do węzłów chłonnych. Przeszedłem wiele – leczenie, ból, nadzieję i strach. Przez kilka lat udawało się chorobę kontrolować, ale rok temu nowotwór wrócił… i to ze zdwojoną siłą. Dziś zmagam się z przerzutami do kości, szpiku kostnego i kolejnych węzłów chłonnych. Organizm słabnie, a chemioterapia – mimo ogromnej wiary i wysiłku – nie przynosi oczekiwanych efektów. Czas ucieka, a ja szukam szansy. Szukam terapii, która pozwoli mi żyć. Zbiórka, którą zakładam z rodziną, ma mi dać szansę na skorzystanie z nowoczesnego leczenia, zanim będzie za późno. Dlatego jeśli możesz, pomóż mi przedłużyć czas z moją rodziną i ukochanymi wnukami. Każda złotówka, każde udostępnienie, każda dobra myśl przybliża mnie do leczenia, którego potrzebuję. Z całego serca – dziękuję.

130 zł z 200 000 zł
0%
Maria Agnieszka Malinowska, Pniewy

Nie proszę o cuda. Proszę o pomoc!

Mam na imię Agnieszka i mam 54 lata. Jeszcze niedawno moje życie toczyło się normalnie – praca, dom, podróże, zwyczajne codzienne szczęście. Dziś moją codziennością są szpitale, ból, lęk i czekanie. Zdiagnozowano u mnie międzybłoniaka opłucnej – rzadki, złośliwy nowotwór, który każdego dnia odbiera mi siły, oddech i nadzieję.Nie potrafię opisać, co czuje człowiek, kiedy słyszy, że choroba jest nieuleczalna. Że jedyne, co można robić, to próbować ją spowolnić. Że leczenie kosztuje tyle, ile człowiek nie zarobi przez całe życie. A ty przecież nie myślisz o sobie – myślisz o swoim dziecku, o bliskich, których możesz zostawić, o życiu, którego nie chcesz tracić. Mam córkę. Moje największe szczęście. Codziennie patrzę na nią i myślę, że nie mogę jej zostawić. Nie mogę pozwolić, by zapamiętała mnie tylko jako „mamę, która była chora”.Chcę móc znów po prostu z nią iść na spacer, bez duszności i strachu, że to może być ostatni raz.Międzybłoniak to choroba brutalna. Nie daje czasu, nie daje drugiej szansy. Leczenie, chemioterapia, kosztowne leki nierefundowane – to dla mnie jedyna nadzieja, żeby żyć dłużej. Żeby doczekać kolejnych chwil, które teraz mają dla mnie największą wartość.Nie proszę o cuda. Proszę o pomoc – bo nie chcę się poddać.Każda złotówka to dla mnie oddech. Każde udostępnienie to szansa. Proszę Cię – pomóż mi zawalczyć o życie.

970 zł z 10 000 zł
9%
Małgorzata Malik, Tychy

Pomoc w walce z rakiem piersi – leczenie, dojazdy, peruka

Mam na imię Gosia. W kwietniu 2025 roku usłyszałam diagnozę, która zmieniła całe moje życie – rak piersi luminalny i rak piersi nieluminalny z przerzutem do węzłów chłonnych. Obecnie jestem w trakcie leczenia onkologicznego, które obejmuje chemioterapię, a w przyszłości także operację i radioterapię. Leczenie to nie tylko ogromny wysiłek fizyczny i psychiczny, ale też duże koszty. Dojeżdżam regularnie do ośrodka onkologicznego, co generuje wydatki na transport i leki. Chemioterapia, którą rozpoczęłam 24 czerwca, spowoduje wypadanie włosów, dlatego chciałabym zakupić perukę, która pomoże mi poczuć się choć odrobinę lepiej w tej trudnej sytuacji. Zwracam się z ogromną prośbą o wsparcie finansowe. Każda złotówka to dla mnie realna pomoc i krok bliżej do powrotu do zdrowia. Z góry dziękuję za każde wsparcie – zarówno finansowe, jak i dobre słowo czy udostępnienie tej zbiórki. Gosia

0 zł z 30 000 zł
0%
Agata Karpińska, Stalowa Wola

Chcę stanąć na nogi - na rehabilitację po porażeniu kończyn dolnych!

W lutym byliśmy z rodziną na wakacjach na Malcie, chodziliśmy na wycieczki, lekko bolały mnie plecy. Po powrocie źle się czułam, myślałam, że to nerwobóle, ale zbierała mi się woda w brzuchu i, jak się okazało również w osierdziu i opłucnej. Miałam odbarczoną wodę z osierdzia, co przyniosło mi ogromną ulgę, ale okazało się, że to dopiero początek. Po tym ból pleców był dużo silniejszy, a tomografia wykazała, że mam złamany kręgosłup w odcinku piersiowym i liczne zmiany przerzutowe na kręgosłupie. Zaczęło się poszukiwanie źródła, ale diagnoza okazała się bardzo trudna. Ostatecznie zrobiono mi operacje na kręgosłup, stabilizującą złamane kręgi i pobrano próbki do biopsji. W międzyczasie guzy urosły i spowodowały porażenie nóg. Zostałam przykuta do łóżka. A diagnoza okazała się bardzo trudna. Angiosarcoma, nieuleczalny złośliwy nowotwór naczyń krwionośnych. Mimo mojego bardzo ciężkiego stanu, postępującego paraliżu, koszmarnego bólu starałam się myśleć optymistycznie. Mam dwójkę cudownych dzieci, 10-letnią Helenkę i 7-letniego Rysia, mam dla kogo żyć i chcę żyć. Wiara, rodzina, ogromne wsparcie bliskich, to dawało mi siłę. Zastosowana radioterapia i chemioterapia działają, mój stan się poprawia, jestem obecnie w domu, rehabilituję się, żeby odzyskać sprawność. Nie poddaję się, mimo że słyszałam od lekarzy, że mogę już nie chodzić. Dla Boga nie ma nic niemożliwego i tego się trzymam. Codziennie myślę pozytywnie. Każdy dzień jest dla mnie CUDEM. Jestem pod opieką lekarza i pielęgniarki w ramach hospicjum domowego. Z hospicjum również mam zapewnioną rehabilitację, ale tylko maksymalnie 2 razy w tygodniu. Nie mogę korzystać z innej refundowanej opcji, bo takie są zasady finansowania NFZ. Dwa dni w tygodniu to zdecydowanie za mało w moim przypadku. Z Waszych wpłat będę mogła opłacić prywatnego fizjoterapeutę i, mam nadzieję, wkrótce stanąć na nogi.

38 814 zł z 30 000 zł
129%
Melania Popiel, Józefosław

Melania

Zawsze polegałam na sobie i nie spodziewałam się, że coś mnie tego pozbawi. Bo glejak - oprócz zdrowia - odbebrał mi także niezależność: możliwość poruszania się, pracy, wszystkiego, co dla przeszłej mnie było normalne jak tlen. Dzisiaj walczę z nowotworem mózgu i jestem przed ostatnią dawką celowanej chemii, która daje mi szansę na odzyskanie tego, co zabrał mi glejak. Zbieram na intensywną rehabilitację i szereg badań potrzebnych przed kolejnym wlewem - muszę na nie dojechać, zapłacić za nie, a po chemioterapii dojechać ponownie, ponownie za nie zapłacić i tak w kółko. Aż do momentu, kiedy odzyskam zdrowie, a z nim niezależność, bo to, co jest najważniejsze to: mam szansę na wyzdrowienie i aktywne życie oraz spłacenie nim długu, który w pewnym sensie - z obawą, ale i radością - zaciągam tą zbiórką. Zawsze to przede wszystkim na mnie można było polegać, na moją pomoc liczyć, więc czuję się dziwnie, prosząc teraz o wsparcie, ale robię to, bo nie mam wyboru. Z góry dziękuję za każdą przekazaną mi złotówkę. Melania

45 415 zł z 100 000 zł
45%
Piotr Haszke, Chorzów

Rak trzustki to nie wyrok

Nasz kochany tata, Piotr - człowiek o złotym sercu - potrzebuje naszej pomocy w walce z rakiem! Tato jest dla nas całym światem. Patrzenie na jego cierpienie jest najtrudniejszą rzeczą, jakiej kiedykolwiek doświadczyliśmy... Błagam, pomóżcie nam go nie stracić! RAK TRZUSTKI W TYCH CZASACH TO NIE WYROK! Istnieją realne szanse na zatrzymanie tej choroby, Tata naprawdę dobrze reaguje na podawaną chemię z immunoterapią oraz zabiegami wspomagającymi działanie leków, ale KOSZTY LECZENIA znacznie przewyższają nasze możliwości finansowe. Ktoś może pomyśleć i zastanawiać się, dlaczego nie leczymy się standardowo... na NFZ??! Otóż do dnia dzisiejszego nikt ze szpitala nie zadzwonił! Tata jest zakwalifikowany do przyjęcia na CITO na onkologię. Jego dokumenty i dotychczasowe wyniki znalazły się, cytuję: "u profesora na biurku". Telefonów jednak OD MARCA BRAK. Nie mogliśmy czekać bezczynnie i nie robić NIC. Tak znaleźliśmy się dosłownie przypadkowo w prywatnej klinice Doktora Judy w Opolu. Tutaj, jak się okazało, tata ma realne szanse w pierwszej kolejności na zatrzymanie tej choroby. Jednak nic nie dzieje się przypadkowo, być może tak miało być. Otóż systemowe leczenie tak zaawansowanej choroby nie dawałoby takich efektów jak leczenie komercyjne. O tym napiszę dalej. Życie pisze różne scenariusze, nie zawsze te, których byśmy sobie życzyli. Wszystko zaczęło się od nocnych potów rok wcześniej - odpowiedź paru lekarzy, u których tata szukał pomocy na tę przypadłość, cytuję:" jak się pan poci, proszę się odkryć", "są dezodoranty", itp. Już nie chcę gdybać, co gdyby WTEDY trafił na fachową pomoc! Zaznaczę, że tata badał się regularnie! Tym bardziej że nasza rodzina to, że tak ujmę - rakowcy. Niespodziewanie w lutym tego roku pojawiła się żółtaczka. Po przyjściu na izbę przyjęć z żółtaczką mechaniczną (która jak się potem okazało z tomografii, była wywołana uciskiem guza trzustki na przewody żółciowe), gdzie tata był jeszcze (w porównaniu co było potem) w pełni sił, otrzymał odpowiedź, że nie przyjmą go, bo jest, cytuję: "za mało żółty. Proszę przyjść jak stan się pogorszy lub będzie gorączka". Na biopsję guza byliśmy zmuszeni jechać na drugi koniec Polski - sąsiadujemy z Katowicami, a musieliśmy jechać aż do Suwałk! Takie są kolejki i nieważne, że dla takiego człowieka czas odgrywa najważniejszą rolę w tym momencie. Tata przeszedł aż trzykrotną (!!!) próbę założenia ortezy na trzustkę, aby uwolnić uciskane przez guz przewody żółciowe. Udało się. W końcu pierwszy pozytyw. Niestety, w marcu tego roku, nasz świat legł w gruzach. Nasz kochany tata usłyszał diagnozę, która zmroziła nam krew w żyłach - rak neuroendokrynny trzustki z przerzutami do wątroby. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej, w maju ubiegłego roku, nic nie wskazywało na ten dramat. Tomografia była czysta... A teraz stoimy w obliczu śmiertelnej choroby, która z dnia na dzień zabiera nam ukochanego męża, ojca, dziadka, przyjaciela i bohatera. Piotr ma 59 lat. Całe swoje życie poświęcił pracy, prowadząc własną działalność. Zawsze był człowiekiem niezwykle wrażliwym na krzywdę, nie tylko ludzką, ale i zwierzęcą. Jego empatia i gotowość do pomocy nie znały granic. Doskonale pamiętamy sytuację, kiedy podczas robienia zakupów w hurtowni usłyszał niepokojące stukanie. Spieszył się bardzo, ale jego uwagę przykuł piękny, kolorowy ptak, zaplątany w przewody wysoko nad wyjściem sklepu. Bez wahania porzucił wózek z zakupami, wrócił do sklepu i zdeterminowany, by ratować życie, zdobył wózek widłowy. Mimo początkowych trudności i braku zgody, znalazł osobę, która wywiozła go na górę. Uwolnienie przerażonego ptaka, który w panice go dziobał, kosztowało go wiele ran, ale dla niego liczyło się tylko jedno - ocalić bezbronne stworzenie. To tylko jedna z wielu historii, które świadczą o jego niezwykłym sercu. Jego miłość do zwierząt była bezwarunkowa. Walczyliśmy razem do samego końca o zdrowie naszego ukochanego psa dobermana, który zachorował na białaczkę. Niedawno, na początku tego roku, pożegnaliśmy naszą kotkę, o której życie tata również walczył z całych sił, nie szczędząc środków na leczenie. Wtedy wydawało nam się, że te kwoty są ogromne. Dziś wiemy, czym są prawdziwie wielkie sumy – te potrzebne, by ratować jego życie. Wraz z ukochaną żoną stworzyli niezwykle silny i kochający związek, są dla nas wzorem. Doczekali się dwójki wspaniałych dzieci i trójki wnucząt. Dopiero co radość z narodzin dwóch wnuków wypełniła ich dom, a już musimy stawić czoła tak okrutnej rzeczywistości. Diagnoza była jak grom z jasnego nieba, wywróciła nasze życie do góry nogami. Jednak w tym trudnym czasie odkryliśmy niesamowitą siłę naszej rodziny, moc wzajemnej miłości i wsparcia. Zbliżyliśmy się jeszcze bardziej do Boga, znajdując ukojenie i nadzieję w modlitwie, szczególnie w Nowennie Pompejańskiej, która obdarzyła nas już pierwszymi łaskami. Piotr jest obecnie pod opieką specjalistów w klinice w Opolu u doktora Cezarego Judy, gdzie przechodzi zaawansowane i kosztowne leczenie, obejmujące między innymi hipotermię głębinową i całościową, chemioterapię i specjalistyczną immunoterapię. Pomijając koszty dojazdu z Chorzowa do Opola (średnio 3x w tygodniu po 200 km w obie strony), tygodniowy koszt tej terapii to ogromne 10,5 - 11 tysięcy złotych. Posiadamy wszystkie rachunki do wglądu. Miesiąc leczenia to już kwota, która w zastraszającym tempie uszczupla oszczędności naszych rodziców, odkładane z myślą o spokojnej emeryturze. Dotychczas radzili sobie ze wszystkim sami, ale w obliczu tak ogromnych wydatków, ich siły finansowe topnieją w zastraszającym tempie! Leczenie Piotra rozpoczęło się na początku kwietnia i przyniosło promyk nadziei - zmiany nowotworowe przy tak złośliwym typie raka nie powiększyły się. To daje nam wiarę, że kontynuacja intensywnej terapii może doprowadzić do zasklepienia się przerzutów w wątrobie i otworzyć drogę do operacji trzustki. Wiemy, że rokowania przy tak zaawansowanym raku są trudne, ale wierzymy, że cuda się zdarzają, a nowoczesna medycyna, choć kosztowna, może dać naszemu tacie szansę na życie. Polska jest krajem o wielkim sercu. Wierzymy, że jeśli każdy z nas dołoży choćby najmniejszą cegiełkę, uda nam się zgromadzić potrzebną kwotę pół miliona złotych, aby dać tacie szansę na życie, na dalsze leczenie w specjalistycznej klinice. Dla nas to walka o życie naszego taty, Piotra, o jego uśmiech, o jego obecność w naszym życiu i w życiu jego wnuków, które tak bardzo kocha i którymi tak bardzo chciałby się nacieszyć. To walka o człowieka, który całe życie pomagał innym, ludziom i zwierzętom. Teraz on potrzebuje naszej pomocy. Prosimy, otwórzcie swoje serca i wesprzyjcie naszą zbiórkę. Każda, nawet najmniejsza wpłata, to krok bliżej do uratowania życia naszego taty, Piotra. Świadomość ogromnych kosztów leczenia jest dla nas przytłaczająca, dlatego z całego serca dziękujemy za każdą okazaną pomoc i wsparcie. Wierzymy w moc ludzkiej solidarności.

340 zł z 500 000 zł
0%
Anna Leoniuk, Warszawa

Ania zbiera na terapię CAR - T w Niemczech

Mam na imię Anna. Zachorowałam w wieku lat 40. Przez wiele miesięcy szukałam pomocy, byłam badana, uspokajana, odsyłana. Słyszałam, że to stres, że wszystko jest w porządku, że mam się nie martwić. Młoda, zdrowa... Wszyscy mówili, że wyglądam jak pączek w maśle. Jednak we mnie rosło coś, co z każdym dniem odbierało mi siły do podejmowania codziennych aktywności. Z dnia na dzień wszystko runęło. W maju 2015 roku usłyszałam diagnozę, której nikt w tym wieku się nie spodziewa - zaawansowany, agresywny, trzeci stopień nowotworu kości i szpiku, czyli SZPICZAK MNOGI. Jeszcze kilka prywatnych wizyt, odbytych z nadzieją, że postawiona diagnoza to pomyłka. Niestety, nie było czasu, by się z nią oswoić, bo natychmiast poddano mnie agresywnej chemii. I tak już 10 lat, w ciągu których wróg mojego zdrowia, szpiczak, nie odpuszcza. Obecnie doświadczam ósmego nawrotu choroby. Jaki byłby ten świat, gdybym odeszła z niego teraz?! Bardzo boję się o tym myśleć. Niedawno zostałam Babcią!!! Nie ma większego szczęścia dla babci niż obserwowanie, jak rośnie jej Wnusia. Jest odbiciem mojego życia, stałym przypomnieniem o pięknie i bezpieczeństwie, jakie dają objęcia Rodziny. Przytulenie jej to najcenniejszy dar, jaki mogłam otrzymać! Patrząc na Ciebie malutka, czuję, że wszystko na świecie jest na swoim miejscu. Na dzień dzisiejszy wyczerpałam wszystkie możliwości leczenia. Przez 10 lat przyjęłam 8 różnych linii terapii, co się przekłada na kilkadziesiąt podań chemioterapii. Niedawno zakończyłam terapię bispecyficznym przeciwciałem, które niestety, jak poprzednie, nie zadziałały nawet w minimalnym zakresie. Wykorzystałam wszystkie możliwe terapie: VTd + autoprzeszczep, KRd, DVd, EloPd, Kd i wspomniane wcześniej 3 bispecyfiki. Część terapii dawała mi kilka miesięcy oddechu od choroby. Teraz znalazłam się pod ścianą, ponieważ nie ma dla mnie żadnego leczenia poza terapią CAR-T. I to właśnie dlatego, zwracam się do Was wszystkich o pomoc. Jest dla mnie i mojej Rodziny, światełko nadziei w postaci najnowszej terapii CAR-T. Nigdy nie pomyślałam, że będę musiała prosić i błagać o pomoc na "kupno życia". Kwota, którą muszę uzbierać, to nie bagatela 1.750.000 zł, bo na tyle właśnie zostało wycenione moje życie. Nie czuję się z tym komfortowo i jest mi trochę wstyd, trochę przykro, że muszę prosić kogokolwiek o wsparcie i pomoc. Terapia ta jest w wielu państwach refundowana i być może kiedyś będzie również u nas, jednak w moim obecnym stadium choroby czas jest kluczowym czynnikiem. Czy będzie mi dane doczekać tego wśród Was? Nie wiem i dlatego nie chcę czekać, tym bardziej że mój stan pogarsza się z dnia na dzień i mój układ kostny zaczyna to bardzo odczuwać. Mam silne bóle kości w nogach, żebrach, barkach, miednicy, mostku i kręgosłupie. Siłę bólu mogę porównać do sytuacji, jakby ktoś mi łamał i piłował kości. Niedawno dowiedziałam się, że dwie kości żeber, wskutek degradacji chorobą, faktycznie uległy złamaniu. Przeszłam tak wiele przez tych 10 lat i bardzo się boję, bo wiem, że brak szansy w postaci uzbierania niezbędnej kwoty na leczenie terapią CAR-T kończy moje szanse na komfortowe życie w remisji. Lekarze światowej wiedzy na temat specyfiki nowotworu, jakim jest szpiczak mnogi, są jednogłośni: w moim przypadku inny plan leczenia poza CAR-T nie istnieje! Dlatego z całego serca, każdym atomem mego walczącego ciała, pragnę dać radę. Choroba nowotworowa to choroba, z którą zmaga się cała Rodzina, nie tylko osoba nią dotknięta. W walce, którą prowadzimy ze szpiczakiem, nie mamy hamulców. Wszystko po to, żeby być szczęśliwym i żyć, pomimo tego co nas spotkało. Proszę wszystkich, błagam o wsparcie i wniesienie wkładu w podarowaniu mi życia, bym mogła nadal uczestniczyć w wychowaniu Wnusi i jak najdłużej być na tym świecie z Bliskimi. Tylko ten czas, kiedy się uśmiechamy, radujemy i kochamy, daje nam siły do przywitania każdego, następnego dnia. Anna Leoniuk

34 243 zł z 1 750 000 zł
1%
Marta Piątek, Goworowo

Lek nierefundowany

Mam na imię Marta, mam 36 lat, jestem mamą trójki dzieci w wieku 10, 11 i 13 lat. Z chorobą zmagam się od półtora roku. Płatna terapia jest dla mnie szansą na dłuższą obecność w życiu moich dzieci. Przeszłam dwie zalecane operacje, radioterapię, chemioterapię, które nie przyniosły żadnych rezultatów. Obecnie jedyną szansą na wstrzymanie choroby jest dla mnie nierefundowany lek do immunoterapii. Koszt jednej dawki leku to ok. 17-20 tys. zalecany w odstępie co trzy tygodnie.

864 zł z 100 000 zł
0%
Elżbieta Herós, Poznań

Elżbieta walczy z rakiem trzustki - prosimy o pomoc w leczeniu

Ratujmy naszą Mamę - Elżbietę, która walczy z nowotworem trzustki! Nasza mama Elżbieta ma 57 lat. W lutym 2025 roku zdiagnozowano u niej złośliwy nowotwór trzustki i dwunastnicy. To jedna z najcięższych i najgorzej rokujących chorób nowotworowych. Życie naszej rodziny zmieniło się w walkę o każdy dzień. W grudniu 2024 zaczęły się u mamy silne bóle kręgosłupa. W lutym trafiła do szpitala z podejrzeniem wrzodów. Niestety 28 lutego wykryto guz. Mama 11 marca przeszła operację obejścia przewodu pokarmowego, a z pobranego wycinka potwierdzono nowotwór złośliwy. Mama bardzo cierpi i jest mocno osłabiona. Porusza się na wózku inwalidzkim, cierpi na ciężką anemię, ma stały dren przezskórny do odprowadzania żółci do worka na zewnątrz organizmu. Większość czasu spędza w łóżku i potrzebuje codziennej pomocy. Lekarze zaproponowali leczenie paliatywne, czyli jedynie łagodzenie objawów. My, rodzina, nie zgadzamy się na to. Chcemy walczyć o życie mamy, szukamy innych, realnych metod przedłużenia życia, poprawy komfortu i możliwego zatrzymania choroby. Obecne leczenie to nasza codzienna walka o nadzieję i względną stabilizację choroby. Miesięczny koszt wydatków z tym związanych wynosi ponad 4 500 zł. To kwota, której nie jesteśmy w stanie udźwignąć samodzielnie. Co dalej ? Chcemy spróbować metody NanoKnife. Jeśli stan mamy się poprawi, chcemy zakwalifikować ją do zabiegu NanoKnife. To nowoczesna, małoinwazyjna metoda niszczenia komórek nowotworowych za pomocą impulsów elektrycznych. Jest szczególnie skuteczna przy guzach w trzustce. Niestety, nie jest refundowana przez NFZ, a koszt w Polsce wynosi od 50 000 do 70 000 zł. Rodzina - my - jesteśmy z mamą. Mama i tata byli zawsze wspaniałymi ludżmi, oboje całe życie ciężko pracowali. Adoptowali mnie, a pięć lat później moją młodszą siostrę. Dali nam wszystko: dom pełen ciepła, miłości, szacunku i bezpieczeństwa. Rodzice są osobami o wielkim sercu. Pomagają innym, biorą udział w zbiórkach. Nigdy nie odwracają się od cierpienia. Dziś to najbardziej nasza mama potrzebuje pomocy, a my chcemy ją uratować. Niestety tata również poważnie zachorował. Po rozległym zawale w 2009 roku przyznano mu pierwszą grupę inwalidzką. Cierpi na cukrzycę, bierze leki, nie pamięta i nie rozumie sytuacji. Rodzice próbują opiekować się sobą wzajemnie, ale nie są już w stanie. Dlatego prosimy Was o pomoc. Zbieramy środki na: - leki i suplementy - badania i wizyty lekarskie - transport medyczny i opiekę domową - worki stomijne oraz artykuły higieniczne - możliwe wdrożenie terapii NanoKnife Każda złotówka ma znaczenie. Każde udostępnienie zwiększa szansę na ratunek. Dziękujemy za Wasze wsparcie, za obecność i serce <3

180 zł z 30 000 zł
0%
Marta Leśkiewicz, Warszawa

Walka z glejakiem złośliwym

Witajcie :) Informacja o glejaku spadła na mnie, jak każde zło, nagle i zupełnie nieoczekiwanie. Z dnia na dzień zostałam wyłączona z mojej codzienności i dowiedziałam się o tym, że potencjalnie moje życie niedługo się zakończy - wiadomo, złośliwy glejak to wyrok. Mimo że diagnozę znam dopiero od miesiąca, już wiem, że jest wiele możliwości leczenia - są nowoczesne terapie, które znacząco mogą przedłużyć życie. Przeszkodą jak zwykle są koszty tych zabiegów. Nie zamierzamy się poddawać - mamy wiele planów, które potrzebują tylko czasu... i o ten czas zamierzamy walczyć z całych sił. ♥️ Jeśli chcielibyście wspomóc naszą walkę, przekazując 1,5% podatku, będzie to dla nas olbrzymia pomoc. Z góry bardzo dziękujemy, Marta I Robert

60 043 zł z 350 000 zł
17%
Mariusz Poborski, Zielona Góra

Zbiórka na leczenie

Jestem Mariusz, mam 55 lat i trójkę wspaniałych synów oraz kochającą żonę. Od września 2022 roku choruję na raka jelita grubego z przerzutami na wątrobę, płuca, otrzewną i węzły chłonne. Przez ponad dwa lata otrzymywałem chemię w schematach na NFZ. Niestety wszystkie terapie zostały wyczerpane, a leczenie nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Ta straszna choroba to ogromne wyzwanie nie tylko dla mojego organizmu i samego siebie, to wyzwanie dla całej rodziny, która cierpi razem ze mną. Mimo trudności staram się zachować pozytywne myślenie i nastawienie, ale nie ukrywam, że to bardzo ciężkie i trudne zadanie. W tej chwili otrzymuję lek, który nie jest refundowany, lecz koszty tego leczenia pokrywa państwo. Nie mam już szans na refundowane leczenie i stąd moja prośba o pomoc w zebraniu funduszy na kolejny lek ratujący moje życie. Niczego już tak nie pragnę, jak pobyć jeszcze jakiś czas z rodziną, ze znajomymi i żyć wśród nich. To moje marzenie - przedłużyć życie ile się da. Kocham żyć! Pomóżcie, liczy się każda nawet mała kwota.

72 039 zł z 400 000 zł
18%