Aneta chce żyć dla swojej dorastającej córki.
Aneta Łukasiewicz, Podbrzezie Dolne,
numer zbiórki: 110428
Dziennik
Dzień dobry, po otrzymaniu opisu wyników i dalszych konsultacjach sytuacja stabilna do obserwacji, aby w odpowiednim momencie przeprowadzić kolejną operację. Choć teraz nie będzie to łatwa sprawa, gdyż zmiana, która się pojawiła, jest niezbyt dobrze ulokowana. Ale już tak dużo czasu minęło, a Pan BÓG ma inne plany. Trzeba tylko słuchać i być w zgodzie z własnym sumieniem. ON DAŁ ŻYCIE I WIE CO ROBI.
Cóż, życie toczy się dalej, trzeba pokonywać codzienne trudności. Wiosna się zbliża, a że ogródek jest moją pasją, jak widzę, że wszystko budzi się do życia, to i człowiekowi lżej na sercu i się cieszy z efektów. Jeszcze raz dziękuję osobom dobrej woli, którzy mi pomagają i wspierają, dodają siły do dalszego zmagania się z losem.
Dobry wieczór,
ciężko się pisze o złych rzeczach, ale i o takich w tej sytułacji też trzeba. A więc byliśmy na wielu konsultacjach i djagnoza jedna: nie ma mozliwości leczenia, żadnej alternatywy. Mój czas pomału dobiega końca. Samopoczucie i skutki uboczne w formie padaczki, zaniku pamięci bieżącej, stwardnienia czy paraliżu chwilowego kończyn zdażają się coraz częściej.
Najbliższy rezonans w styczniu i tylko obserwacja, ciężko jest się pogodzić z bezsilnością. Dużo wsparcia otrzymuję od Bliskich i Znajomych z przeświadczeniem, że może tym razem uda nam się ominąć ten niefortunny los. Staram się myśleć pozytywnie korzystając z dobrych talentów, które otrzymałam od Boga, aby pomagać innym, a nie zamykać się w sobie.
Dziękuję za szansę i możliwość pogodzenia się z samym sobą, aby dusza też była spokojna.
Jeszcze raz dziękuję wszystkim za pomoc i wsparcie, bez Was nie dałabym rady.
A tak na Święta:
Najserdeczniejsze życzenia
cudownych Świąt Bożego Narodzenia,
ciepła i wielkiej radości,
dużo zdrowia, miłości,
wiele chwil wartych wspomnienia,
gdyż żyjemy wszyscy tak długo jak o nas Wspomnienia.
Opis zbiórki
Witam wszystkich,
mam na imię Aneta i do niedawna byłam jak każdy z Was. Pracowałam w firmie i mimo natłoku obowiązków, kiedy ktoś potrzebował pomocy, nie odmawiałam. Jestem osobą pełną życia, energii, planów na daleką przyszłość, twardo stąpająca po ziemi i miałam nieodparte wrażenie, że panuję nad swoim życiem.
W ciągu jednej nocy, 16 października, świat runął jak domek z kart. Podejrzewałam od dawna, że coś jest nie tak.
W 2014 roku miałam wycięcie nowotworu nabłonkowego na twarzy z prawej strony, ale nie był złośliwy. Lekarze powiedzieli, że to nic takiego.
Później, w 2015 przeszłam zapalenie węzłów i wycięcie guzka z prawej strony w szyi. Mimo operacji stan zapalny utrzymywał się. Po chwili spokoju od października 2015 do czerwca 2016, z powrotem zaczął się stan zapalny.
Aż tu nagle w nocy 16 października ogromny ból głowy. Jestem wytrzymała, ale on mnie pokonał. Mąż zawiózł mnie do szpitala. Okazało się, że ciśnienie mam wysokie - 200/130. Lekarze po wykonaniu TK podejrzewali tętniaka. Zadecydowano, by pozostawić mnie na oddziale i zrobić rezonans. Po wykonaniu badania okazało się, że to guz mózgu z prawej strony płata czołowo-skroniowego.
Od momentu otrzymania opisu pani ordynator zaczęła szukać lekarza, który podejmie się operacji lub biopsji. Doktor z Zielonej Góry podjął się operacji. Guza wycięto w całości. Po dokonaniu badań przyszedł czas na diagnozę. Dzięki ogromnemu wsparciu przyjaciół, rodziny i pracodawców postanowiłam się nie podawać i żyć normalnie. Gdy przeczytałam diagnozę - Astrocytoma anaplasticum III stopień złośliwości, świat mi się zawalił.
Mam trzynastoletnią córkę, chciałabym zobaczyć jak dorasta, jak idzie na studia, staje na ślubnym kobiercu i tu mi się przypomina tekst mojego dobrego znajomego: ”powiedz lekarzowi, że ty masz termin...''
Zawsze miałam wszystko poukładane kilkanaście miesięcy do przodu. W jednej chwili kompletnie się załamałam. Nie zobaczę tego wszystkiego, choć jestem bardzo silna. Niejedno w życiu przeszłam, między innymi chorobę i leczenie farmakologiczne męża na zapalenie wątroby B,C. Leczenie się powiodło, wygrał swoją walkę o życie, chociaż ta choroba nie wiązała się z tak wysokimi kosztami.
Jestem silna i w drugiej dobie po operacji już chodziłam, na trzeci dzień nie potrzebowałam leków przeciwbólowych, ale ta walka jest nierówna. Guz może wszystko, a ja nic. Czekam na przyjęcie do szpitala na 6 tygodni - podanie chemii i radioterapii. Od tego jak poradzi sobie mój organizm zależy, czy będę mogła uczestniczyć w kolacji wigilijnej. Mam nadzieję, że będzie dobrze.
Chcę wykorzystać każdą szansę na zatrzymanie guza, także z wykorzystaniem metod i leków niedostępnych w Polsce. Moja Rodzina i Przyjaciele bardzo nam pomagają, jednak niestandardowe terapie są dla nas nieosiągalne finansowo.
Życie bardzo się zmienia w zderzeniu z tak straszną chorobą, podobnie człowiek - nie jest łatwo wytrwać w pozytywnym nastawieniu, mając świadomość uciekających dni.
Bardzo chcę spędzić kolejne Święta z rodziną i patrzeć jak dorasta moja córka.
Słowa wsparcia