Paulina Dąbrowska, Brwinów
Mam na imię Paulina, mam 29 lat, od prawie 6 lat jestem szczęśliwą mężatką, a od 2,5 roku najszczęśliwszą mamą urwisa Tymka. Jestem młodą, aktywną zawodowo, pełną życia i planów dziewczyną, która uwielbia tańczyć.
W sierpniu 2017 zupełnie przez przypadek, bo podczas codziennej kąpieli w prawej piersi znalazłam takie bardzo małe "coś", sama nie byłam pewna, czy to jakaś zmiana czy tylko mi się wydaje, a na pewno nie dopuszczałam nawet myśli, że to "coś" może okazać się czymś złym. Po miesiącu przy okazji kontrolnej wizyty u ginekologa pokazałam moje znalezisko, zlecono kontrolne USG piersi, zalecono profilaktyczną wizytę u onkologa (wizyta 13.10.2017 - żeby było śmieszniej, był to piątek), a po wizycie biopsja, ale to też tylko dlatego, że takie są procedury, bo na każdej z tych wizyt słyszałam, że to ma być tylko włókniak, coś niegroźnego.
Niestety po 4 dniach od biopsji telefon ze szpitala: "Prosimy stawić się na wizytę jeszcze w tym tygodniu, są wyniki biopsji", a później to już tylko kolejne badania potwierdzające wstępną diagnozę i z każdą kolejną wizytą dochodziły kolejne cegiełki do tego i tak już ciężkiego plecaka. Początkowo nie dowierzałam, później czułam rozgoryczenie: "dlaczego właśnie ja?" i ogromny strach, że moje życie właśnie się kończy. Do tej pory czasami myślę, że to zły sen i trochę nie wierzę, że mam raka. Moje normalne życie i plany nagle musiałam odwiesić na lepsze czasy, a zamiast realizować plany o drugiej ciąży musiałam zacząć leczenie. Nie mogłam i chyba do tej pory nie mogę pogodzić się z tym, że to los zadecydował za mnie i moje życie nie może się toczyć według moich zasad, tylko jednak wszystko podporządkowane jest mojej chorobie.
Dziś już wiem, że to małe "coś" to był i nadal jest złośliwy rak piersi z receptorami potrójnie ujemnymi (dla niewtajemniczonych taki trochę gorszy raczek) i jakby było mało, od stycznia 2018 wiem, że to, że zachorowałam to nie jednorazowy wybryk mojego organizmu, tylko genetyczne obciążenie, mam mutację genu BRCA1, która zwiększa ryzyko zachorowania na raka piersi w ciągu życia do 50-70% i zostanie ze mną już do końca.
Od grudnia 2017 leczę się, przyjmuję chemię. Mój schemat to 16 wlewów, po chemioterapii czeka mnie operacja, bo trzeba wyciąć tego intruza. Początkowo miała to być operacja oszczędzająca, ale ze względu na mutację przede mną chyba najcięższa w życiu decyzja o obustronnej mastektomii z rekonstrukcją, usunięciu sobie piersi dla własnego zdrowia i komfortu dalszego życia. Właśnie na ten cel zbieram środki, dlatego znalazłam się w tym miejscu i proszę o datki, choć jest to cholernie trudne, bo zawsze starałam się być niezależna i proszenie o pomoc przychodziło mi z trudem, ale teraz chodzi o moje życie... Na NFZ mogę usunąć i zrekonstruować tylko chorą pierś, takie jest prawo... Zdrową pierś mogę usunąć i zrekonstruować tylko prywatnie. Profilaktyczna obustronna mastektomia w wieku 29 lat to nie jest moja fanaberia, to walka o normalne życie bez piętna choroby nowotworowej. Nie chcę mieć poczucia, że moje piersi są jak cykająca bomba, która w każdej chwili może wybuchnąć. Są to niestety bardzo kosztowne operacje, a my jesteśmy przeciętną rodzinką, oboje z mężem pracujemy, wychowujemy małego synka, przed zdiagnozowaniem choroby kupiliśmy nasze wymarzone mieszkanie, oczywiście na kredyt. Obecnie wykańczamy mieszkanie, co pochłania nasz niemal cały budżet domowy i po prostu nie stać nas na wyłożenie extra 50000 zł, bo z takimi kosztami trzeba się liczyć przy mastektomii z jednoczesną rekonstrukcją.
Ja będę żyć, nie poddaję się i walczę, bo mam dla kogo żyć. Chcę wygrać z tą chorobą i chcę, żeby kolejne lata mojego życia nie upływały pod znakiem lęku, że choroba może jeszcze wrócić. Chcę ryzyko zmniejszyć do minimum. Wasz gest dobrej woli może mi w tym pomóc. Dziękuję!