Zbiórki

Najnowsze
  • Najnowsze
  • Najbliżej celu
  • Ostatni dzwonek
  • Cel osiągnięty
Wszystkie województwa
  • Wszystkie województwa
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Wszystkie typy nowotworów
  • Wszystkie typy nowotworów
  • Rak tchawicy, płuca i oskrzela
  • Rak jelita grubego i odbytnicy
  • Rak piersi
  • Rak żołądka
  • Rak trzustki
  • Rak gruczołu krokowego
  • Rak pęcherza moczowego
  • Rak jajnika
  • Rak wątroby
  • Rak trzonu macicy
  • Rak szyjki macicy
  • Rak przełyku
  • Czerniak
  • Szpiczak mnogi
  • Rak tarczycy
  • Choroba Hodgkina
  • Inne nowotwory układu moczowego
  • Mięsaki i inne nowotwory międzybłonka i tkanek miękkich
  • Nowotwór GIST
  • Nowotwór głowy lub szyi
  • Nowotwór kości
  • Inne nowotwory układu oddechowego i narządów klatki piersiowej
  • Inne nowotwory męskich narządów rozrodczych
  • Inne nowotwory żeńskich narządów płciowych
  • Inne nowotwory układu pokarmowego
  • Inne nowotwory krwi
  • Inne nowotwory skóry
  • Ostra białaczka limfoblastyczna
  • Przewlekła białaczka limfocytowa
  • Przewlekła białaczka szpikowa
  • Ostra białaczka szpikowa
  • Chłoniaki nie-Hodgkina
  • Rak nerki
  • Inny
  • Nowotwory mózgu i ośrodkowego układu nerwowego
Ewa Cal, Ostrzeszów

Na ten moment zawieszam zbiórkę. Dziękuję!

Na ten moment zawieszam zbiórkę. Dziękuję! --- Witam, mam na imię Ewa. Mam 52 lata, męża, dwoje dorosłych dzieci i 3,5-letnią wspaniałą wnusię. Zachorowałam w 2009 roku. W pełni zdrowa i silna, pełna życia kobieta nagle zamieniła się w bezsilną. Diagnoza była okrutna, rak jajnika. W trakcie pierwszej, bardzo rozległej operacji wycięto mi część jelita, otrzewną, wyrostek. Gdy organizm doszedł do siebie po operacji, zastosowano u mnie chemioterapię - bardzo wierzyłam, że to koniec mojej przygody z rakiem. Niestety były następne chemie, a w 2014 roku kolejna operacja, tym razem węzłów chłonnych pachowych prawej ręki. Od tego czasu cierpię z powodu zbierającej się chłonki, która wymaga ciągłego drenażu limfatycznego, aby utrzymać sprawność ręki. Masaże w profesjonalnych gabinetach są pomocne, niestety żeby dawały odpowiednie rezultaty, muszą być wykonywane codziennie (czasem kilka razy), wiąże się to z ogromnymi kosztami finansowymi. Najlepszą opcją, zdaniem lekarza prowadzącego, byłoby posiadanie urządzenia do drenażu limfatycznego w domu. Koszt takiego sprzętu nie jest mały i wynosi ok. 2500 zł. Obecnie jest to dla mnie kwota nieosiągalna, przez co borykam się z częstymi zastojami limfy i bólami ręki, które nierozmasowane i nieleczone mogą doprowadzić nawet do zakrzepicy. Podczas chemii czwartego rzutu w 2016 miałam dwa wstrząsy anafilaktyczne i konieczna była reanimacja i szybka zmiana chemii. We wrześniu 2017 r. potwierdziły się moje najgorsze obawy i lekarz prowadzący wykrył nowe przerzuty. Konieczne było zastosowanie kolejnego cyklu chemii. Mimo to wciąż wierzę, że ta walka skończy się dla mnie zwycięstwem. Moja codzienność to nie tylko walka z nowotworem. Choruję również na nadciśnienie tętnicze, astmę, niedosłuch (który się pogłębia po każdym cyklu chemii). Leczenie cystostatykami spowodowało u mnie neutropenię, co objawia się silnymi bólami stawów i mięśni. Aby utrzymać mój organizm w dobrej formie, przyjmuję sporą dawkę leków. Moja renta jest zbyt niska i czasem stoję przed ciężkim wyborem, leki czy odpowiednia dieta. Aktualnie doszły jeszcze dojazdy do szpitala, mam do pokonania ponad 180 km w jedną stronę. Dodatkowo diagnostyka, konsultacje i badania, wszystko po to, aby leczenie było trafione i dało najlepszy rezultat. Przez te wszystkie lata walczę, bo wierzę, że w końcu „lokator” się „wyprowadzi” na dłużej, a może na zawsze? Mam dla kogo żyć - dla kochającej rodziny i dla mojego „małego słoneczka”, żeby jak najdłużej słyszeć: „Niespodzianka, to ja Lila”. Dzięki wpłatom od dobrych ludzi zakupiłam już nowy aparat słuchowy, który ułatwia mi kontakt ze światem. Chciałabym jeszcze zebrać fundusze na zakup sprzętu do drenażu limfatycznego i móc odzyskać namiastkę normalności w trakcie i po leczeniu. Niestety sprzęt ten jest dla mnie w tej chwili marzeniem. Przez te wszystkie lata dawałam radę i nikogo nie prosiłam o pomoc. Dziś wiem, że muszę, żeby jak najdłużej rak nie wrócił. Za każde choćby najmniejsze wsparcie - DZIĘKUJĘ!

7 875 zł z 20 000 zł
39%
Dariusz Soboń, WROCŁAW

Darek walczy z glejakiem i zbiera na leczenie za granicą

Witajcie! Mam na imię Darek i mam 44 lat. Niedawno dowiedziałem się, że życie chce mi uciec. Guz mózgu zdecydował, że zabierze mnie mojej rodzinie, a Oni są dla mnie wszystkim! Od 25 lat mieszkam we Wrocławiu, jednak oboje z żoną pochodzimy z Bytomia Odrzańskiego. Mamy 14-letniego syna Kubusia. Dla nich chcę walczyć! Początki choroby to częste bóle głowy i senność. Prawdę mówiąc zbagatelizowane, bo wielu z nas ma takie symptomy, chociażby migrenowe. Kolejnym sygnałem było podwójne widzenie po przeprowadzonym zabiegu septoplastyki. Szybki rezonans wykazał duży guz wielkości cytryny. Kolejne badania i biopsja potwierdziły - glejak wielopostaciowy IV stopnia. W wakacje podjęliśmy walkę! Operację przeszedłem w gdańskim Copernicusie w połowie sierpnia, niestety nie można było "złośliwca" wyciąć w całości. Postanowiono dobić go tzw. terapią skojarzoną poprzez radio i chemioterapię. Przyjmowałem chemioterapię w cyklach miesięcznych przez pół roku. Jednak jak wszyscy, których dotknęła ta paskudna choroba, postanowiłem szukać innych rozwiązań walki z moim największym wrogiem. Jesteśmy już na etapie konsultacji medycznych i kwalifikacji w zagranicznych placówkach, gdzie są oferowane innowacyjne metody walki z tym schorzeniem, a niedostępne w Polsce. Jest to dla mnie duża szansa. Wiemy, że koszty tych terapii są nieosiągalne dla przeciętnie żyjących rodzin, dlatego bardzo proszę Państwa, aby wspomogli mnie i moją rodzinę w tej najcięższej dla nas próbie. Za każdą złotówkę będziemy bardzo wdzięczni. Dzięki Państwu będę miał szansę dalej żyć dla swojej rodziny i wszystkich bliskich mi ludzi. Darek

133 133 zł z 250 000 zł
53%
Małgorzata Lemanowicz, Słupsk

Gosia potrzebuje drogiego leku, by wygrać walkę z białaczką

Mam 54 lata. Jestem szczęśliwą matką dwóch dorosłych córek oraz żoną opiekuńczego męża. W 2009 roku zdiagnozowano u mnie przewlekłą białaczkę limfocytową. Potocznie nazywa się ją białaczką ludzi starszych, ponieważ najczęściej diagnozuje się ją w 60 - 70 roku życia. Niestety, jestem przypadkiem nietypowym i choruję na ten rodzaj nowotworu złośliwego od 41 roku życia. Mój organizm jest bardzo oporny na leczenie i zazwyczaj reaguje zupełnie inaczej niż lekarze, by tego chcieli. W pierwszych 4 latach nie było wskazań do rozpoczęcia leczenia, jednakże 9 maja 2013 roku mój stan znacznie się pogorszył. Wyniki morfologii wykazały bardzo wysoki poziom leukocytów, a węzły chłonne mocno się powiększyły. Właśnie wtedy lekarze postanowili rozpocząć leczenie chemioterapią. Po każdej dawce leku czułam się coraz lepiej, znowu mogłam wrócić do pracy, którą uwielbiam. Można powiedzieć, że nią żyję! W międzyczasie musiałam pojawiać się w szpitalu na transfuzjach krwi z powodu spadku hemoglobiny. Jednak rok temu wszystko się zmieniło. W wakacje trafiłam do szpitala w stanie bardzo ciężkim... Lekarze nie wiedzieli, czy mnie uratują. Nie byłam w stanie podnieść się z łóżka, codzienne silne bóle i wysokie temperatury nie pozwalały mi normalnie funkcjonować, byłam bliska śmierci i straciłam wszelką nadzieję. Na szczęście - jak widać - lekarzom przy wsparciu pielęgniarek i psychologa udało się mnie uratować, za co bardzo im dziękuję!!! Straciłam włosy, co jest bardzo ciężkim przeżyciem dla kobiety. Nie mogłam przekonać się do noszenia peruki. Wydawało mi się, że wszyscy na mnie dziwnie patrzą, mimo że dzieci uważały, że bardzo ładnie w niej wyglądam. Udało mi się to przetrwać. Aż w październiku 2016 roku wszystko wróciło: wzrost limfocytozy, ograniczenie aktywności fizycznej, gorączki, potliwości, spadek masy ciała, organy wewnętrzne i węzły chłonne bardzo mocno się powiększyły. Gdy córka przyjechała mnie odwiedzić z drugiego końca Polski, nie byłam w stanie się z nią przywitać. Kolejny raz spędziłam na izolatce w szpitalu dwa miesiące. Lekarze zastosowali kolejne leczenie. Gdy wszystko szło w dobrą stronę i miałam nadzieję, że wyjdę już ze szpitala do domu, zaczęły się problemy... Niewiele nawet pamiętam... Wdała się infekcja bakterią E.coli i poważne powikłanie zakrzepowo-zatorowe żyły szyjnej. Byłam w stanie bardzo ciężkim. Lekarze poinformowali mnie, że nie mogą już mnie leczyć chemioterapią i wyczerpano możliwości terapii dostępne w Polsce. Abym mogła żyć, muszę codziennie zażywać nowoczesny lek. To przełomowy lek w medycynie. Nazywa się go również ZŁOTĄ TABLETKĄ, ponieważ pozwala ciężko chorym ludziom na białaczkę normalnie funkcjonować. Po odstawieniu tego leku następuje gwałtowny nawrót choroby i brak szans na życie. Dzięki pomocy lekarzy otrzymałam lek na 3 miesiące, ale terapię trzeba kontynuować. Miesięczny koszt leczenia tabletkami w Polsce wynosi 35 000 zł. Mimo że w maju 2018 r. lek wszedł na listę refundacyjną, ja nie kwalifikuję się do programu lekowego. Teraz czuję się lepiej! W końcu jestem w moim rodzinnym domu, mogę chodzić na spacery, spotykać się ze znajomymi i choć na chwilę zapomnieć o tym, że jestem ciężko chora. A co, gdy skończę terapię tym lekiem? Wtedy moje życie również się skończy... Nie pozwólcie odliczać mnie i mojej rodzinie dni do końca życia. Pozwólcie mi nie martwić się o przyszłość!

148 422 zł z 420 000 zł
35%
Aneta Łukasiewicz, Podbrzezie Dolne

Aneta chce żyć dla swojej dorastającej córki.

Witam wszystkich, mam na imię Aneta i do niedawna byłam jak każdy z Was. Pracowałam w firmie imimo natłoku obowiązków, kiedy ktoś potrzebował pomocy, nie odmawiałam. Jestem osobą pełną życia, energii, planów na daleką przyszłość, twardo stąpająca po ziemi i miałam nieodparte wrażenie, że panuję nad swoim życiem. W ciągu jednej nocy, 16 października, świat runął jak domek z kart. Podejrzewałam od dawna, że coś jest nie tak. W 2014 roku miałam wycięcie nowotworu nabłonkowego na twarzy z prawej strony, ale nie był złośliwy. Lekarze powiedzieli, że to nic takiego. Później, w 2015 przeszłam zapalenie węzłów i wycięcie guzka z prawej strony w szyi. Mimo operacji stan zapalny utrzymywał się. Po chwili spokoju od października 2015 do czerwca 2016, z powrotem zaczął się stan zapalny. Aż tu nagle w nocy 16 października ogromny ból głowy. Jestem wytrzymała, ale on mnie pokonał. Mąż zawiózł mnie do szpitala. Okazało się, że ciśnienie mam wysokie - 200/130. Lekarze po wykonaniu TK podejrzewali tętniaka. Zadecydowano, by pozostawić mnie na oddziale i zrobić rezonans. Po wykonaniu badania okazało się, że to guz mózgu z prawej strony płata czołowo-skroniowego. Od momentu otrzymania opisu pani ordynator zaczęła szukać lekarza, który podejmie się operacji lub biopsji. Doktor z Zielonej Góry podjął się operacji. Guza wycięto w całości. Po dokonaniu badań przyszedł czas na diagnozę. Dzięki ogromnemu wsparciu przyjaciół, rodziny i pracodawców postanowiłam się nie podawać i żyć normalnie. Gdy przeczytałam diagnozę - Astrocytoma anaplasticum III stopień złośliwości, świat mi się zawalił. Mam trzynastoletnią córkę, chciałabym zobaczyć jak dorasta, jak idzie na studia, staje na ślubnym kobiercu i tu mi się przypomina tekst mojego dobrego znajomego: ”powiedz lekarzowi, że ty masz termin...'' Zawsze miałam wszystko poukładane kilkanaście miesięcy do przodu. W jednej chwili kompletnie się załamałam. Nie zobaczę tego wszystkiego, choć jestem bardzo silna. Niejedno w życiu przeszłam, między innymi chorobę i leczenie farmakologiczne męża na zapalenie wątroby B,C. Leczenie się powiodło, wygrał swoją walkę o życie, chociaż ta choroba nie wiązała się z tak wysokimi kosztami. Jestem silna i w drugiej dobie po operacji już chodziłam, na trzeci dzień nie potrzebowałam leków przeciwbólowych, ale ta walka jest nierówna. Guz może wszystko, a ja nic. Czekam na przyjęcie do szpitala na 6 tygodni - podanie chemii i radioterapii. Od tego jak poradzi sobie mój organizm zależy, czy będę mogła uczestniczyć w kolacji wigilijnej. Mam nadzieję, że będzie dobrze. Chcę wykorzystać każdą szansę na zatrzymanie guza, także z wykorzystaniem metod i leków niedostępnych w Polsce. Moja Rodzina i Przyjaciele bardzo nam pomagają, jednak niestandardowe terapie są dla nas nieosiągalne finansowo. Życie bardzo się zmienia w zderzeniu z tak straszną chorobą, podobnie człowiek - nie jest łatwo wytrwać w pozytywnym nastawieniu, mając świadomość uciekających dni. Bardzo chcę spędzić kolejne Święta z rodziną i patrzeć jak dorasta moja córka.

31 024 zł z 50 000 zł
62%
Marcin Jończyk, Łódź

Pomóż wygrać walkę z nowotworem mózgu

Nazywam się Marcin Jończyk, mam 34 lata, mieszkam w Łodzi z moją żoną i 5-letnią córeczką Kalinką oraz niedawno narodzonym synem Kamilem. W listopadzie 2016 roku zdiagnozowano u mnie złośliwego guza mózgu. W jednej chwili moje życie się zmieniło. Z wielu planów muszę zrezygnować. Jednak nie zamierzam się poddawać i będę walczyć do końca... Mam dla kogo żyć, chciałbym patrzeć, jak moja córka rośnie i mieć możliwość uczestniczenia w najważniejszych momentach jej życia. Brzmi to bardzo banalnie, ale prawdą jest to, że w obliczu choroby zupełnie inaczej patrzy się na życie. Dopiero po takiej wiadomości docenia się wartość zwykłych, codziennych chwil. Mój guz został usunięty, a obecnie jestem leczony radioterapią i chemioterapią. Jednak prawdopodobieństwo całkowitego wyleczenia jest znikome, natomiast guz w każdej chwili może odrosnąć. Przede mną jeszcze długie leczenie. Obecnie największe nadzieje pokładam w terapii NanoTherm w Berlinie, której koszt wynosi około 200 tysięcy złotych. Dodatkowe koszty to leki, dojazdy oraz prywatne konsultacje lekarskie. Wraz z rodziną poszukuję różnych innych sposobów leczenia. Niestety są one jeszcze bardziej kosztowne, a żadna z tych metod nie daje mi gwarancji wyzdrowienia. Bardzo Was proszę o wsparcie w zbieraniu funduszy na leczenie u specjalistów, ponieważ to może uratować mi życie.

179 481 zł z 200 000 zł
89%
Aneta Kuśmierska, Częstochowa

Moja córeczka potrzebuje zdrowej mamy!

Witam serdecznie, nazywam się Aneta Kuśmierska, mam 40 lata, jestem mamą 15-letniej Roksanki, dla której chciałabym żyć jak najdłużej.Od lutego 2015 bolała mnie głowa. Bóle nasilały się do tego stopnia, że traciłam przytomność. Szukałam pomocy u lekarzy, którzy odsyłali mnie do laryngologa i stomatologa, bagatelizując moje objawy. W maju 2015 roku po kolejnej utracie przytomności rodzina wezwała pogotowie, które przewiozło mnie na SOR, gdzie po badaniu TK głowy wykryto guza mózgu wielkości jabłka (6,8 x 5,6 x 5,2 cm). Parę dni później po konsultacji lekarzy zostałam poddana operacji w Centrum Zdrowia Matki i Dziecka w Łodzi celem jak najszybszego wycięcia olbrzymiego guza zagrażającego życiu. Ze szpitala wychodziłam z wielką nadzieją, która rozwiała się po upływie 3 tygodni. Badania histopatologiczne wykazały, że nowotwór jest złośliwy - glejak wielopostaciowy IV stopnia. W lipcu rozpoczęłam leczenie chemioterapią połączoną z radioterapią. Otrzymałam 30 naświetleń prawego płata czołowego głowy. W szpitalu spędziłam prawie 3 miesiące. Kolejną chemię dostawałam od września 2015 do stycznia 2016. Po kontrolnym rezonansie magnetycznym głowy badanie wykazało obrzęk wielkości 4,0 x 3,7 x 3,4 cm. Mimo dotychczasowego leczenia utrzymuje się nadal, ponieważ lekarze nie byli wstanie usunąć go w całości. Mój organizm, mimo dużej siły, był mocno osłabiony, nie byłam w stanie chodzić. Ataki bólu, które wykręcały mi stawy rąk i nóg, stany duszności, bóle serca, utraty świadomości powodowały, że z każdym dniem żegnałam się z życiem, bliskimi i moją ukochaną córeczka... Kiedy leżałam w szpitalu, wykryto u mnie również dużą zmianę na wątrobie. Lekarze w Polsce załamywali ręce nie dając mi nadziei, dlatego postanowiłam poszukać pomocy za granicą. Obecnie jestem na rencie chorobowej, która wynosi 800 zł. Mój stan zdrowia, mimo silnej woli walki i przeżycia, całego optymizmu, wiary w Boga, jest na tyle niepewny, że chciałabym dalsze leczenie kontynuować w Niemczech w Klinice Meo Clinic, które zwiększyłoby moje szanse na poprawę zdrowia. Dzięki ludziom dobrej woli, czyli Wam miałam możliwość odbycia dwóch wizyt w wyżej wymienionej Klinice. Profesor Siegfried Vogel rozpoczął kurację, na której tak bardzo mi zależało. Niestety skutkiem ubocznym jest duża nadwrażliwość całego organizmu na wysoką temperaturę, słońce, gorąco i zimno.Przepisanych zostało mi jak na razie 800 tabletek, biorę 12 dziennie, leki skończą się pod koniec lipca. Przed każdą wizytą muszę mieć wykonany rezonans magnetyczny głowy, niestety terminy na NFZ są odległe, więc badanie jestem zmuszona wykonywać odpłatnie. Łączna suma wyjazdu (dojazd, rezonans magnetyczny głowy, opłata za wizytę, leki) to 500 PLN paliwo + rezonans 480 PLN + 488 EURO (ok.2,050 PLN) czyli 3,000 złotych. Niestety przy moich obecnych dochodach z renty chorobowej, bez oszczędności moich oraz rodziny, nie będę miała możliwości kontynuacji leczenia w Berlinie. W związku z tym został zwiększony cel zbiórki, abym miała możliwość w pełni dokończyć sposoby leczenia, jakie zostaną mi jeszcze zaoferowane u profesora Vogla, dając optymizm, siłę na dalszą walkę, której czasami już mi brakuje. Dodatkowo odbywam kontrolne wizyty związane z moją wątrobą, za kilka tygodni będę miała wykonany rezonans magnetyczny jamy brzusznej celem określenia faktycznego stanu zmian na wątrobie. Zwracam się do Was Kochani o pomoc, o przekazanie każdego grosza. Los pozbawił mnie szansy na długie i szczęśliwe życie bez zmartwień, za to dał mi ciężką chorobę i niewielką szansę na jej pokonanie. Proszę zwiększcie moje szanse. Każda nawet najmniejsza wpłata daje mi możliwość walki, nie tylko dla siebie, ale również, a może przede wszystkim dla mojej córeczki, która potrzebuje matki. Kochani dziękuje za każdą wpłatę, nawet najmniejszą, najdrobniejszą! Z całego serca dziękuję, wierzę w to, że dobro dane zostaje oddane.

44 582 zł z 50 000 zł
89%
Dominik Szafrański, Katowice

Dziękuję za wszystkie wpłaty! Na tę chwilę zawieszam zbiórkę.

Glejak (fachowo Astrocytoma II/III), to coś, z czym zmagam się od 2013 roku... i tak się załamał cały świat, plany, marzenia... Do czasu rozpoznania toczyliśmy wspaniałe życie z moją kochającą towarzyszką Moniką, którą obdarzyłem miłością prawie dziesięć lat temu. To Ona w szóstym miesiącu ciąży udźwignęła tę wiadomość otaczając mnie opieką i ogromnym wsparciem. Szybko od rozpoznania przeszedłem pierwszą operację częściowego usunięcia guza (10%), z której wyszedłem bez większego szwanku. Jednak jego szybki progres zmusił mnie do poddania się drugiej operacji, która była ostateczną i radykalną. Tutaj usunięto 50%, jednak w gratisie otrzymałem całkowity niedowład prawej części ciała, znaczne problemy z mową i tę straszną padaczkę. Nasz synuś Aleksander miał wówczas już 1,5 roku i niestety zerowe zyski z tatusia. To On, jego uśmiech zmotywował mnie do ciężkiej pracy nad swoją fizycznością, pragnąłem nosić go na rękach, chodzić na spacery... Już nie wybiegałem swoją wyobraźnią tak daleko, żeby móc grać z nim w piłkę, czy jeździć na rowerze. Miewam te nieszczęsne ataki padaczki, każdy z nich w obecności mojej żony i malutkiego Olka. Pocieszeniem jest fakt, że wyłączam się całkowicie i nic nie pamiętam, natomiast dołujące jest to, że Monia nie zapomni tego do końca życia. Budzę się w szpitalu i to przytłacza mnie najbardziej, to ataki powodują u mnie problemy wręcz psychiczne, lęki przed najgorszym. Ogromny czas pracy, wysiłek pozwolił mi w części zrealizować swoje nowe marzenia. Aktualnie chodzę, chociaż ciężko mi. Cieszę się, bo mogę przy sobie wykonywać podstawowe czynności, ręka średnio działa, brakuje mi chwytu, nad czym staram się sam pracować... Czuję, że tylko profesjonalna rehabilitacja pomoże mi wygrać z czasem, bo zdaję sobie sprawę z bomby zegarowej jaka w mojej głowie siedzi. Mam 32 lata, z wykształcenia Inżynier, mam kochającą żonę i wspaniałego synka. Może uda mi się wybrać na rodzinną wycieczkę rowerową - kto ma takie marzenia?

72 341 zł z 100 000 zł
72%
Henryk Pasak, Czestochowa

Razem z córkami Henryk walczy o swoje życie

Zastanawiam się, co napisać, jak opowiedzieć te 29 lat ciężkiej walki o każdy dzień. Mój tata miał 43 lata, jak zachorował na raka nerki. Rozpoznanie: Clarocellurales. Wyrok. Miałam wtedy 20 lat, byłam świeżo upieczoną pielęgniarką w ciąży, ledwo po ślubie. Doskonale wiedziałam, co to oznacza. Baliśmy się wszyscy, mama, ja, moja siostra i tata też, pewnie najbardziej z nas, ale tego nie pokazał. Mówił, że się nie da, bo wnuczka w drodze, musi ją zobaczyć i powitać na tym pięknym świecie. Laura jest oczkiem w głowie dziadka, jak zresztą wszystkie wnuki. Dziadek jest najlepszy i rozpieszcza całą piątkę. Myśleliśmy, że się udało, ale niestety po 5 latach od usunięcia nerki pojawiły się pierwsze przerzuty, drugi wnuk był w drodze. Żadne leczenie standardowe nie było skuteczne na raka nerki, mimo to poddaliśmy się naświetlaniom, terapii lekiem z grupy cytokin, kolejnym operacjom. W sumie było ich 8, w tym 4 na płucach, nie pomyliłam się pisząc 'poddaliśmy się'. Chory był tata, ale walczyła cała rodzina. W końcu trafiliśmy do prof. Szczylika do Warszawy do Szpitala przy Ulicy Szaserów. W międzyczasie rodziły się kolejne dzieci, nasz tata jest dumnym dziadkiem czterech wnuczek (Laury, Anastazji, Nadii, Alicji) i jednego wnuka. Gdy pojawił się kolejny przerzut na płucu, lekarze powiedzieli, że nie będą już operować, musieliśmy szukać innego rozwiązania. Z pomocą przyszedł prof. Szczylik, który włączył tatę do programu testowania leku, wtedy nie wiedzieliśmy jakiego, nie mieliśmy gwarancji, że przyjmuje faktycznie lek, a nie placebo. Wierzyliśmy jednak głęboko. Udało się, tata dostawał lek z grupy inhibitorów kinaz białkowych, bardzo dobrze go tolerował i co najważniejsze, działał na raka. Przerzut na płucach nie powiększał się. Ten cudowny czas trwał 10 lat, to był naprawdę piękny okres. Niestety, w którymś z kolei badaniu TK okazało się, że przerzut rośnie. Zastosowano inny lek, który prawie uśmiercił mojego tatę, dostał zapaści, prawie wszystkie narządy wewnętrzne przestały funkcjonować, ale i z tego wyszliśmy. Wtedy profesor Szczylik zaproponował powrót do leczenia innym lekiem, również z grupy inhibitorów kinaz białkowych. I wtedy NFZ wydał wyrok, nie będzie refundował kolejnego leczenia, gdyż poprzedni lek jest ostatnim krokiem w standardzie postępowania leczniczego w złośliwym raku nerki. Miesięczny koszt leczenia lekiem, który prof. Szczylik zastosował, to 13 000 złotych. Nie mamy takich pieniędzy, już nie mamy. Pół roku finansowaliśmy leczenie we własnym zakresie, ale dłużej nie możemy. Nie chcemy zmarnować tylu lat walki, ciężkiej walki, co najważniejsze - skutecznej, z powodu procedur NFZ i już pustego konta. Dlatego zwróciliśmy się o pomoc do fundacji Alivia, jesteście naszą ostatnią deską ratunku. Wierzymy gorąco w Wasze wielkie serca, wierzymy że nie jesteśmy sami. Prosimy, pomóżcie!!! A właściwie błagamy, pomóżcie!!! p.s. Mój tata nazywa się Henryk Pasak, ma 73 lata i jest najlepszym tatą na świecie. Monika Nowakowska

64 709 zł z 156 000 zł
41%
Grażyna Pawluś, Zarszyn

Grażynie brakuje środków na podstawowe leki i dojazdy do lekarzy.

Witam, mam na imię Grażyna, mam 64 lata, jestem inwalidką I grupy o stopniu znacznym. W 2013 roku zdiagnozowano u mnie raka trzonu macicy. Obecnie jestem po radio- i brachyterapii. 3,5 roku chorowałam na chorobę popromienną jelit. Z powodu bólu byłam wprowadzana w śpiączkę farmakologiczną na oddziale paliatywnym. Obecnie leczę się w poradni paliatywnej, onkologicznej oraz kardiologicznej. Przeszłam ciężkie operacje koronografii obydwu nóg (miażdżyca kończyn dolnych) oraz koronografię tętnic w kierunku serca. Nie sposób wszystkich moich chorób opisać. Mam ogromne problemy z poruszaniem się, jestem pampersowana. Jedynym moim źródłem dochodu jest emerytura ZUS, na którą pracowałam 28 lat, a która nie wystarcza na podstawowe leki, leczenie i rehabilitację. Po opłaceniu rachunków pozostaje mi 200 zł na miesiąc. Mam problemy z dojazdami do lekarzy, poradni i na rehabilitację. Brakuje mi funduszy na leczenie, dojazdy do szpitali i konsultacje. Pracowałam kilkanaście lat jako siostra PCK, niosłam pomoc ludziom chorym, sparaliżowanym, przykutym do łóżka. Wierzę, że znajdzie się ktoś, kto mi pomoże, tak jak ja pomagałam innym potrzebującym. Proszę ludzi o dobrym sercu o pomoc.

15 210 zł z 30 000 zł
50%
Sławomira Pertkiewicz, Sieradz

Sławka potrzebuje pieniędzy na lek, który może uratować jej życie

Cześć, mam na imię Sławka. Moja choroba zaczęła się w 2010 r. Początkowo zdiagnozowano u mnie torbiel lewej nerki. W 2014 r. okazało się, że wymagam natychmiastowej operacji, gdyż owa torbiel okazała się być guzem. Był to nowotwór złośliwy BRODAWCZAK. Po operacji lekarz prowadzący zapewniał mnie, że wszystko poszło zgodnie z planem, bez żadnych komplikacji. Jednak nie było tak pięknie jak mi mówiono. Ból, który odczuwałam, nie ustępował, nie malał, wręcz przeciwnie. Co gorsza, jedyne co słabło to działanie leków przeciwbólowych. Na wizytach kontrolnych lekarz twierdził, iż ból po tak poważnej operacji jest objawem jak najbardziej normalnym. Boleści niszczyły moje życie, odcinały mnie od normalnego codziennego życia, od moich bliskich. Lecz dzięki nim oraz przyjaciołom zaczęłam odzyskiwać nadzieję na powrót do zdrowia. Dają mi siłę do działania. Szukali i jeździli ze mną od lekarza do lekarza, od szpitala do szpitala. I tak trafiłam do Wojskowego Instytutu w Warszawie MON, gdzie zespół lekarzy zdiagnozował nawrót choroby. Guza zlokalizowano w bliźnie po wycięciu nerki. Po raz drugi przeszłam operację w 2016 r. Niestety nie udało się usunąć wszystkich zmian, przerzut był zbyt rozległy. Dalsze leczenie jest koniecznością, a czas gra na moją niekorzyść. Moje skomplikowane leczenie prowadzi profesor Cezary Szczylik, jest to niesamowity człowiek (niech Bóg ma go w swojej opiece). W czerwcu 2017 r. po szczegółowym przeanalizowaniu wszystkich wyników profesor ze względu na dużą regresję nowotworu wdrożył u mnie leczenie kliniczne. Aktualnie jestem po pierwszej dawce leku - chemii... a co będzie... co wyniknie dalej? Zobaczymy. Wiem, że leczenie nie gwarantuje wyleczenia, ale nie ma tej bezradności i czekania z założonymi rękoma na koniec. Mimo wszelkich trudności nie tracę nadziei, bo to ona jest źródłem mojej siły. Leczę się również w Poradni Paliatywnej, która pomaga mi opanować ból, by żyć w miarę moich możliwości normalnie. Proszę Was o każdą pomoc finansową, by ułatwić mi tę ciężką walkę. Z całego serca bardzo serdecznie dziękuję!!!

3 761 zł z 276 000 zł
1%
Izabela Neumann-Tarasiewicz, Ruda Śląska

Iza walczy dla swojej małej córeczki.

Choć rak zabrał mi tak wiele, nadal mam marzenia, najprostsze, najważniejsz:, by żyć, by kochać swoich najbliższych. Spełnieniem moich marzeń jest moja córeczka Zuzia, urodzenie jej było najpiękniejszym wydarzeniem w moim życiu. Mam cel, marzenie by móc wychować córkę, by w jej życiu nie zabrakło rodziców. Nazywam się Izabela Neumann-Tarasiewicz, mam męża i 9-letnią córeczkę, mieszkamy w Rudzie Śląskiej. Od 2010 roku choruję i leczę się na wieloogniskowy nowotwór piersi, o największym stopniu złośliwości, z przerzutami do węzłów chłonnych, potrójnie ujemny (triple-negative breast cancer). To oznacza, że jest to agresywna postać raka piersi, rozwija się w zabójczym tempie, szybko nawraca. Mam mutację genu, przy którym mogę zachorować jeszcze na inne nowotwory. W międzyczasie kolejny cios – okazało się, że mój mąż jest ciężko chory. Jedyny ratunek dla niego to przeszczep wątroby. Na przełomie 2015/16 roku kolejne zachorowanie, przerzut na drugą pierś i znów intensywne, wyczerpujące leczenie, z towarzyszącymi licznymi powikłaniami. Każdy dzień to zmaganie się z bólem, silnym zmęczeniem, brakiem odporności, mój organizm jest wycieńczony, nie mam siły fizycznej i psychicznej. Czuję się obdarta z resztek kobiecości. Kolejne operacje, blizny, obrzęki… jak tu siebie zaakceptować? Czuję jak choroba spustoszyła moje ciało, mój umysł... czuję się wypalona, wrakiem człowieka. Ze znakiem zapytania o każde jutro... Cały czas jestem pod stałą kontrolą, mam mnóstwo badań do zrobienia, wizyt lekarskich, leków do zażycia oraz rehabilitacja. Każdy dzień to walka z chorobą. DOPÓKI WALCZYSZ, JESTEŚ ZWYCIĘZCĄ [Św. Augustyn] Nie chcę żyć z samą chorobą, rezygnować z życia. Bo kocham życie i ludzi, poznawać ich i im pomagać, jak do tej pory to robię. Jestem ciekawa świata, lubię obcować z naturą, wtedy czuję się wolna, spełniona i szczęśliwa. Ks. Jan Kaczkowski zwykł mawiać ,,Nie ma co udawać: choroba sprawia, że szału nie ma. Ale życie wciąż trwa”. Bardzo trudno jest mi zaakceptować chorobę, poskromić lęk, lecz pragnę cieszyć się każdym dniem i dzielić z bliskimi. Moi drodzy, proszę Was, pomóżcie mi żyć z chorobą, z moimi ograniczeniami i osiągać cele, które motywują mnie do życia. Każde Wasze wsparcie na wagę życia, każda złotówka na wagę zdrowia. Brak mi słów, którymi byłabym w stanie wyrazić swoją wdzięczność. DZIĘKUJĘ Z CAŁEGO SERCA rodzinie, przyjaciołom i darczyńcom.

37 420 zł z 50 000 zł
74%
Klaudia Rother, Świętochowice

Dziękuję za wszystkie wpłaty! Na tę chwilę zawieszam zbiórkę.

Witam kochani, jestem Klaudia, mam 32 lata, męża oraz dwójkę kochanych dzieci, dla których bardzo chcę żyć. W zeszłym roku moje życie zmieniło się całkowicie. Był środek lata, a ja zaczęłam coraz gorzej się czuć. Miałam stany podgorączkowe, ciągle było mi słabo. Poszłam do lekarza i zrobiłam badania. Okazało się, że mam ogromnego guza w brzuchu. Z dnia na dzień trafiłam do szpitala. Operacja wykazała raka jajnika - złośliwy potworniak niedojrzały. Wycięli mi ogromny guz, narząd rodny wraz z przydatkami oraz przerzuty w jelicie i wyrostek robaczkowy. Operacja była długa, ale wszystko skończyło się pomyślnie. Zostały guzy na otrzewnej, których się nie operuje. Sześć tygodni po operacji trafiłam do Gliwic, tam rozpoczęłam chemioterapię. Niestety po pierwszym kontrolnym badaniu Tomografii Komputerowej okazało się, że chemia nie podziałała, są liczne przerzuty do wątroby, których nikt mi nie zoperuje. Lekarze zdecydowali o innej chemii, lecz ja czuję się coraz gorzej. Guzy rozrastają się w szybkim tempie. Kolejna chemia nie chce cofnąć choroby. PROSZĘ KOCHANI, każda złotówka jest dla mnie bardzo ważna. Chciałabym jeszcze pożyć, odchować dzieci. Może jest leczenie innymi metodami, lecz nie stać mnie na nie.

583 zł z 5 000 zł
11%