Zbiórki

Monika Dembek, Warszawa

Potrzebuję pieniędzy na rehabilitację ręki

Zaskoczył mnie w 42. roku życia. Nie pomyślałam "Dlaczego ja?!"... Życie... Pamiętam to jak dziś, jestem w pociągu i telefon. W słuchawce usłyszałam: "Mamy wynik biopsji. Rak. Sutka. Złośliwy". Sto myśli na minutę, ile pożyję, co z synem, jak ja to powiem (ja zawsze taka zdrowa). Przyjęłam to na klatę, musiałam, mam dla kogo walczyć. Kolejne wyzwanie w moim życiu, któremu trzeba stawić odważnie czoła. Następnego dnia spotkanie z lekarzem, konsylium, a tam informacja o przerzutach w węzłach chłonnych. Szybka decyzja - chemia, operacja, radioterapia. Leczenie trwało od 2.06.2016 do lutego 2017. Małe wyniszczenie organizmu od środka, ale byłam dzielna (przy wsparciu innych)! Wtedy, tak jak i teraz, pracuję zawodowo jako manager w klubie sportowym, gdzie prowadzę akademię dla dzieci (mój mały osobisty bank energii, tak potrzebnej w tej sytuacji). Minął już rok mojej mozolnej walki z rakiem, nie wygrałam, ale nie składam broni! Jestem już na kolejnym etapie - po operacji muszę mieć sprawna rękę! Codziennej rehabilitacji potrzebuje jak "wody ", wiąże się to jednak z dużymi kosztami. Kwota zbiórki na moje leczenie wzrosła, ponieważ krótko po operacji usłyszałam od pana profesora, że przede mną profilaktyczna, znów nierefundowana, operacja lewej piersi.. Cieszę się każdą chwilą, doceniam rzeczy, które kiedyś wydawały mi się błahe. Chciałabym, jak najdłużej mieć taką możliwość. Niestety cały 2017 rok to walka: najpierw operacja oszczędzająca, następnie usunięcie całej piersi prawej + uszkodzona ręka przez brak węzłów. Mam mutację genetyczną BRCA1, która jest właśnie potrójnie negatywna jak mój nowotwór, który został wykryty w piersi prawej i węzłach pachowych. Dlatego następnie profesor z Gdańska usuwa lewą pierś mówiąc: "Pani Moniko, musimy jeszcze zrobić porządek z lewa piersią, aby choroba nie powróciła, ponieważ pani nowotwór to taki "cichacz" :( Jestempo mastektomii piersi lewej wraz z rekonstrukcją jednoczasową. Po tygodniu wdaje się infekcja i jestem w czasie 4 miesięcy po 2 nieudanych próbach rekonstrukcji. Budzę się bez piersi... i mam informację: "Pani Moniko, nie udało się... Poczeka pani 6 miesięcy i postaram się zoperować". W 2018 jestem po szczęśliwej rekonstrukcji. Kiedy sądziłam, że wszystko już za mną, moja ręka miała odmienne zdanie. Ręka nie mieściła się w żadną bluzkę, była opuchnięta, nie można było wykonywać nią żadnych ruchów. To były kolejne tygodnie walki z chorobą i z własnym ciałem. Pojechałam do Słupska, tam byłam czwartą w Polsce pacjentką, u której przeprowadzono operację rekonstrukcji dróg chłonnych. Następnie długie miesiące rehabilitacji i już do końca tak będzie... Mam mutację skutkująca znacznie zwiększonym ryzykiem wystąpienia również raka jajnika i czekam tylko na informację od doktora: „Musimy, pani Moniko, usuwać". Rak trójnegatywny ma większą skłonność do nawrotów z szybkim wystąpieniem przerzutów, np. do kości, ośrodkowego układu nerwowego czy płuc. Ze względu na fakt, że potrójnie ujemny rak piersi rozsiewa się przede wszystkim drogą naczyń krwionośnych, trwają badania nad lekami, które miałaby na celu ograniczenie tworzenia się naczyń w obrębie guza, ale na razie nie zostały one jeszcze ujęte w standardach leczenia.

59 674 zł z 80 000 zł
74%
Małgorzata Korolska, Kwidzyn

Pomóż Małgorzacie ponieść koszty leczenia raka

Witam, zwracam się do Was z prośbą o dofinansowanie mojego leczenia onkologicznego. Mam 63 lata, dwoje dzieci i jestem szczęśliwą Babcią czworga wnucząt.W kwietniu 2017 roku zdiagnozowano u mnie nowotwór obu jajników. Przeszłam poważną i bardzo rozległą operację. Badania genetyczne wykazały, że jestem nosicielką mutacji BRCA1. Przeszłam chemioterapię w 6 cyklach co 3 tygodnie. Mieszkam w Kwidzynie, a moje leczenie (operacja, konsultacje lekarskie i chemioterapia) odbywają się w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku. Odległość 100 km w jedną stronę. Z powodu mojej choroby ponoszę spore koszty leczenia związane z dojazdami do kliniki oraz lekarstwami, które wykupuję na receptę. Oprócz tego dodatkowo wizyty kontrolne i badania w Poradni Onkologicznej Chorób Piersi w Gdyni (120 km). W grudniu 2021 r. przeszłam obustronną mastektomię piersi wraz z rekonstrukcją w Szpitalu Morskim w Gdyni. Obecnie przebywam na emeryturze. Pozdrawiam serdecznie, Małgorzata Korolska

12 094 zł z 20 000 zł
60%
Tadeusz Krzemiński, Jedlicze

Tadeusz chciałby znowu móc normalnie jeść.

W roku 2007 zdiagnozowano u mnie raka gruczołu ślinowego, węzła chłonnego oraz kości żuchwy. Choroba postępowała bardzo szybko, jedynie szybkie działanie mogło zapobiec dalszemu rozwojowi i doprowadzić do całkowitego wyleczenia. Zostałem skierowany do Kliniki Nowotworów Głowy i Szyi Centrum Onkologii - Instytutu im. Marii Curie-Skłodowskiej w Warszawie. Po wykonaniu badań w dniu 8-go stycznia 2008 roku przeprowadzono operację przeszczepu kości żuchwy, którą zastąpiono kością strzałki nogi lewej. Kość została wzmocniona płytami tytanowymi. Po operacji skierowany zostałem na radioterapię, którą odbyłem w tym samym Instytucie. Radioterapia trwała do końca marca 2008 roku. Następnie regularnie jeździłem na badania kontrolne do specjalistycznej poradni Centrum Onkologii. Według opinii lekarzy choroba ustąpiła całkowicie, ale z ostatecznym orzeczeniem należy poczekać po upływie pięciu lat. W międzyczasie poważnemu pogorszeniu uległ stan mojego uzębienia. Od wystąpienia pierwszych objawów, w ciągu pół roku zęby uległy zaczernieniu i po kolei należało je usunąć. Zęby zostały usunięte w Niepublicznym Zespole Opieki Zdrowotnej w Krośnie w sposób chirurgiczny. Po wygojeniu ran, powstałych po usuniętych zębach, zostały wykonane protezy zębowe, których używałem do roku 2012. W tym właśnie roku wystąpiły komplikacje związane z przeszczepioną kością. Stwierdzono, że płyty tytanowe podtrzymujące kość pękły i uszkodziły ją. W lipcu 2013 roku podczas operacji zostały usunięte płyty tytanowe. Nie był to koniec moich problemów. W Instytucie kilkakrotnie zbierało się konsylium chirurgów onkologów. Stwierdzono jednoznacznie, że pęknięte płyty uszkodziły kość, powodując jej zapalenie. Nie pomogły serie antybiotyków, które zażywałem. W październiku 2013, sierpniu 2014 oraz w lipcu 2015 przeprowadzono operacje chirurgiczne, w wyniku których przeszczepiona kość została usunięta całkowicie. Już wtedy nie było możliwe założenie żadnej protezy zębowej, gdyż nie miała ona oparcia, ze względu na brak dziąsła. Pokarm, który spożywam musiał być zmiksowany bądź bardzo rozdrobniony, ponieważ ze względu na brak uzębienia nie jestem w stanie go pogryźć. Kolejne badania w Warszawie pozwoliły mi dać nadzieję na lepsze życie. Konsylium chirurgów Kliniki Nowotworów Głowy i Szyi zakwalifikowało mnie na operację, która miała polegać na przeszczepie kości strzałki nogi prawej w miejsce brakującej żuchwy. W dniu 23-go listopada 2016 roku odbyła się w Instytucie Onkologii. Do chwili obecnej pozostaję pod stałą opieką Kliniki Nowotworów Głowy i Szyi. Jak do tej pory rehabilitacja przebiega pomyślnie. Lekarz prowadzący czekał na całkowite wygojenie ran i podjęcie dalszych kroków leczenia. W dniu 7-go lipca w Instytucie przeprowadzono chirurgiczny zabieg korekty wargi dolnej, która uległa deformacji podczas poprzednich zabiegów. Pragnę zaznaczyć, że pokarm spożywam przez cały czas w formie zmiksowanej lub mocno rozdrobnionej, co jest znacznym utrudnieniem w moim funkcjonowaniu. Ponieważ w Instytucie Onkologii nie wykonuje się operacji typowo stomatologicznych, zostałem skierowany do Kliniki Ortognatyki doktora Jagielaka, współpracującej z tą placówką, która jako jedna z nielicznych wykonuje zabiegi przewidziane dla takich schorzeń, które posiadam. Szczególnie zajmuje się osobami po przebytych chorobach nowotworowych. Niezbędne było w przypadku mojej osoby wszczepienie implantów do przeszczepionej kości, na których osadzona zostanie proteza zębowa. Do niej w tradycyjny sposób dopasowana zostanie proteza górna. Implanty są niezbędne ze względu na brak dziąsła, utraconego podczas poprzednich operacji. Koszt powyższych zabiegów został wyceniony na kwotę ponad 24 tysięcy złotych, których nie posiadam i nie jestem w chwili obecnej w stanie zdobyć. Aktualnie jestem w trakcie wykonywania zabiegów ortognatycznych. Do chwili obecnej koszty leczenia wyniosły około 18 tys. zł (posiadam na to faktury). Aby dokończyć leczenie (nastąpi to prawdopodobnie do połowy lipca br.) muszę zapłacić jeszcze około 6 - 7 tys. złotych. Do tej pory nikogo nie prosiłem o pomoc, gdyż sądziłem, że podołam tym problemom. Oszczędności, jakie posiadaliśmy, zostały wydane w trakcie leczenia (od 2007 roku). Zmuszony byłem zaciągnąć kredyt bankowy, którego spłata pochłania znaczne dochody z mojej emerytury. Skromne zarobki żony oraz moja emerytura nie pozwalają na normalne funkcjonowanie. Niestety nie mogę również liczyć na pomoc najbliższej rodziny, gdyż ich dochody są zbyt skromne, a mimo to w znacznym stopniu mi pomogli podczas choroby.

5 626 zł z 7 000 zł
80%
Marek Sumiński, Śliwice

Udało się zgromadzić potrzebną kwotę na leczenie. Dziękujemy!

Obecnie udało się zgromadzić potrzebną kwotę na leczenie. Prosimy nie przekazywać dalej wpłat. ---------------------------------- Cześć! Nazywam się Marek Sumiński, mam 31 lat, mieszkam z żoną i córkami (Marta 6 lat i Emilka 3 latka) w niewielkiej miejscowości położonej w Borach Tucholskich, gdzie prowadzę niewielkie gospodarstwo rolne. Choruję na białaczkę włochatokomórkową. Przeszedłem już dwie serie chemioterapii, które niestety nie przyniosły skutków w leczeniu. Jest jednak dla mnie szansa na wyleczenie. Jest lo lek Zelboraf, którego niestety Fundusz Zdrowia nie chce mi zrefundować, a w pełni kwalifikuję się do podania tego leku. Co więcej jest ogromna szansa, że właśnie ten lek przyniesie rezultaty w leczeniu. Niestety jest on bardzo drogi i nie stać mnie na kupno, gdyż koszt 1 tygodnia leczenia to niecałe 4 000 zł, a leczenie może potrwać nawet kilka miesięcy. Dlatego zwracam się do Was o pomoc, żebym mógł wrócić do swoich niesfornych córek i kochającej żony.

72 405 zł z 73 000 zł
99%
Marian Sawczuk, Sarnaki

Marian wiele przeszedł. Teraz potrzebuje pieniędzy na leczenie.

Witajcie, nazywam się Marian Sawczuk. Mam 65 lat. Historia z moją chorobą rozpoczęła się w lipcu 2016 roku. Zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy jelita grubego. Wykonano zabieg operacyjny usunięcia guza w jelicie grubym. Słowo 'rak' totalnie mnie sparaliżowało. Był to podwójny wstrząs dla całej mojej rodziny, gdyż moja 32-letnia córka w tym czasie także chorowała na raka jelita grubego. Niestety zmarła na tę chorobę. Dlatego ja walczę z całych swoich sił, abym wyzdrowiał, bo chcę żyć, mam dla kogo - dla swoich kochanych wnuczków, żony, rodziny. Jestem świadom swojej choroby, tej strasznej choroby. Obecnie przyjmuję cykle chemioterapii. Przede mną kolejne badania stwierdzające, czy choroba postępuje dalej, czy się zatrzymała w rozwoju. Szukam skutecznych metod leczenia, które stosuje się w Polsce i za granicą. Niestety konsultacje, diagnostyka, leczenie w klinikach, dojazdy do placówek medycznych oraz zakup refundowanych i tych nierefundowanych leków to bardzo duży wydatek. W swojej walce potrzebuję Waszego wsparcia duchowego, ale także wsparcia finansowego, które umożliwi mi leczenie u specjalistów będących w stanie mi pomóc. Dziękuję.

32 418 zł z 35 000 zł
92%
Elżbieta Kasiorek, Ślazewo

Dziękuję za wszystkie wpłaty! Na tę chwilę zawieszam zbiórkę.

Witam. Mam na imię Elżbieta i mam 42 lata. Walczę z rakiem piersi. W listopadzie 2016 r. zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy piersi C50.9 T2 N0 M0. Leczę się w Centrum Onkologii im. Prof. F. Łukaszczyka w Bydgoszczy. Jestem po przebytej chemioterapii. W marcu 2017 r. byłam operowana. Przede mną kolejne etapy leczenia. Walczę nie tylko z chorobą, ale również o środki niezbędne do kontynuowania dalszego leczenia. Potrzebuję pieniędzy na wydatki związane z moim leczeniem, m.in. na: środki farmakologiczne diagnostykę rehabilitację dojazdy do placówki medycznej Dodatkowe koszty związane z moją chorobą to około 1000 zł miesięcznie. Mam dwie wspaniałe córeczki, 17-letnią Andżelikę i 7-letnią Oliwkę. To dla nich chcę żyć, być razem z mini, patrzeć jak dorastają. Dlatego tu jestem, aby prosić Państwa o pomoc. Zwracam się z prośbą do wszystkich ludzi dobrej woli, którzy mogą wesprzeć mnie w tej trudnej walce z chorobą. Za każdą wpłatę z serca dziękuję.

4 728 zł z 12 000 zł
39%
Anna Majchrzycka, Legionowo

Chcę żyć dla dzieci, męża i cieszyć się każdym nowym dniem!

Witaj, jestem Anna, mam 39 lat, kochającego męża i dwoje małych, cudownych dzieci. 20 grudnia 2016 roku moje życie zmieniło się diametralnie. W tym dniu dostałam w pracy pierwszego ataku padaczki. Dla wszystkich był to ogromny szok. Wezwano karetkę i trafiłam do Szpitala na Bródnie, na oddział neurologiczny. Po wykonaniu tomografii i rezonansu magnetycznego otrzymałam przerażającą wiadomość: guz mózgu. Miał być ŁAGODNY… 12 stycznia tego roku przeszłam operację, podczas której wycięto guz. 4 tygodnie później wynik histopatologii wykazał, że mam glejaka w IV stadium. Od 2 marca stosuję radioterapię w Szpitalu w Wieliszewie, a od 22.03.2017 chemioterapię Temodalem. Przyjmowanie błędnie dobranych leków przeciwpadaczkowych uniemożliwiło mi w jednej chwili rozpoczęcie chemioterapii i radioterapii, ze względu na zbyt wysokie próby wątrobowe. Jednak wiem, że takie leczenie to za mało. Dlatego proszę Państwa o wsparcie finansowe, by móc wrócić do mojej kochanej rodziny, do zdrowia, do mojego życia. Z góry dziękuję za okazaną pomoc i wsparcie. Anna

68 515 zł z 200 000 zł
34%
Anna Gapińska, SZCZECIN

Pomóż pokryć koszty dojazdów, pobytów i lekarstw.

Jestem 31-letnią szczecinianką, mamą i żoną :) 20 sierpnia 2016 roku zdiagnozowano u mnie ostrą białaczkę szpikową. Przeszłam cztery cykle chemioterapii w klinice w Szczecinie, każda z nich trwała od 28-36 dni ciągłego pobytu w szpitalu. Jestem po przeszczepieniu szpiku kostnego od dawcy niespokrewnionego (14.03.2017 r.) Znajduję się pod obserwacją Kliniki Hematologii w Szczecinie i Gliwicach, gdzie regularnie mam przeprowadzane niezbędne badania. Wiem już, ze zmieniła mi się grupa krwi na grupę dawcy (z A rh+ na 0 rh+), co jest pozytywnym znakiem, zmienił mi się również kariotyp :) Trzymajcie za mnie kciuki! Moja historia od początku: Poszłam do lekarza rodzinnego 9 sierpnia 2016 r. z osłabieniem, gdzie na podstawie badań krwi stwierdzono u mnie anemię i zalecono przyjmowanie preparatów żelaza na okres trzech miesięcy. Niestety osłabienie po kilku dniach nagle bardzo się nasiliło, więc udałam się do przychodni dyżurnej z myślą, że zapisane kilka dni wcześniej przez mojego wieloletniego lekarza rodzinnego preparaty żelaza mi szkodzą. Byłam wręcz przekonana, że dostanę receptę na nowy/inny lek i wrócę do domu. Niestety dom musiał zaczekać... Lekarz dyżurny do którego trafiłam zapoznał się z moimi wynikami, dokładnie mnie zbadał, w trybie pilnym zlecił morfologię, aby potwierdzić i porównać z wynikiem, który przyniosłam ze sobą. Kilka minut później nie miał już wątpliwości i natychmiast skierował mnie do szpitala z podejrzeniem białaczki. I tak 20 sierpnia 2016 roku trafiłam do Kliniki Hematologii w Szczecinie przy ul. Unii Lubelskiej - tam diagnoza szybko się potwierdziła. Badanie krwi w dniu przyjęcia wykazało 95% blastów. Badanie szpiku potwierdziło diagnozę i już 3 dni później rozpoczęłam pierwszą chemioterapię. Pierwszy cykl leczenia zakończyłam po 28 dniach. Udało się zmniejszyć ilość złych komórek do 2,5%, tym samym znajdowałam się w remisji, czyli miałam dopuszczalną ilość komórek nowotworowych, ilość maksymalnie może wynosić 5%. Później były jeszcze dwa 28-dniowe pobyty w klinice, w trakcie których przyjmowałam kolejne chemioterapie, aby pozbyć się pozostałych komórek nowotworowych. Niestety badanie kontrolne po 3 cyklu wskazało na nawrót choroby (komórki nowotworowe wzrosły powyżej dopuszczalnych 5%). Ponownie musiałam przyjąć bardzo mocną chemioterapię, tym razem dużo mocniejszą niż ta pierwsza. Cykl trwał 36 dni, a przeszłam go bardzo ciężko nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Przeszczep szpiku okazał się jedyną szansa na powrót do zdrowia. Niestety, nawrót choroby, czyli wzrost komórek nowotworowych powyżej 5% rozwiał moje wszelkie nadzieje, że uda mi się przezwyciężyć chorobę na moich zasadach tj. bez przeszczepu, który jest bardzo ryzykownym zabiegiem szczególnie, że musiał być to przeszczep od dawcy niespokrewnionego. Nigdy nie wiadomo, czy szpik się przyjmie... W styczniu 2017 roku rodzina, przyjaciele i znajomi wraz z Fundacją DKMS zorganizowali akcję poszukiwania dla mnie dawcy. Udało się zarejestrować ponad 1700 potencjalnych dawców szpiku! W akcje zaangażowało się cale miasto Szczecin za co jestem wszystkim bardzo wdzięczna! Pod koniec stycznia otrzymałam informację, że znalazł się zgodny Dawca, ale trzeba to jeszcze potwierdzić tzn. dobadać Dawcę, trzymać kciuki, żeby się nie rozmyślił, a następnie szykować się na przeszczep. W lutym 2017 roku otrzymałam informacje, że moje i Dawcy HLA zgadza się 10/10. Wyznaczono mi termin wstawienia się do Centrum Onkologii w Gliwicach na 2 marca 2017 roku. Dzień przed moimi 30-tymi urodzinami, które w myślach planowałam już od roku. Pamiętam, że prosiłam o przesunięcie tego terminu chociaż o 2 dni, ale usłyszałam, że to prezent na urodziny i że nie ma co przekładać. Szybko stwierdziłam, że to najlepszy prezent urodzinowy jaki można sobie wymarzyć będąc w mojej sytuacji... Do marca 2017 r. byłam pod ciągłą opieką Kliniki w Szczecinie (badania szpiku, czy utrzymuje się remisja - bez niej przeszczep nie byłby możliwy). 2 marca stawiłam się do kliniki w Gliwicach - niestety okazało się, że z uwagi na agresywny przebieg mojej choroby konieczna jest również radioterapia, która na początku leczenia nie była nawet brana pod uwagę, a co dopiero jej konieczność. To był dla mnie ogromny szok, bo naświetlanie obejmowało całe ciało i wiązało się z ogromnymi negatywnymi skutkami. Łzy mi ciekły ciurkiem, ale nie miałam innego wyjścia, jak podpisać i dalej walczyć o życie. Przed przeszczepem przeszłam 5-dniowy cykl chemioterapii i 3-dniowy cykl radioterapii całego ciała, następnie w dniu 14 marca 2017 nastąpiło przeszczepienie szpiku od dawcy niespokrewnionego (mężczyzna 27 lat). W klinice w Gliwicach łącznie spędziłam 44 dni i jestem bardzo wdzięczna lekarzom i całemu personelowi medycznemu, który się mną opiekował. Po wyjściu przez 2 tygodnie zostałam w Katowicach, aby być blisko ośrodka przeszczepowego, takie było zalecenie lekarza. Pierwsza kontrola była już po 4 dniach, później co tydzień, co 2 tygodnie, co 3, aż w końcu raz w miesiącu. W październiku ośrodek przeszczepowy zdecydował o kolejnej kontroli za pół roku. Przyznam, ze bardzo się ucieszyłam, bo dojazdy ze Szczecina do Gliwic są dla mnie bardzo męczące. Między wizytami w Gliwicach jestem pod ciągłą opieką kliniki w Szczecinie, gdzie w trakcie leczenia, przed przeszczepem, jak i teraz mam wspaniałą opiekę. Okres pierwszego pół roku po przeszczepie był wyjątkowo trudny... Bardzo dużo mocnych lekarstw, brak siły, bardzo złe samopoczucie, ale i tak uważam, że mimo leżenia "plackiem" przez kilka miesięcy przeszłam to wszystko w miarę łagodnie. Być może tak mi się tylko wydaje porównując moją sytuację z osobami, których już nie ma. Wtedy człowiek uświadamia sobie, że żyje, więc jest dobrze, a wszystko inne jest do zniesienia. Po przeszczepie dwukrotnie przeszłam wirus cytomegalii, który jest wyjątkowo niebezpieczny przy obniżonej odporności. Jednak szybkie jego wykrycie i natychmiastowa reakcja lekarzy pozwoliła na szybkie jego zwalczenie. Zapraszam do śledzenia mojej historii. Dziękuję Wszystkim serdecznie za każde wsparcie :* Pozdrawiam serdecznie Ania

9 684 zł z 10 000 zł
96%
Jarosław Depta, Warszawa

Zbieram środki na leczenie, szczepienia i rehabilitację

Mam na imię Jarek, mam 38 lat. Od kilku lat choruję na schorzenia hematologiczne. Początkowo zdiagnozowano u mnie małopłytkowość samoistną, a w listopadzie 2016 chłoniaka. Obecnie leczę się w szpitalu w Warszawie. Stosowane są kolejne cykle chemioterapii, które nie przynoszą oczekiwanych efektów. Prawdopodobnie konieczne będzie podjęcie leczenia za granicą z wykorzystaniem metod, które nie są stosowane w Polsce. Wiązać się to będzie z koniecznością poniesienia wysokich nakładów finansowych, których nie będę w stanie udźwignąć z własnych środków. Cenna będzie dla mnie każda pomoc. Czuję się jeszcze młodym człowiekiem, mam wspaniałą żonę, z którą mamy jeszcze wiele planów do zrealizowania. Dzięki Waszej pomocy uda mi się powrócić do zdrowia!

81 250 zł z 100 000 zł
81%
Urszula Lewandowska, Legionowo

Ula nauczyła się doceniać chwilę. Sprawmy, by tych chwil było w jej życiu jak najwięcej!

Magiczną datę 13.03.13 będę pamiętać do końca życia. Świat stanął w miejscu. Diagnoza brzmiała jak wyrok - nowotwór złośliwy piersi z przerzutami do węzłów chłonnych. To już koniec... nie mogłam uwierzyć. Przed oczami stanęły mi dzieci, to one były najważniejsze. Świadomość, że nie będę z nimi dzielić radości, patrzeć jak dorastają, rozrywała mi serce. Usiadłam na drewnianej skrzynce na miejskim targowisku i już nic wokół siebie nie widziałam; czułam się jak w szklanej pułapce. Łzy ciekły mi po twarzy. Córka miała niespełna 10 lat. Delikatna, drobna blondyneczka. Syn zdawał maturę, nie mógł liczyć na moje wsparcie. Starałam się nie obarczać dzieci moim lękiem, ale siłą rzeczy one w tym wszystkim tkwiły. Widziały co się dzieje: diagnoza, operacja usunięcia piersi, chemia. Strach czaił się wszędzie. Nie zapomnę reakcji córki, gdy wypadły mi włosy. Tak bardzo się przestraszyła, że z płaczem uciekła mężowi na kolana. Nie mogłam się jej pokazać bez chustki na głowie. Największy lęk budzi we mnie świadomość, że dzieci mogą mnie potrzebować, a ja nie będę mogła im pomóc. Z drugiej strony staram się żyć normalnie, jak każdy: praca, obowiązki domowe, spotkania z rodziną i przyjaciółmi, wakacje itp. Człowiek ma w sobie ogromną siłę, przeszłam do działania. Odpowiednia dieta antynowotworowa, leczenie hormonalne, suplementacja, leczenie hipertermią - to wszystko dało efekty. Minęły prawie 4 lata, a ja wciąż JESTEM. Jestem wdzięczna Bogu za ten czas, który mogłam dać rodzinie. Córka w lipcu skończy 14 lat, chodzi do gimnazjum. Syn ma 22 lata, studiuje. Dzieci są moją największą radością. W wolnej chwili najbardziej lubię spędzać czas z rodziną i przyjaciółmi. Uwielbiam wszelką aktywność sportową. Lubię słuchać muzyki. Z racji mojego zawodu - jestem neurologopedą - lubię pogłębiać swoją wiedzę i czerpać radość ze stosowania jej w praktyce. Zebrane pieniądze chciałabym przeznaczyć na kontynuację leczenia. Jest to stały koszt - w skali miesiąca około 1000 zł. Jednorazowy wydatek będzie związany z zabiegiem rekonstrukcji piersi. Będzie to kwota ok. 15 000 zł. 23.07.2017 Rok temu wróciłam do pracy. Żyję dniem dzisiejszym i cieszę się, że mogę być z MOJĄ RODZINĄ. Funkcjonuję prawie normalnie. Największym problemem jest lęk, żeby choroba nie wróciła. Dalej kontynuuję leczenie i zbieram środki finansowe na rekonstrukcję. Dziękuję wszystkim za wsparcie.

21 420 zł z 27 000 zł
79%
Olena Pavlovska, Równe

Dziękuję za wszystkie wpłaty! Na tę chwilę zawieszam zbiórkę.

Drodzy Państwo, bardzo proszę o pomoc. Nazywam się Małgorzata Dzikowska, w fundacji Alivia pełnię rolę pełnomocnika Oleny. Od blisko 30-tu lat pracuję w Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej. Zazwyczaj to ja staram się pomagać pacjentom trafiającym do Zakładu Radioterapii, w którym pracuję, ale teraz sama tej pomocy potrzebuję. Nie dla siebie, ale dla Oleny właśnie. Poznałam Olenkę, kiedy trafiła na napromienianie węzłów chłonnych, co było kolejnym etapem leczenia. Rak, z którym się zmaga to ziarnica złośliwa (Lymphoma Hodgkina), nowotwór układu chłonnego. Walczy z chorobą już od dwóch lat. Przeszła przez piekło chemioterapii, przeszczepu komórek macierzystych, radioterapii. Walka jaką toczy z chorobą to jedno, niestety nie jest to jedyny problem. Problemem równie wielkim są w jej przypadku pieniądze. Olena pochodzi z Ukrainy, tam też ten swój bój o życie zaczęła. Podjętą walkę niestety przegrała, po sześciu cyklach chemioterapii doszło do wznowy. Na tym leczenie się zakończyło. Rodzina, przyjaciele organizowali zbiórki pieniędzy, żeby ratować jej życie. Dzięki temu, że udało się pożyczyć i zebrać pieniądze, trafiła do lubelskiego COZL. Dotychczasowe leczenie pochłonęło blisko 200 000 tys. zł. To było wszystko, czym dysponowali. Nie wiem, co będzie dalej, jak zachowa się choroba. Nie o wszystkim mogę, czy wręcz nie powinnam pisać, ale wiem jedno... muszę temu dziecku pomóc, muszę pomóc tej rodzinie, wiem także, że bez Państwa pomocy, bez serc Waszych na pomoc otwartych, nic nie zrobię. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, przez co ci ludzie przechodzą. Olenka ma 27 lat, ma 3-letniego cudownego synka, kochającego męża, rodzinę, która ją wspiera. Długie tygodnie spędzane na szpitalnym oddziale, z dala od kochanego dziecka, które nie rozumie, dlaczego mamy przy nim nie ma... Boże drogi, 27 lat to nie wiek na takie przeżycia. Pomóżcie Państwo proszę, spróbujmy choć ten finansowy ciężar zdjąć z barków tej młodej, cudownej osoby. Tylko Wy, ludzie o dobrych sercach możecie sprawić, że Olenka będzie szczęśliwa, że będzie mogła się leczyć. Początkowo potrzebowaliśmy 3 000 zł na badanie PET, którego wynik miał być rozstrzygający. Miałam nadzieję, że nie będzie potrzebowała więcej, bo jeśli tak to... niech Bóg ma ją w swojej opiece. Ja zrobię co mogę, ale cóż ja mogę? Mogę prosić prosić, prosić... co niniejszym czynię. Z całego serca dziękuję za pomoc w imieniu swoim i Oleny. Niestety koszmar się ziścił, choroba wraca niczym bumerang. Po badaniu PET okazało się, że pojawiła się wznowa w śledzionie. Konieczne jest dalsze leczenie. 300 tys. zł stało się faktem. 300 tys. to przewidywany koszt leczenia lekiem - przeciwciałem skierowanym na białko CD30. Miesięczna dawka tego leku to ok. 30 tys.zł. TO JEST CENA ŻYCIA Olenki. Dla nas ten lek jest szczęśliwie od roku lekiem refundowanym, ale nie dla niej - nie ma nic za darmo. Czy zdołam temu dziecku pomóc? Czy znajdą się ludzie, którzy pomóc zechcą? Głęboko wierzę, że tak, bo bez tej pomocy to młode życie skończy się szybciej niż się zaczęło. Brzmi strasznie, ale taka jest brutalna prawda. Dlatego bardzo proszę o pomoc, pomóżcie Państwo ratować Olenę. To nie pora na nią...

6 618 zł z 300 000 zł
2%
Bożena Czajka, Otwock

Nazywam się Bożena. Każda pomoc będzie dla mnie dużym wsparciem.

Nazywam się Bożena, jestem matką dwojga wspaniałych dzieci w wieku 13 i 23 lat. Mam 48 lat. W sierpniu 2016 roku zdiagnozowano u mnie raka piersi - HER2 dodatniego. Poddałam się operacji mastektomii, a we wrześniu kolejnej – usunięcia węzłów chłonnych. Aktualnie jestem po tzw. „chemii czerwonej” i czeka mnie roczny cykl leczenia herceptyną. Skutki uboczne stosowanej chemii i przebytej operacji zostawiły trwały ślad na moim organizmie, dlatego wymagam rehabilitacji. Ten rodzaj raka piersi wymaga leczenia skojarzonego, które nie jest w pełni refundowane przez NFZ. Przez 25 lat jako pielęgniarka pomagałam niosąc wsparcie chorym ludziom. Dzisiaj sama potrzebuję pomocy. Sfinansowanie chociaż części drogiej terapii będzie dla mnie dużym wsparciem finansowym. Dzięki Waszej pomocy będę mogła mieć szansę na leczenie spersonalizowane, które jest leczeniem komercyjnym. Już teraz dziękuję z całego serca za okazaną mi pomoc, Bożena

59 601 zł z 100 000 zł
59%