Zbiórki

Małgorzata Lemanowicz, Słupsk

Gosia potrzebuje drogiego leku, by wygrać walkę z białaczką

Mam 54 lata. Jestem szczęśliwą matką dwóch dorosłych córek oraz żoną opiekuńczego męża. W 2009 roku zdiagnozowano u mnie przewlekłą białaczkę limfocytową. Potocznie nazywa się ją białaczką ludzi starszych, ponieważ najczęściej diagnozuje się ją w 60 - 70 roku życia. Niestety, jestem przypadkiem nietypowym i choruję na ten rodzaj nowotworu złośliwego od 41 roku życia. Mój organizm jest bardzo oporny na leczenie i zazwyczaj reaguje zupełnie inaczej niż lekarze, by tego chcieli. W pierwszych 4 latach nie było wskazań do rozpoczęcia leczenia, jednakże 9 maja 2013 roku mój stan znacznie się pogorszył. Wyniki morfologii wykazały bardzo wysoki poziom leukocytów, a węzły chłonne mocno się powiększyły. Właśnie wtedy lekarze postanowili rozpocząć leczenie chemioterapią. Po każdej dawce leku czułam się coraz lepiej, znowu mogłam wrócić do pracy, którą uwielbiam. Można powiedzieć, że nią żyję! W międzyczasie musiałam pojawiać się w szpitalu na transfuzjach krwi z powodu spadku hemoglobiny. Jednak rok temu wszystko się zmieniło. W wakacje trafiłam do szpitala w stanie bardzo ciężkim... Lekarze nie wiedzieli, czy mnie uratują. Nie byłam w stanie podnieść się z łóżka, codzienne silne bóle i wysokie temperatury nie pozwalały mi normalnie funkcjonować, byłam bliska śmierci i straciłam wszelką nadzieję. Na szczęście - jak widać - lekarzom przy wsparciu pielęgniarek i psychologa udało się mnie uratować, za co bardzo im dziękuję!!! Straciłam włosy, co jest bardzo ciężkim przeżyciem dla kobiety. Nie mogłam przekonać się do noszenia peruki. Wydawało mi się, że wszyscy na mnie dziwnie patrzą, mimo że dzieci uważały, że bardzo ładnie w niej wyglądam. Udało mi się to przetrwać. Aż w październiku 2016 roku wszystko wróciło: wzrost limfocytozy, ograniczenie aktywności fizycznej, gorączki, potliwości, spadek masy ciała, organy wewnętrzne i węzły chłonne bardzo mocno się powiększyły. Gdy córka przyjechała mnie odwiedzić z drugiego końca Polski, nie byłam w stanie się z nią przywitać. Kolejny raz spędziłam na izolatce w szpitalu dwa miesiące. Lekarze zastosowali kolejne leczenie. Gdy wszystko szło w dobrą stronę i miałam nadzieję, że wyjdę już ze szpitala do domu, zaczęły się problemy... Niewiele nawet pamiętam... Wdała się infekcja bakterią E.coli i poważne powikłanie zakrzepowo-zatorowe żyły szyjnej. Byłam w stanie bardzo ciężkim. Lekarze poinformowali mnie, że nie mogą już mnie leczyć chemioterapią i wyczerpano możliwości terapii dostępne w Polsce. Abym mogła żyć, muszę codziennie zażywać nowoczesny lek. To przełomowy lek w medycynie. Nazywa się go również ZŁOTĄ TABLETKĄ, ponieważ pozwala ciężko chorym ludziom na białaczkę normalnie funkcjonować. Po odstawieniu tego leku następuje gwałtowny nawrót choroby i brak szans na życie. Dzięki pomocy lekarzy otrzymałam lek na 3 miesiące, ale terapię trzeba kontynuować. Miesięczny koszt leczenia tabletkami w Polsce wynosi 35 000 zł. Mimo że w maju 2018 r. lek wszedł na listę refundacyjną, ja nie kwalifikuję się do programu lekowego. Teraz czuję się lepiej! W końcu jestem w moim rodzinnym domu, mogę chodzić na spacery, spotykać się ze znajomymi i choć na chwilę zapomnieć o tym, że jestem ciężko chora. A co, gdy skończę terapię tym lekiem? Wtedy moje życie również się skończy... Nie pozwólcie odliczać mnie i mojej rodzinie dni do końca życia. Pozwólcie mi nie martwić się o przyszłość!

148 422 zł z 420 000 zł
35%
Sławomira Pertkiewicz, Sieradz

Sławka potrzebuje pieniędzy na lek, który może uratować jej życie

Cześć, mam na imię Sławka. Moja choroba zaczęła się w 2010 r. Początkowo zdiagnozowano u mnie torbiel lewej nerki. W 2014 r. okazało się, że wymagam natychmiastowej operacji, gdyż owa torbiel okazała się być guzem. Był to nowotwór złośliwy BRODAWCZAK. Po operacji lekarz prowadzący zapewniał mnie, że wszystko poszło zgodnie z planem, bez żadnych komplikacji. Jednak nie było tak pięknie jak mi mówiono. Ból, który odczuwałam, nie ustępował, nie malał, wręcz przeciwnie. Co gorsza, jedyne co słabło to działanie leków przeciwbólowych. Na wizytach kontrolnych lekarz twierdził, iż ból po tak poważnej operacji jest objawem jak najbardziej normalnym. Boleści niszczyły moje życie, odcinały mnie od normalnego codziennego życia, od moich bliskich. Lecz dzięki nim oraz przyjaciołom zaczęłam odzyskiwać nadzieję na powrót do zdrowia. Dają mi siłę do działania. Szukali i jeździli ze mną od lekarza do lekarza, od szpitala do szpitala. I tak trafiłam do Wojskowego Instytutu w Warszawie MON, gdzie zespół lekarzy zdiagnozował nawrót choroby. Guza zlokalizowano w bliźnie po wycięciu nerki. Po raz drugi przeszłam operację w 2016 r. Niestety nie udało się usunąć wszystkich zmian, przerzut był zbyt rozległy. Dalsze leczenie jest koniecznością, a czas gra na moją niekorzyść. Moje skomplikowane leczenie prowadzi profesor Cezary Szczylik, jest to niesamowity człowiek (niech Bóg ma go w swojej opiece). W czerwcu 2017 r. po szczegółowym przeanalizowaniu wszystkich wyników profesor ze względu na dużą regresję nowotworu wdrożył u mnie leczenie kliniczne. Aktualnie jestem po pierwszej dawce leku - chemii... a co będzie... co wyniknie dalej? Zobaczymy. Wiem, że leczenie nie gwarantuje wyleczenia, ale nie ma tej bezradności i czekania z założonymi rękoma na koniec. Mimo wszelkich trudności nie tracę nadziei, bo to ona jest źródłem mojej siły. Leczę się również w Poradni Paliatywnej, która pomaga mi opanować ból, by żyć w miarę moich możliwości normalnie. Proszę Was o każdą pomoc finansową, by ułatwić mi tę ciężką walkę. Z całego serca bardzo serdecznie dziękuję!!!

3 761 zł z 276 000 zł
1%
Arkadiusz Suska, Staszów

Pomóż mi sfinansować leki i przeszczep szpiku kostnego!

Mam na imię Arkadiusz. Mam wspaniałą rodzinę, jestem ojcem dwóch cudownych córek w wieku szkolnym, które wciąż mnie potrzebują! W kwietniu 2017 r. po badaniu szpiku kostnego okazało się, że jestem chory na ostrą białaczkę szpikową typu pośredniego. Po pierwszej chemioterapii nastąpiła poprawa. Obecnie mam pogorszenie wyników krwi. Muszę podjąć dalsze leczenie - włącznie z przeszczepem szpiku. Mieszkam w USA i moje ubezpieczenie nie pokryje w całości tego bardzo drogiego leczenia. Bardzo proszę o wsparcie finansowe. Z góry dziękuję za pomoc.

121 520 zł z 400 000 zł
30%
Marta Leśkiewicz, Warszawa

Walka z glejakiem złośliwym

Witajcie :) Informacja o glejaku spadła na mnie, jak każde zło, nagle i zupełnie nieoczekiwanie. Z dnia na dzień zostałam wyłączona z mojej codzienności i dowiedziałam się o tym, że potencjalnie moje życie niedługo się zakończy - wiadomo, złośliwy glejak to wyrok. Mimo że diagnozę znam dopiero od miesiąca, już wiem, że jest wiele możliwości leczenia - są nowoczesne terapie, które znacząco mogą przedłużyć życie. Przeszkodą jak zwykle są koszty tych zabiegów. Nie zamierzamy się poddawać - mamy wiele planów, które potrzebują tylko czasu... i o ten czas zamierzamy walczyć z całych sił. ♥️ Jeśli chcielibyście wspomóc naszą walkę, przekazując 1,5% podatku, będzie to dla nas olbrzymia pomoc. Z góry bardzo dziękujemy, Marta I Robert

60 018 zł z 350 000 zł
17%
Beata Bartołowicz, Warszawa

Zbiórka na nierefundowany lek na raka

Nazywam się Olga Bartołowicz. Moja mama, Beata Bartołowicz jest moją jedyną najbliższą rodziną. 3 stycznia 2023 roku pół roku po stracie mojego ojca Jarosława Bartołowicz otrzymała diagnozę złośliwego nowotworu piersi. Była przerażona, zupełnie tak jak ja, jednak nie wpadła w złość. Postanowiła nastawić się, że jeżeli zaczyna leczenie, to zaczyna też zdrowieć. Przeszła pełną chemioterapię, cały czas skupiając się na pozytywach i procesie zdrowienia. Po chemii była operacja, a następne badania wykazały, że chemioterapia nie była skuteczna, a do tego pojawiły się przerzuty. Musiała przejść kolejną operację, co było dla nas obu bardzo trudne. Mama niedawno zakończyła cykl radioterapii i rozpoczęła leczenie hormonalne, które ze względu na przerzuty MUSI być w jej przypadku wspomagane nowoczesnym, nierefundowanym lekiem. Przez bardzo wysokie koszta (13 700 złotych na miesiąc przez 2 lata) jest poza naszym zasięgiem. Moja mama jest artystką, na co dzień zajmuje się projektowaniem wnętrz i w pracy bardzo skupia się na drugim człowieku - tworzy wyjątkowe wnętrza, a przy tym zwraca uwagę na konkretne potrzeby i funkcjonalność. Świetnie maluje, kocha zwierzęta i jest bardzo aktywna, każdy dzień zaczyna od spaceru do lasu. Zawsze się angażowała, wspierając innych w swojej pracy zawodowej i w życiu prywatnym, a teraz sama potrzebuje wsparcia. Bardzo chcę, by wyzdrowiała, żebyśmy mogły być razem... Żeby nie musiała się już martwić i mogła ze mną podróżować, spełniając plany, które przez diagnozę zeszły na drugi plan. Mamy tylko siebie... Jak możesz pomóc? przekaż 1,5% wpłać na zbiórkę - każda złotówka się liczy udostępnij! Wszystkie zebrane środki zostaną wykorzystane na leki, transport i wszelkie inne koszta związane z leczeniem.

36 832 zł z 328 800 zł
11%
Olena Pavlovska, Równe

Dziękuję za wszystkie wpłaty! Na tę chwilę zawieszam zbiórkę.

Drodzy Państwo, bardzo proszę o pomoc. Nazywam się Małgorzata Dzikowska, w fundacji Alivia pełnię rolę pełnomocnika Oleny. Od blisko 30-tu lat pracuję w Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej. Zazwyczaj to ja staram się pomagać pacjentom trafiającym do Zakładu Radioterapii, w którym pracuję, ale teraz sama tej pomocy potrzebuję. Nie dla siebie, ale dla Oleny właśnie. Poznałam Olenkę, kiedy trafiła na napromienianie węzłów chłonnych, co było kolejnym etapem leczenia. Rak, z którym się zmaga to ziarnica złośliwa (Lymphoma Hodgkina), nowotwór układu chłonnego. Walczy z chorobą już od dwóch lat. Przeszła przez piekło chemioterapii, przeszczepu komórek macierzystych, radioterapii. Walka jaką toczy z chorobą to jedno, niestety nie jest to jedyny problem. Problemem równie wielkim są w jej przypadku pieniądze. Olena pochodzi z Ukrainy, tam też ten swój bój o życie zaczęła. Podjętą walkę niestety przegrała, po sześciu cyklach chemioterapii doszło do wznowy. Na tym leczenie się zakończyło. Rodzina, przyjaciele organizowali zbiórki pieniędzy, żeby ratować jej życie. Dzięki temu, że udało się pożyczyć i zebrać pieniądze, trafiła do lubelskiego COZL. Dotychczasowe leczenie pochłonęło blisko 200 000 tys. zł. To było wszystko, czym dysponowali. Nie wiem, co będzie dalej, jak zachowa się choroba. Nie o wszystkim mogę, czy wręcz nie powinnam pisać, ale wiem jedno... muszę temu dziecku pomóc, muszę pomóc tej rodzinie, wiem także, że bez Państwa pomocy, bez serc Waszych na pomoc otwartych, nic nie zrobię. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, przez co ci ludzie przechodzą. Olenka ma 27 lat, ma 3-letniego cudownego synka, kochającego męża, rodzinę, która ją wspiera. Długie tygodnie spędzane na szpitalnym oddziale, z dala od kochanego dziecka, które nie rozumie, dlaczego mamy przy nim nie ma... Boże drogi, 27 lat to nie wiek na takie przeżycia. Pomóżcie Państwo proszę, spróbujmy choć ten finansowy ciężar zdjąć z barków tej młodej, cudownej osoby. Tylko Wy, ludzie o dobrych sercach możecie sprawić, że Olenka będzie szczęśliwa, że będzie mogła się leczyć. Początkowo potrzebowaliśmy 3 000 zł na badanie PET, którego wynik miał być rozstrzygający. Miałam nadzieję, że nie będzie potrzebowała więcej, bo jeśli tak to... niech Bóg ma ją w swojej opiece. Ja zrobię co mogę, ale cóż ja mogę? Mogę prosić prosić, prosić... co niniejszym czynię. Z całego serca dziękuję za pomoc w imieniu swoim i Oleny. Niestety koszmar się ziścił, choroba wraca niczym bumerang. Po badaniu PET okazało się, że pojawiła się wznowa w śledzionie. Konieczne jest dalsze leczenie. 300 tys. zł stało się faktem. 300 tys. to przewidywany koszt leczenia lekiem - przeciwciałem skierowanym na białko CD30. Miesięczna dawka tego leku to ok. 30 tys.zł. TO JEST CENA ŻYCIA Olenki. Dla nas ten lek jest szczęśliwie od roku lekiem refundowanym, ale nie dla niej - nie ma nic za darmo. Czy zdołam temu dziecku pomóc? Czy znajdą się ludzie, którzy pomóc zechcą? Głęboko wierzę, że tak, bo bez tej pomocy to młode życie skończy się szybciej niż się zaczęło. Brzmi strasznie, ale taka jest brutalna prawda. Dlatego bardzo proszę o pomoc, pomóżcie Państwo ratować Olenę. To nie pora na nią...

6 618 zł z 300 000 zł
2%
Bogusława Borkowska, Warszawa

Pomoc dla Bogusi

Kochani, dzień 26.04.2024 r. był dniem, który zmienił cały mój świat. Wszystkie plany - a miałam ich bardzo dużo, ponieważ byłam uśmiechniętą, optymistyczną, aktywną osobą - odeszły na dalszy plan. Diagnoza brzmiała strasznie: złośliwy nowotwór jajnika, bardzo rzadko diagnozowany, z ograniczonym spektrum leczenia i olbrzymim wodobrzuszem. W dniu 02.04.2024 r. przeszłam ciężką kilkugodzinną operację, po której nastał trudny czas oczekiwania na wyniki histopatologii i niepokój co dalej. Z pierwszą chemią organizm poradził sobie średnio. Znalazłam się w szpitalu, w stanie zagrażającym życiu. Dzięki ogromnemu zaangażowaniu lekarzy, po dwóch tygodniach zostałam wypisana do domu w stanie stabilnym. Kiedy myślałam, że najgorsze jest już za mną, kolejna tomografia wykazała przerzut w okolicach wątroby zakwalifikowany do natychmiastowego usunięcia. Operacja przebiegła bez większych powikłań. Zaczęła się walka o każdy dobry dzień, każdą dobrą chwilę... Ból, stres i wielka pustka, jaka towarzyszy chorobie, jest nie do opisania. Trzeba głęboko wierzyć, że będzie dobrze, żeby móc trochę się uśmiechnąć. Moim największym marzeniem jest znowu być tą uśmiechniętą, radosną dziewczyną sprzed dnia 26.04.2024 r. Jeśli zechcesz mi w tym pomóc, za wszystko będę ogromnie wdzięczna. Bogusia

1 340 zł z 300 000 zł
0%
Anna Wisińska, Gdańsk

Podstępny rak jajnika i nadzieja na wyleczenie

Mam na imię Ania, jestem mamą dwóch wspaniałych Synów: Ignasia lat 7 i Tymka lat 17 lat, których wychowuję sama. Zawsze byłam fighterką, a w życiu ładowało mnie to, że mogę pomagać i wspierać, nie istniało stwierdzenie "nie da się". Pokonałam mnóstwo przeciwności losu i zawsze brnęłam w życiu do przodu, pomagając też innym. Dzieliłam się dobrem i moimi niekończącymi się pokładami energii i pozytywnego nastawienia. Na co dzień byłam bardzo aktywna zawodowo, towarzysko i rodzinnie. Życie moje, Tymka i Ignasia przewróciło się do góry nogami w kwietniu 2024, kiedy to dowiedziałam się o pierwszym - 9 cm - guzie jajnika. Przeszłam ciężką operację cytoredukcji, gdzie wycięto mi wiele narządów – operacja wykryła dodatkowe 5 złośliwych guzów nowotworowych, których badania obrazowe nie ujawniły wcześniej. Wycięto w sumie 5 guzów, jeden został. Przeszłam ciężką podwójną chemioterapię w sześciu cyklach. Niestety to nie koniec mojej walki o zdrowie, ponieważ oprócz druzgocących skutków ubocznych chemioterapii ostatnie badania wykazały u mnie niestety zmiany wtórne. Od drugiej połowy grudnia 2024 r. jestem w trakcie leczenia nierefundowaną monoterapią inhibitorem PARP (niestety zgodnie z zasadami programu lekowego nie łapię się pod refundację), której koszt to ponad 11.000 zł za opakowanie leku, który wystarcza na 14 dni. Lekarze wcześniej zakładali, że dawka wystarczy na miesiąc, niestety trzeba było ją podwoić ze względu na zmiany wtórne. Na chwilę obecną zebrane środki zapewniają mi leczenie do września 2025, a leczenie ma trwać do końca 2026. To nie jedyne koszty, z jakimi mój przeciwnik każe mi się mierzyć - dochodzą ogromne koszty wizyt lekarskich, leków wspomagających, rehabilitacji i badań diagnostycznych, które przekraczają często moje możliwości finansowe. Toczę swój pojedynek od 2009 roku. To właśnie wtedy stwierdzono u mnie mutację w genie BRCA1. Oznacza ona predyspozycję do zachorowań na nowotwór jajnika i piersi. W 2011 roku poddałam się zabiegowi mastektomii, czyli usunięcia piersi. Przez kilka lat kolejne badania nie wykazywały żadnych nieprawidłowości, aż do 2015 roku, kiedy wykryto guzy na tarczycy, czego konsekwencją było wycięcie jej. Pierwsze poważne objawy obecnej choroby pojawiły się u mnie latem 2023 roku. Przez dłuższy czas utrzymywało się złe samopoczucie, bóle brzucha oraz krwotoki, które ustąpiły dopiero po konsultacji z lekarzem i podaniu leków. Zaniepokojona stanem zdrowia w dalszym ciągu wykonywałam regularne badania profilaktyczne – bez efektów w postaci wykrycia nieprawidłowości. Zdecydowałam wtedy, że poddam się zabiegowi profilaktycznej owariektomii (usunięcia jajników z przydatkami). Niestety na termin wizyty u specjalisty, który wystawiłby niezbędne skierowanie, trzeba było czekać do kwietnia 2024. Mój stan zdrowia znacznie się pogorszył w marcu 2024 roku. Powróciły bardzo silne i nieustępliwe bóle brzucha oraz pleców, a złego samopoczucia nie redukowały nawet mocne leki przeciwbólowe. Umówiłam wizytę u specjalisty ponownie i przed wizytą na własną rękę wykonałam jeszcze badania laboratoryjne, w tym poziom markera nowotworowego Ca-125. Wynik markera przekroczył moje najśmielsze wyobrażenia - 1450 (norma 35). Po dwóch tygodniach byłam już na stole operacyjnym, a wynik markera Ca-125 wzrósł do 4500. Rak odebrał mi tak wiele: zdrowie, energię, kobiecość. Choroba nowotworowa dotyka nie tylko chorego - z jej powodu cierpi cała rodzina. Moi synowie dostali i ciągle dostają ogromne lekcje życia, odebrano im tak wiele, a najgorsze, że nie mogłam ich przed tym wszystkim ustrzec. Choroba pokazała mi też jednak, jak wspaniali ludzie mnie otaczają - dopiero teraz zrozumiałam, że dobro wraca. Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że jestem urodzoną wojowniczką i nie zamierzam się poddać na ringu - walczyłam, walczę i będę walczyć Muszę to zrobić dla moich Synów, którzy potrzebują Mamy. Marzę też, żeby odzyskać chociaż część swojego dawnego życia, za którym ogromnie tęsknię. Do walki motywują mnie przede wszystkim Tymek i Ignaś, ale też cudowne bliskie osoby, znajomi. Jednakże, aby wygrać tę nierówną walkę, potrzebuję wsparcia. Z całych sił chcę żyć! Każda, choćby najmniejsza wpłata, pozwoli mi pokryć koszty zakupu nierefundowanego leku, który wspomoże mój powrót do pełni zdrowia. Ponadto obdarowując mnie 1,5% Waszego podatku, dajecie mnie i moim Synom nadzieję. Niby tak mało a dla mnie ogromnie dużo. Z góry dziękuję za Wasze ogromne serducha!!! Fighterka Ania

940 zł z 300 000 zł
0%
Stanisław Twardowski, Warszawa

Pomóż Stanisławowi kopnąć raka w tyłek.

Stanisław Twardowski to mój niezwykły Tata, od 45 lat czuły mąż mojej Mamy, wspaniały dziadek moich córek – 5-letniej Ewuni i 7-letniej Emilki, które go bardzo kochają oraz życzliwy teść mojej żony – Alicji. Jestem dorosłym facetem i niełatwo mi opisać, jak ważny dla nas wszystkich jest mój Tata, ale napiszę krótko – jest niezastąpiony. Tata ma 69 lat, całe życie pracował jako architekt i projektant. Stworzył niezliczoną ilość pięknych przedmiotów i wnętrz, jak również budynków. Jako młody człowiek współtworzył projekty aut, w tym jednego - sportowego. Pracował na Akademii Sztuk Pięknych, na wydziale wzornictwa jako wykładowca i uczył studentów, jak tworzyć rzeczy piękne i praktyczne, które będą cieszyły użytkowników i dobrze spełniały swoje funkcje. Mój Tata jest też artystą - wykonał dziesiątki niesamowitych rzeźb przy pomocy blachy mosiężnej i palnika. Dla mnie jest człowiekiem niezwykle twórczym, inspirującym i wyjątkowym. Być może dlatego zdiagnozowano u niego niezwykle wyjątkowy nowotwór. Glejaka złośliwego w środku rdzenia kręgowego. To niespotykane. 4 miesiące temu Tata zaczął się gorzej czuć i niedługo później stracił władzę w jednej z nóg. Dla całej naszej rodziny to był szok – Tata był zawsze bardzo aktywnym człowiekiem. Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby ustalić przyczynę i pomóc mu wrócić do zdrowia. Konsultowaliśmy jego przypadek z wieloma wybitnymi profesorami. Kilka tygodni Tata spędził w szpitalu, wykonano wiele badań, w tym tomografię i badania rezonansem magnetycznym. Specjaliści z trzech różnych ośrodków stawiali zupełnie rozbieżne diagnozy, każdy proponował inne leczenie, a stan Taty z tygodnia na tydzień się pogarszał… W rezultacie mieliśmy 3 skrajnie od siebie różne opinie o tym, co było przyczyną: pierwsza - zapalenie poprzeczne rdzenia, na które Tata zaczął być leczony, druga - ucisk przepukliny międzykręgowej na rdzeń, a trzecia - nowotwór złośliwy. W każdej z tych opcji leczenie powinno być inaczej prowadzone, a my nie wiedzieliśmy, która z diagnoz jest tą właściwą. Jeszcze w grudniu Tata chodził, o lasce, ale poruszał się sam. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia dostał od nas w prezencie wózek inwalidzki, z którego paradoksalnie bardzo się ucieszył, ponieważ w ciągu następnych kilku dni choroba odcięła mu całkowicie władzę w nogach. Zastosowane leczenie okazało się nieskuteczne. Nie mieliśmy już czasu, aby tu w Polsce w nieskończoność dalej sprawdzać, która z postawionych diagnoz okażę się tą właściwą. Wtedy podjęliśmy decyzję, że zawieziemy Tatę do Berlina. Berlin posiada największy szpital w Europie - Charite. Został założony jeszcze na początku XVIII w. Jest ośrodkiem uniwersyteckim. Posiada jeden z najbardziej zaawansowanych oddziałów neurochirurgii na świecie. Pracują tam neurochirurdzy zajmujący się najcięższymi przypadkami. Dawało to nadzieję, że tam rozwikłamy zagadkę, z czym mamy do czynienia i zaczniemy skuteczne leczenie. Lekarze w Charite w dwa tygodnie postawili jednoznaczną diagnozę. Poznaliście ją na początku tej historii. Jest to nowotwór złośliwy w środku rdzenia kręgowego - glejak. Jeden z najcięższych do pokonania. Lecz można go powstrzymać i zaleczyć. I żyć. To on spowodował u Taty paraliż dolnej części ciała. Ulokował się w dolnej części kręgosłupa, gdyby był w górnej - Tata już by nie żył. Tego glejaka można pokonać. Składa się na to kilka czynników: Tata ma ogromną wolę życia, jest też w najlepszych rękach tamtejszego profesora neurochirurgii, który go zoperował, wycinając tego paskudnego guza. Szpital Charite jest miejscem, w którym ratowano już ludzi z takich opresji. Skutecznie. A my zrobimy wszystko, żeby Tata był kolejnym z nich. Potrzebne są na to pieniądze. Wydaliśmy już wszystkie oszczędności na kilkutygodniowy pobyt w szpitalu Charite, pełną diagnostykę i operację wycięcia guza, która miała tam miejsce. Życie Taty zależy od dalszego leczenia, dlatego proszę Was o wsparcie. W ciągu 4 tygodni potrzebne jest około 400 tysięcy złotych, aby dokończyć terapię. Po operacji, która byłaby już niemożliwa w tym stadium choroby w Polsce, trzeba podjąć kilkutygodniową, bardzo precyzyjną radioterapię połączoną z chemioterapią, aby dobić nowotwór. I choć kwota wydaje się wielka, niewiele potrzeba żeby pomóc – każdy gest jest na wagę życia! Wierzę, że wspólnymi siłami skopiemy rakowi tyłek i „postawimy Tatę na nogi”. Z góry serdecznie dziękuję za każdą, nawet najmniejszą, pomoc! Maciek

83 486 zł z 400 000 zł
20%
Mariusz Poborski, Zielona Góra

Zbiórka na leczenie

Jestem Mariusz, mam 55 lat i trójkę wspaniałych synów oraz kochającą żonę. Od września 2022 roku choruję na raka jelita grubego z przerzutami na wątrobę, płuca, otrzewną i węzły chłonne. Przez ponad dwa lata otrzymywałem chemię w schematach na NFZ. Niestety wszystkie terapie zostały wyczerpane, a leczenie nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Ta straszna choroba to ogromne wyzwanie nie tylko dla mojego organizmu i samego siebie, to wyzwanie dla całej rodziny, która cierpi razem ze mną. Mimo trudności staram się zachować pozytywne myślenie i nastawienie, ale nie ukrywam, że to bardzo ciężkie i trudne zadanie. W tej chwili otrzymuję lek, który nie jest refundowany, lecz koszty tego leczenia pokrywa państwo. Nie mam już szans na refundowane leczenie i stąd moja prośba o pomoc w zebraniu funduszy na kolejny lek ratujący moje życie. Niczego już tak nie pragnę, jak pobyć jeszcze jakiś czas z rodziną, ze znajomymi i żyć wśród nich. To moje marzenie - przedłużyć życie ile się da. Kocham żyć! Pomóżcie, liczy się każda nawet mała kwota.

66 501 zł z 400 000 zł
16%
Barbara Matulka, Piaseczno

Zbiórka na leczenie

Witajcie, zbieramy na wyleczenie Basi - matki trójki dzieci i babci pięciorga wnuków - ze złośliwej odmiany nowotworu płuc. Niestety przyjmowana przez Basię chemioterapia nie przynosi oczekiwanych skutków, z powodu obecności złośliwego genu, który nie pozwala na zabijanie komórek nowotworowych. Choroba poszerza się w szybkim tempie, dlatego trzeba działać tu i teraz. Jedyną szansą na ratunek jest leczenie nierefundowanym lekami, które mają zahamować postęp choroby i które w długotrwałej kuracji kosztują 30 tysięcy na miesiąc. Prosimy o Wasze wsparcie, gdyż sami nie poradzimy sobie finansowo, a pragniemy, aby Basia żyła z nami jak najdłużej. Będziemy próbować do ostatniej deski ratunku, mamy nadzieję, że nam w tym pomożecie. Każdego ofiarodawcę ogarniemy modlitwą. Dziękujemy z góry Ola

18 394 zł z 360 000 zł
5%
Jarosław Piechowicz, Stare Opole

Kosztowna lekoterapia - proszę o pomoc!

Nazywam się Jarosław Piechowicz. Mam 45 lat i od lutego tego roku walczę z chłoniakiem Hodgkina, chorobą podstępną i atakującą w najmniej oczekiwanym momencie. Przeszedłem już 7 chemioterapii i okazało się, że efekt nie jest taki, jak oczekiwano. Choroba zamiast się cofać, pogłębia się. Szansą dla mnie jest kosztowna lekoterapia, niestety lek nie jest refundowany. Koszt leczenia znacznie przewyższa moje możliwości finansowe, bo wynosi około 30 tysięcy złotych miesięcznie, a nie wiadomo jak długo będę musiał go przyjmować. Dotychczas byłem czynny zawodowo, ale przez chorobę obecnie przebywam na zasiłku rehabilitacyjnym, który nawet w części nie pokrywa kosztu leku. Jeśli nie zażyję tego leku i ilość komórek nowotworowych nie zmniejszy się, nie będę mógł być zakwalifikowany do autoprzeszczepu szpiku, zabiegu, który w moim przypadku jest kluczowym elementem leczenia, od którego zależy dalsze powodzenie w tej nierównej walce z chorobą.A zamierzam się z nią zmierzyć i wygrać, bo tak jak wszyscy mam marzenia do spełnienia i plany do zrealizowania, tylko aby mogło się to ziścić, brakuje mi jednego maleńkiego szczegółu – ZDROWIA. Do tej pory chorowałem sporadycznie na jakieś błahe choroby i myślałem, że tak już zostanie. Jednak jak się okazało, nic nie jest nam dane na zawsze i w każdej chwili nasze życiowe plany może zrujnować jedna okrutna diagnoza –NOWOTWÓR, dlatego proszę o wsparcie, nawet najmniejsze, bo TWOJA POMOC JEST MOJĄ SZANSĄ NA ZDROWIE, ŻYCIE I REALIZACJĘ MARZEŃ.

2 112 zł z 360 000 zł
0%