Zbiórki

Marek Adam Orłowski, Trękus

Niech nasza pomoc dodaje Markowi siły w walce z rakiem

Na początku 2024 roku otrzymaliśmy najgorszą i najbardziej przerażającą wiadomość w naszym życiu. Nasz wspaniały tata, mąż, dziadek i przyjaciel, Marek (64 lata) musiał zmierzyć się z brutalną diagnozą - zaawansowanym rakiem żołądka (z przerzutami do węzłów chłonnych i wątroby). Informacja załamała nas wszystkich, ale Marek stanął do walki i rozpoczął leczenie. Jego determinacja, miłość do życia i pozytywne myślenie są dla nas wszystkich ogromną inspiracją. On sięnie poddaje. Ma jeszcze wiele planów na przyszłość, marzeń do spełnienia. To daje mu siłę do walki. Codziennie stajemy się silniejsi, wspierając go na każdym kroku tej trudnej drogi. Życie stawia przed nami różne wyzwania, ale to od nas zależy, jak je pokonamy. Dlatego razem z Markiem walczymy, aby mógł cieszyć się pełnią życia, z każdego dnia spędzonego z najbliższymi. Nie wiemy, co nas czeka, co przyniosą najbliższe miesiące, ale wiemy, że zrobimy wszystko, aby te miesiące zmieniły się w lata. Prosimy o wsparcie, aby ten silny i dzielny człowiek, który nie poddaje się w obliczu największych trudności, mógł godnie walczyć z chorobą. Z góry dziękujemy wszystkim, którzy zechcą nam pomóc w tej trudnej drodze. Marek dopiero rozpoczyna leczenie. Środki będą potrzebne na leki, rehabilitację, pokrycie kosztów związanych z dojazdami na badania, konsultacje oraz inne wydatki związane z leczeniem. Zwracamy się do wszystkich Was Kochani o wsparcie w walce z chorobą. Marek chciałaby przeżyć jeszcze długie lata ze swoimi bliskimi, ciesząc się ich radościami, spełniając swoje pasje i niosąc pomoc innym ludziom. Każde dobre słowo i gest solidarności są dla niego niezmiernie cenne.

0 zł z 40 000 zł
0%
Rafał Laskowski, Mareza

Leczenie czerniaka

Dzień dobry, nazywam się Rafał Laskowski i mam 38 lat. Prywatnie jestem szczęśliwym mężem i ojcem 16-letniej córki i 6-letniego syna, którzy są dla mnie całym światem. W 2019 roku nasze szczęście rodzinne zostało jednak mocno zachwiane. Zdiagnozowano u mnie ciężką chorobę pod postacią złośliwego nowotworu skóry - czerniaka. Od tego czasu przeszedłem kilka operacji usunięcia wznów czerniaka w lewej ręce, w tym także operację usunięcia węzłów chłonnych lewej pachy, gdzie zdiagnozowano przerzut. Przyjmowałem leczenie uzupełniające w postaci tabletek, które powstrzymały postęp choroby na kilka miesięcy i dało złudne nadzieje na wyleczenie. Przez ponad trzy lata od diagnozy toczyliśmy walkę własnymi siłami wraz z rodziną, przyjaciółmi i najbliższymi znajomymi. Przez ten okres wielu ze znajomych, współpracowników nie miało nawet świadomości, jaką walkę toczę. Jednak przeciwnik nie daje za wygraną i zmusza mnie do złożenia prośby o wsparcie w tej walce. Niestety, pomimo podjętego leczenia, operacji, czerniak szybko postępuje i daje kolejne wznowy, a w tym momencie też przerzuty do innych organów. Na lewym ramieniu, w miejscu, gdzie po ostatniej operacji była już przeszczepiana skóra, pojawiła się nieoperacyjna zmiana w postaci bardzo szybko rosnących guzów. W tym momencie jestem pod opieką Narodowego Instytutu Onkologii w Warszawie. W pierwszym etapie leczenia otrzymałem immunoterapię w postaci wlewów, jednak po kilku podaniach nie osiągnęliśmy oczekiwanych rezultatów. W chwili obecnej przyjmuję leczenie skojarzone, na które czekałem dość długo - musiałem przejść szereg badań i wykonać kilka TK. Leczenie to otrzymuję co tydzień w Warszawie w Narodowym Instytucie Onkologii, co wiąże się ze znacznymi kosztami dojazdu, jak również noclegiem. Jednorazowo taki wyjazd to koszt około 700-800 zł. Oprócz immunoterapii obecnie wspomagam się kosztownymi środkami, które pomagają mi uśmierzyć odczuwany ból po przebytych licznych operacjach ręki. Wzmacniają również mój organizm w walce z jeszcze jednym, trudnym przeciwnikiem, który ujawnił się w początkowym etapie leczenia nowotworu - jest nim choroba jelit Leśniowskiego-Crohna. Szukając pomocy, natrafiłem na prywatną klinikę na Dolnym Śląsku, gdzie przyjmuję przeszczepy flory bakteryjnej od ponad roku. Kuracja ta w znacznym stopniu poprawiła funkcjonowanie moich jelit i pomogła zmniejszyć ból, który wcześniej utrudniał mi funkcjonowanie w życiu codziennym. Znaczne zaleczenie objawów choroby Crohna pozwoliło na pewnym etapie zmniejszyć częstotliwość przyjmowania przeszczepów do co 3-miesięcznych. Niestety przyjmowanie immunoterapii oraz znacznych ilości leków, głównie bardzo silnych leków przeciwbólowych, doprowadziło do konieczności zwiększenia częstotliwości przyjmowania przeszczepów. W chwili obecnej taki przeszczep przyjmuję co tydzień, a każdy taki wyjazd na południe Polski + wizyta to koszt 1100-1300 zł. Również w leczeniu czerniaka pojawia się dla mnie kolejna perspektywa, jednak aby otworzyć sobie kolejne drzwi, konieczne jest wykonanie na start badań genetycznych, których koszt to ponad 20000 zł. Podjęcie dalszej terapii będzie wiązać się ze wzrostem tych kosztów. Takie badania są wykonywane w Bydgoszczy i na dniach będę czynił kroki, aby się im poddać. Istnieje możliwość wykonania podobnych badań w szwajcarsko-węgierskiej klinice, jednak w dużo mniejszym zakresie. Wszystkie nakłady finansowe związane z płatnymi lekami, dojazdami oraz prywatnymi wizytami lekarskimi, które umożliwiają wdrażanie szybszych działań w walce z chorobą, przekraczają możliwości finansowe naszej rodziny. I choć nie jest to dla mnie łatwe, w obecnej sytuacji chciałbym bardzo prosić ludzi dobrego serca o wsparcie i pomoc w dalszej ciężkiej i nierównej walce z chorobą. Mam wokół siebie ukochanych ludzi, dla których chcę walczyć o zdrowie i kolejne lata życia, bo mam dla kogo żyć. Serdecznie dziękuję za każdą udzieloną pomoc. To wiele dla mnie znaczy.

59 281 zł z 100 000 zł
59%
Edyta Polucha, Brzóza

Zbiórka dla Edyty

Witam, pierwszy raz korzystam ze zbiórki i nie wiem, od czego zacząć... Choroba nowotworowa ciągnie się za mną od 24. roku życia, a mam zaledwie 41 lat. Pierwszy raz zachorowałam jako 17-latka na nowotwór złośliwy układu chłonnego - nowotwór Hodgkina. Po leczeniu w szpitalu dziecięcym uzyskałam prawie 5 lat normalnego życia, które prowadzi każda nastolatka. Niestety los tak chciał, że w wieku prawie 22 lat choroba znów dała o sobie znać. Leczenie było długie i bardzo wyczerpujące, chemioterapia oraz radioterapia siały spustoszenie w moim organizmie, a także w psychice. Na zakończenie leczenia przeszłam przeszczep immunologiczny z własnych komórek macierzystych. Ten przeszczep okazał się strzałem w dziesiątkę. Kilkanaście lat w remisji, aż do roku 2021. Okazało się wtedy, że trzeci raz dotknęła mnie ta straszna choroba, tym razem rak piersi, który jest bardzo agresywny. Dziękuję z całego serca za pomoc i dobre słowo od każdego darczyńcy ❤️

7 438 zł z 50 000 zł
14%
Danuta Kwas, Cielęta

Chcę żyć! Proszę o pomoc w zebraniu środków na lek na raka piersi.

Mam na imię Danuta, lat 53. Jestem kobietą, jakich wiele - mam wspaniałego męża, śmiesznego psiaka, który wnosi w nasze życie wiele radości, pracę, moje ukochane kwiaty i polskie góry, które uwielbiam odwiedzać na urlopie. W zeszłym roku dowiedziałam się, że mam coś jeszcze, coś, co chce to moje fajne zwyczajne życie zepsuć - mocno złośliwy nowotwór piersi. Od usłyszenia diagnozy minęło 5 miesięcy, a ja przeszłam już wszystkie fazy - od szoku i niedowierzania: "to na pewno musi być jakaś pomyłka", poprzez załamanie i pytania: "dlaczego właśnie ja?", aż do postanowienia: "muszę przezwyciężyć to choróbsko i zrobić wszystko by wyzdrowieć". Ale nie jest to takie proste, pojawiają się przeszkody. Leczę się, co trzy tygodnie jadę na chemioterapię, czekam w długich kolejkach do lekarza - wizyta trwa minutę i następny pacjent. Nie dziwię się - jest nas wielu, onkolog jeden, w poczekalni czarno od kobiet w chusteczkach na głowach i nieukrywających łysin mężczyzn. W necie szukam informacji o typie mojego nowotworu - dobija mnie zła wiadomość - jest z tych najzłośliwszych. Ale znajduję pełen nadziei pozytyw - jest skuteczny lek o nazwie Perjeta. W trakcie kolejnej wizyty bombarduję lekarza pytaniami o lek Perjeta. Znów zła wiadomość: lek jest w Polsce refundowany, ale częściowo - ja nie spełniam warunków by go otrzymać za darmo. Dostaję inną chemię, która takich cudownych skutków nie obiecuje, ale za to ma plus - jest darmowa. Dowiaduję się, że cena pięciu dawek leku Perjeta, które powinnam przyjąć, to koszt 50 tysięcy złotych. Cena astronomiczna, ale chcę żyć, chcę być zdrowa, dlatego chcę być leczona lekiem, który w innych krajach Europy jest refundowany, który jest skuteczny, a u nas jest bezpłatny tylko dla części potrzebujących go pacjentów. Stąd jestem tu i proszę Państwa o pomoc finansową. Każda podarowana złotówka ułatwi mi zrealizowanie mojego planu, który jest i prosty i trudny zarazem - mam plan, by pokonać nowotwór i żyć! Dziękuję, że przeczytali Państwo moją historię i życzę Wam wszystkim dużo zdrowia. Naprawdę jest najważniejsze.

7 081 zł z 50 000 zł
14%
Iwona Staśkiewicz, Maków Podhalański

Mimo walki z glejakiem cieszy się każdym dniem

Sama o sobie: Nazywam się Iwona Anna Staśkiewicz. Na guza mózgu choruję od 2012 roku. Początki były bardzo trudne, gdyż glejak to z jednej strony wyjątkowo poukładany, a z drugiej nieprzewidywalny, nieproszony gość. Mimo że milczy, to on narzuca schemat dnia. Po pierwszej operacji myślałam, że pozbyłam się go raz na zawsze, tymczasem wkrótce pokazał, że nie tylko nie zamierza się wyprowadzić z mojej głowy, ale to on chciałby rządzić!Dlatego po kolejnym zabiegu postanowiłam zmienić taktykę i zaprzyjaźnić się z moim glejakiem. Skoro nie chce się wyprowadzić, staram się stworzyć mu warunki, w których będzie grzecznie spał jeszcze przez kolejne lata... a ja dzięki Waszemu wsparciu zdecydowałam się na odważne metody leczenia, które tak właśnie wpływają na astrocytoma fibrillare. Cieszę się każdym dniem, każdą chwilą, którą mogę spędzać z moimi Skarbami – córkami, Anią i Kalinką. Staram się "normalnie" żyć. Po każdej operacji szybko wracałam do pracy w Domu Kultury, oprócz stałych obowiązków staram się pomagać innym z mojej "rakowej Rodziny". Krótka historia leczenia: Pierwszą operację miałam w styczniu 2013. Początki były trudne - zaburzona pamięć i problemy z wysławianiem się, ale kilka miesięcy wystarczyło, by zaakceptować nowe "Ja", wrócić do pracy i do normalnego życia. Wolałam nie czytać i nie słuchać, jakie mam rokowania - bo kolejne informacje wywoływały we mnie tylko wielki strach. Badania kontrolne w 2015 roku zaalarmowały, że jest nawrót. Profesor Koziarski, który mnie operował w Warszawie na Szaserów rozłożył ręce, twierdząc, że już więcej nie może mi pomóc. Starałam się o terapię protonową w Pradze, ale rozmiar guza był już za duży, więc ostatecznie przestaliśmy zbierać pieniądze na protonoterapię, bo przestałam się na nią kwalifikować. Przez blisko rok leczyłam się w Berlinie, jeździłam do prof Vogel'a - ale to też nie zahamowało przyrostu. Byłam na kilkunastu konsultacjach u neurochirurgów, między innymi w Krakowie, Katowicach, Gliwicach i Lublinie, ale nikt nie chciał się podjąć operacji. Każdy rozkładał ręce. Dzięki wsparciu przyjaciół udało mi się dotrwać do kolejnej operacji (marzec 2016 r.), którą zdecydował się przeprowadzić dr Marek Zdeb i Ryszard Adam Czepko (młody, zdolny neurochirurg). Operowano mnie "na żywca", dzięki czemu nie straciłam mowy. Po raz kolejny udało się usunąć całość. Gdy oglądałam na żywo tę astrocytome fibrillare wielkości wątroby kury, pociętej na cienkie paseczki, polanej wrzątkiem i poukładanej na talerzyku nie mogłam uwierzyć, że to mięsko wycięte z mojego mózgu. Gdy na konsylium po operacji powiedziano mi, że powinnam mieć radioterapię, ale muszę być świadoma konsekwencji, gdyż nerw mowy po naświetlaniu w pełni może się nie zregenerować i nie będę już "normalnie" mówić - zrezygnowałam. Jedyne nasze źródło utrzymania to moja praca w roli gaduły - prowadzę Dom Kultury przy Miejskiej Bibliotece Publicznej w Makowie Podhalańskim. Po raz drugi uprzedzono mnie, że ten nieproszony gość wcześniej czy później wróci... ale dzięki Waszemu wsparciu przez cały czas mogę normalnie funkcjonować. Uparłam się, że na zawsze uśpię i pokonam raka. Niestety w grudniu 2019 usłyszałam kolejny wyrok. Nawrót nieoperacyjny. Szpital św. Rafała już się nie podjął przeprowadzenia operacji. Po raz kolejny usłyszałam, że mam miesiąc, może dwa. Przez pierwsze cztery tygodnie zupełnie to do mnie nie docierało. Jednak w pewnym momencie, jak zaczęłam to sobie uświadamiać, poczułam jak zapiera mi dech. Setki pytań: To ile mi zostało? Cztery tygodnie? Trzy? I co dalej? Mam się tak po prostu położyć i czekać na śmierć? Wybiegłam z domu i płakałam tak gorzko, jak w 2012 roku w karetce po tym, jak po raz pierwszy usłyszałam taki wyrok w Krakowie na Botanicznej. Zakończyło się to omdleniem, obudziłam się w szpitalu z ciśnieniem ponad 180, które dla niskociśnieniowca jak ja było wyjątkowo podwyższone. Wypisano mnie chwilę później. Wróciłam w tym stanie nie wiedząc do końca co mam dalej począć. Nie byłam w stanie jeść, pić, spać, normalnie rozmawiać przez kolejne sześć dni. Wszystko zmieniło się 20 stycznia 2020, gdy zadzwonił do mnie kolega z poruszeniem mówiąc o chorej też na glejaka Amelci. Mojej maleńkiej sąsiadce, na którą niemal wydano już wyrok. Tak mnie to poruszyło, że poszłam do naszego kościoła na nabożeństwo do Św. Rity. Podczas tej mszy poczułam niebywałą ulgę i wróciła do mnie chęć i siła do dalszej walki z chorobą. Kolejnego dnia dostałam po swym wcześniejszym rozpaczliwym wpisie na FB kontakt do dr Furtaka w Bydgoszczy. Przyjął mnie od razu. Operacja podobnie jak ta druga była przeprowadzona bez narkozy, tylko z miejscowym znieczuleniem. Po raz trzeci udało się, choć niestety tym razem nie usunięto wszystkiego, a do tego glejak uzłośliwił się do III stopnia. Zanim poddałam się radioterapii i chemioterapii zapanował Covid, co zahamowało już wtedy sporo działań. Codziennie dojeżdżaliśmy na naświetlanie do Prokocimia w Krakowie, chemię dostawałam do domu. Pokonaliśmy wtedy ponad 4000 km. Cały czas jestem w trakcie chemioterapii. Znoszę ją naprawdę dobrze. Początek był ciężki, ale uparłam się, że i tym razem wygram. Stosując się do wszystkich wskazówek prowadzącej mnie onkolog dr Zygulskiej, dobrze znoszę kolejne dawki. Najwspanialszą informacją był ostatnio przeprowadzony rezonans. Gdy dr Furtak zadzwonił do mnie z budującą informacją, że nie ma po guzie śladu, że chemia i naświetlanie dobrze zadziałały, nie mogłam powstrzymać łez radości. To, że ostatni MR pokazał, że nie ma już nawet milimetra guza oznaczało w moich oczach cud. Choroba nauczyła mnie pokory i wiary. Wiary, która czyni cuda. Niestety, ani moja rodzina, ani ja nie uniesiemy sami dalszych kosztów leczenia, dlatego proszę Was o wsparcie. Moja Mama: Iwona Staśkiewicz - wiele osób zna to nazwisko. Ludzie widzą w niej szefową, pracownicę, prowadzącą koncerty, pikniki, festiwale. Jest dla nich kimś mniej lub bardziej znanym. Potrafi nawiązać kontakt ze staruszkami, dziećmi, osobami w podobnym do niej wieku, a nawet ze zwierzętami. Jednym słowem ze wszystkimi. Myślą o niej "silna, uparta osoba, zawsze postawi na swoim", a także "sympatyczna, pogodna kobieta" czy też " wielka gaduła ". Ale dla mnie jest przede wszystkim mamą. Mamą i nie tylko, bo również przyjaciółką, doradczynią i kimś najważniejszym. W niej mam największe oparcie. Jest dla mnie tym, dzięki czemu mam rano ochotę wstać z łóżka, przyjść ze szkoły i wiele innych rzeczy. To jej zawdzięczam to, jaka teraz jestem. Mama nauczyła mnie wszystkiego, pokazała, że dobro popłaca, pomoc innym czyni nas lepszymi, a ciężka praca zostanie doceniona. Jednak ostatnio role zaczynają się odwracać. Ja uczę mamę, że należy myśleć pozytywnie i nigdy się nie poddawać, że wszędzie można znaleźć jakąś dobrą stronę. Często z siostrą jesteśmy na nią złe, ponieważ "gada głupoty", czyli sugestie, że niedługo może nas opuścić. Ja jednak zawsze staram się to ignorować, choć czasem i mnie nachodzą ponure myśli. Ale wiem, że dla niej muszę być silna i wspierać ją jak najmocniej, ponieważ jest ona jedyną osobą, za którą mogłabym poświęcić nawet własne życie. Mama wiele razy pomagała innym nie licząc, ani nie otrzymując nic w zamian. Kiedy jej zdrowie się pogorszyło, wiele z nich ofiarowało swoją pomoc. Więc ma rację, pomoc innym niesie ze sobą obustronne dobro. Cała mama – oddana innym. Wiele osób ją podziwia. Dla mnie nie ma lepszego człowieka od niej. Kocham ją najbardziej na świecie i wiem, że nie potrafiłabym żyć bez jej miłości, pomocy i dobra. Marzę, by być w przyszłości taka, jak ona. Kalinka Staśkiewicz (18 lat)

107 006 zł z 150 000 zł
71%
Marlena Płacińska, Bydgoszcz

Leczenie onkologiczne

Mam na imię Marlena i mam guza jajnika. Mam 60 lat i mnóstwo planów na przyszłość. W wolnych chwilach spędzam czas z moją ukochaną córką, która daje mi wiele radości. Los sprawił, że musiałam wychowywać ją samotnie, jednak był to piękny czas w moim życiu. Niestety w lipcu 2019 roku wykryto u mnie guza jajnika z rozsiewem do otrzewnej. Ta informacja była dla mnie bardzo uderzająca, ponieważ choroba nie dawała wcześniej żadnych objawów i nagle z dnia na dzień dowiedziałam się, że mój stan zdrowia jest niemalże krytyczny. Niestety skutkiem była nie tylko utrata zdrowia, ale również pracy i środków do życia. Co dalej? Oczywiście podjęto próbę leczenia. Niestety podczas pobytu w szpitalu wykryto u mnie jeszcze jedną chorobę, tym razem kardiologiczną, przez co operacja jest na ten moment niemożliwa. W związku z tym jestem leczona tylko chemioterapią. Ta forma leczenia przynosi jedynie chwilową pomoc i muszę zostać zoperowana, jeżeli chcę żyć! Jaki jest plan działania? Abym mogła przystąpić do operacji, muszę nieustannie utrzymywać mój organizm w doskonałej kondycji. To niełatwe, kiedy przyjmuje się chemię. Jednak jest sposób na to, abym mogła zawalczyć o swoje zdrowie! Aktualnie poddaję się leczeniu Nivolumabem. Niestety jest to bardzo kosztowne. Do tego dochodzą koszty badań, konsultacji i dojazdów, a w mojej sytuacji nie posiadam żadnych źródeł dofinansowania. Ponieważ straciłam pracę, tylko moja córka jest aktualnie żywicielem rodziny i nie mogę pozwolić sobie na jedyną formę leczenia, która może dać mi szansę na wyzdrowienie.

5 526 zł z 50 000 zł
11%
Bożena Czajka, Otwock

Nazywam się Bożena. Każda pomoc będzie dla mnie dużym wsparciem.

Nazywam się Bożena, jestem matką dwojga wspaniałych dzieci w wieku 13 i 23 lat. Mam 48 lat. W sierpniu 2016 roku zdiagnozowano u mnie raka piersi - HER2 dodatniego. Poddałam się operacji mastektomii, a we wrześniu kolejnej – usunięcia węzłów chłonnych. Aktualnie jestem po tzw. „chemii czerwonej” i czeka mnie roczny cykl leczenia herceptyną. Skutki uboczne stosowanej chemii i przebytej operacji zostawiły trwały ślad na moim organizmie, dlatego wymagam rehabilitacji. Ten rodzaj raka piersi wymaga leczenia skojarzonego, które nie jest w pełni refundowane przez NFZ. Przez 25 lat jako pielęgniarka pomagałam niosąc wsparcie chorym ludziom. Dzisiaj sama potrzebuję pomocy. Sfinansowanie chociaż części drogiej terapii będzie dla mnie dużym wsparciem finansowym. Dzięki Waszej pomocy będę mogła mieć szansę na leczenie spersonalizowane, które jest leczeniem komercyjnym. Już teraz dziękuję z całego serca za okazaną mi pomoc, Bożena

55 376 zł z 100 000 zł
55%
Aleksandra Osada-Bartecka, Wrocław

Marzenie: żyć, jeść, ułożyć usta w uśmiech...

Dopóki nie straciłam połowy jamy ustnej, nie doceniałam, jak genialnym i życiodajnym procesem jest możliwość otwierania ust, gryzienia, przełykania, mówienia, mimiki twarzy, w tym układania warg do uśmiechu. Dziś oddałabym wszystko za odzyskanie chociaż jednej z tych możliwości. W wyniku postępującego nowotworu jestem po przeszczepach rekonstrukcyjnych dużej części jamy ustnej. Zwracam się do Państwa o pomoc w sfinansowaniu drugiej prywatnej operacji jamy ustnej, której koszt wyniósł 75 tysięcy złotych. Okazała się niemożliwa do sfinansowania przez NFZ, mimo że jestem pacjentem onkologicznym i mimo że przez całe dorosłe życie opłacałam składki ZUS i ponad 40 lat pracowałam jako wykładowca w Akademii Medycznej. Gdy w sierpniu 2020 roku usłyszałam diagnozę: rak prawego policzka (ca praeinvasivum) i guz wargi dolnej po stronie prawej (ca squamosum keratodes G2), postanowiłam zawalczyć o życie. Wybrałam metodę alternatywną do szeroko okaleczającego zabiegu chirurgicznego, decydując się na radykalną radioterapię (33 naświetlenia). Skutki poradiacyjne były z jednej strony pozytywne, nowotwór został zlikwidowany, ale wypalenie błony śluzowej jamy ustnej powodowało nieznośny ból przez wiele miesięcy, a powstające blizny spowodowały przykurcz i szczękościsk, uniemożliwiający normalne spożywanie posiłków, bo otwarcie ust zmniejszyło się do maksymalnie 0,5 cm. Ponad 2 lata spędziłam na konsultacjach z lekarzami i naturoterapeutami, na rehabilitacji i ćwiczeniu mięśni twarzy. Szczękościsk niestety nie odpuszczał, spożycie papki czy zupy, wypicie nutridrinka trwało kilka godzin w ciągu dnia, a poza tym koszty moich działań wraz z dojazdami i lekami (ok. 20 tys. zł)mocno uszczuplałyoszczędności. Nieustannie trwała walka z bólem po radioterapii, walka o zjedzenie i przetrwanie. Nic to nie dało. Ale nie poddawałam się. W czerwcu 2022 roku przeszłam operację miorelaksacji blizn. Mój stan po tej operacji budził początkowo nadzieję, ale szybko pogorszył się (nowe blizny). Szczękościsk pozwalał na otwarcie ust tylko na 0,1 - 0,3 cm, a to już był problem zagrażający życiu. I gdy już nie było prawie nadziei, trafiłam do prof. Adama Maciejewskiego w Klinice Nieborowice. Profesor, biorąc pod uwagę stan miejscowy oraz ówczesny (jak dokumentowały wyniki badań) brak cech nowotworowych (co wykluczało mnie z grona pacjentów onkologicznych), zaproponował prywatny zabieg - rekonstrukcję policzka prawego uszypułowanym płatem podbródkowym i m.in. likwidację szczękościsku. Operację przeszłam w Klinice Nieborowice w dniu 9 lutego 2023 roku - bez powikłań. Kosztowała 74 tysiące zł, co było możliwe do udźwignięcia dzięki kredytowi bankowemu i resztce rodzinnych oszczędności. W wyniku operacji przykurcz i szczękościsk częściowo ustąpiły, otwarcie ust stało się możliwe na 1,4 cm. Wróciła mi nadzieja na normalne życie i odzyskanie sprawności jamy ustnej. Podczas powyższego zabiegu pobrano materiał biopsyjny z trzech miejsc. 16 marca przyszedł wyrok: w przedsionku, dnie i dziąsłach jamy ustnej stwierdzono wznowę raka płaskonabłonkowego rogowaciejącego G2. Nowotwór złośliwy, podrażniony interwencją chirurgiczną, rósł dosłownie w oczach i zaczął niszczyć efekty rekonstrukcji policzka prawego. Kolejna operacja była konieczna natychmiast. Walczyłam o to, by operacja odbyła się na NFZ, ale niestety nie zakwalifikowano mnie do tak rozległego zabiegu. Nie miałam wyboru - musiałam zdecydować się na drugą operację prywatną, pomimo braku własnej możliwości jej opłacenia. Za wszelką cenę postanowiłam ratować zdrowie i życie. Prof. Maciejewski zaproponował radykalną resekcję wznowy z odcinkową resekcją i rekonstrukcją żuchwy, z usunięciem węzłów chłonnych szyi pięter I-III oraz rekonstrukcję błony śluzowej wolnym płatem biodrowym - w jak najszybszym czasie z uwagi na galopujący rozrost nowotworu. Ta druga prywatna operacja odbyła się w dniu 17 kwietnia 2023 roku. Przeżyłam i przetrwałam. Jem strzykawką przez sondę donosową, oddycham i usiłuję mówić przez rurkę tracheostomijną, nie przełykam z uwagi na obrzęk przeszczepu – ale mogę już chodzić i wierzę, że jestem uratowana. Od 15 kwietnia 2023 roku moja córka prowadziła zrzutkę i dzięki pomocy wspaniałych Darczyńców (ponad. 140 osób), ludzi wielkiego serca, uzbierała ponad 31 tysięcy złotych. Zbiórka ta zakończyła się z dniem 27 kwietnia 2023 roku. Teraz ja, już w swoim imieniu, zwracam się do Państwa, do empatycznych ludzi, o pomoc w dalszym sfinansowaniu tej drugiej operacji. W Klinice muszę w najbliższym czasie uregulować jeszcze kwotę ponad 40 tysięcy złotych oraz posiadać chociaż minimalne środki na leczenie pooperacyjne, dojazdy na kontrole (z Wrocławia do Gliwic) i rehabilitację (a znaczna część mojej emerytury jest teraz przeznaczana na spłatę kredytu wziętego na sfinansowanie pierwszej operacji). Na każde żądanie Darczyńców przedstawię mailowo lub osobiście pełną dokumentację medyczną oraz faktury za operacje w Klinice Nieborowice, a także przelewy kwot zebranych na drugą operację dzięki Waszej dobroci i hojności. Przedstawiam Państwu swoje zdjęcia... z ciężkiego boju o zdrowie i życie. Dziękuję z serca każdej Osobie i każdej Instytucji, która zdecyduje się mnie wesprzeć w opisanej sytuacji. Bardzo pragnę jeszcze żyć, to moje największe w tej chwilimarzenie.

5 253 zł z 50 000 zł
10%
Bożena Wowra, Chorzów

Uratuj życie matki małych sportowców

25.10.2023 Aktualizacja Niestety wyniki histopatologiczne po mastektomii potwierdziły naciekowy przerzut do węzłów chłonnych. 13.11.2023 czeka mnie limfadenektomia, po której będę walczyła już nie tylko o życie,ale też o sprawność prawej ręki. Planowana po tym zabiegu radioterapia nie ułatwi mi tego. Dlatego jeszcze bardziej proszę - środki na rehabilitację będą mi niezbędne, bez Was nie będę mogła nawet zrobić dzieciom kanapki do szkoły... Serce mi pęka na samą myśl, a łzy ciekną strumieniami... Sport to zdrowie! Sport to przyszłość! Sport jest nieodłącznym elementem życia naszej rodziny. Jestem mamą 7-letniego Mistrza Śląska w jiu-jitsu sportowym, 8-letniej najmłodszej w historii reprezentantki Podokręgu Katowice w piłce nożnej oraz 13-letniego amatora pływania. Wraz z mężem staramy się im dawać dobry przykład, dbając o swoje zdrowie, unikając nałogów, pamiętając o dobrej kondycji fizycznej czy zdrowej diecie. Każdy dzień naszego tygodnia jest perfekcyjnie zaplanowany. Szkoła i praca, chwila oddechu, popołudniowe treningi - ja jeżdżę z synem do Bytomia na treningi jiu-jitsu, mąż z córką do Rudy Śląskiej na treningi Akademii Piłkarskiej, najstarszy syn na szczęście ma basen w trakcie lekcji. Weekendy również mamy zajęte ligą, turniejami lub zawodami. Jednak gdy tylko znajdziemy wolny czas, spędzamy go również wspólnie na wyjazdach, by poznawać piękne zakamarki przyrody. Jesteśmy namiociarzami, więc nasze wyjazdy często są nieplanowane i niedalekie, ale dla dzieci ekscytujące. I pewnego dnia cały nasz plan zostaje zburzony przez diagnozę - rak. W najbliższym czasie czeka mnie mastektomia prawej piersi ze względu na wykryte 21 ognisk zapalnych. Wskazana jest również mastektomia lewej piersi, w której również wykryto podejrzane zmiany oraz wycięcie jajników z cystą, jednak te zabiegi w moim przypadku nie są refundowane przez NFZ. Całe nasze życie rodzinne kierujemy w rozwój dzieci, w ich lepszy start w dorosłość. W ten start, którego sami nie mieliśmy. Cieszymy się każdym ich sukcesem, wspieramy, jeśli przychodzą drobne potknięcia. Wierzymy w nie każdego dnia. Dzieci są sensem naszego życia. Nigdy nie prosiliśmy nikogo o pomoc w zapewnieniu im tego wszystkiego, co potrzebne do ich rozwoju. Ciężko pracujemy, by dać im to, co niezbędne. Jednak teraz sytuacja nas przerosła. Nie mamy zabezpieczonych takich środków pieniężnych, które są potrzebne, bym mogła jak najszybciej przejść niezbędne operacje, odbyć rehabilitację i wrócić do swoich obowiązków. Czas jest tutaj kluczowy. Nie mamy pomocy nikogo z zewnątrz, a jedna osoba nie będzie w stanie pogodzić wszystkich codziennych zajęć. Moje dzieci walczą na macie, na boisku, w wodzie - o swoje cele i marzenia. Ja muszę stoczyć inną walkę - o życie. Dlatego proszę Cię, jeśli to czytasz, wspomóż moją zbiórkę nawet niewielką kwotą. Pomóż mi proszę zdobyć narzędzie do skutecznej walki i zwycięstwa z najgorszym, niedającym objawów wrogiem, jakim jest nowotwór złośliwy. Chcę móc cieszyć się z moimi dziećmi z ich pasji, chcę im towarzyszyć, być mamą, wspierać, chcę żyć... Nie poddam się, jednak potrzebuję Twojej pomocy.

14 855 zł z 60 000 zł
24%
Alina Wróblewska, Warszawa

Zbiórka na leczenie onkologiczne i lekarstwa

Witam, mam na imię Alina i od zawsze pracowałam jako pielęgniarka, przez ostatnie 20 lat na oddziale chirurgii. Rok 2020 był rokiem dla wszystkich bardzo ciężkim - dla mnie również. Ze względu na pandemię Covid wielu chorych w ciężkich stanach, praca w nadgodzinach i dodatkowe obowiązkowe dyżury dla wszystkich. Czułam się zmęczona, bez sił, ale zrzucałam to na pracę i konieczność przebywania cały czas w ubiorze ochronnym, maskach i przyłbicach. Niestety pod koniec roku zdiagnozowano u mnie zaawansowanego chłoniaka grudkowego o bardzo agresywnym przebiegu. Na początku 2021 r. rozpoczęłam długi cykl chemioterapii, który cały czas kontynuuję - co 21 dni. Po każdym cyklu muszę dodatkowo przyjmować bardzo wiele leków, których koszt wynosi kilkaset złotych. Ze względu na chorobę nie mogę obecnie pracować, natomiast jeśli uda się uzyskać remisję, bardzo chciałabym móc wrócić do pracy. Dodatkowo po zakończeniu obecnej chemioterapii czeka mnie leczenie podtrzymujące inną chemioterapią. Niestety choroba ma charakter przewlekły i może nawracać. Mogą być potrzebne również inne metody leczenia i lekarstwa, które nie są refundowane. Ze względu na chorobę, mój obecny stan i osłabienie nie jestem w stanie w tej chwili wrócić do pracy. Od zawsze starałam się pomagać innym jak tylko mogłam, teraz ja znalazłam się w sytuacji, kiedy tej pomocy potrzebuję... Zwracam się do Was z prośbą o pomoc, zbieram środki na leki, rehabilitację oraz dalsze leczenie.

4 110 zł z 50 000 zł
8%
Monika Igielska, Kraków

Na leczenie, leki dojazdy do szpitala I przychodni

Dzień dobry, nazywam się Monika Igielska, mam 56 lat, mieszkam w Krakowie. W czerwcu 2021 roku zdiagnozowano u mnie złośliwy nowotwór trzonu macicy. 16.07.2021 przeszłam operację w Krakowie w Szpitalu na Klinach. Leczenie trwa do teraz, ponieważ wykryto nowe zmiany koło cewki moczowej. Po operacji onkologicznej powstały u mnie nowe choroby tj. łuszczyca, łuszczycowe zapalenie stawów, cukrzyca, marskość wątroby, problem z nerkami. Pojawiły się również dwa guzy na tarczycy, które były operowane w styczniu 2023 r. po lewej stronie, a w październiku 2023 r. po prawej. Dodatkowo powstał naciek, który jest diagnozowany (TK). Leczenie - często prywatne - leki, dojazdy do szpitali i przychodni pochłaniają ogromne pieniądze. Stąd moje prośba do Państwa o wsparcie na zbiórce lub przekazanie 1,5% dla mnie, bym mogła nadal się leczyć i żyć. Dziękuję, Monika Igielska

3 831 zł z 50 000 zł
7%
Agnieszka Stec, Pogorska Wola

Agnieszka ma dwoje maleńkich dzieci, dla których musi wyzdrowieć!

Witam Was kochani, mam na imię Agnieszka, mam męża i dwoje małych dzieci: Adrianka 5 lat i Natalkę 3,5 roku. Nasze życie do końca lipca tego roku było wspaniałe. Mąż pracował, ja zajmowałam się dziećmi i domem, planowaliśmy kolejne maleństwo, bo przecież dzieci są największym sensem życia i darem od Pana Boga, prawda? W grudniu 2016 roku zobaczyłam dwie magiczne kreski na teście, byliśmy przeszczęśliwi, a dzieci głaskały brzuszek i śpiewały mu kołysanki :):):) Niestety z początkiem marca 2017 poczułam mocne bole brzucha, izba przyjęć i… słowa lekarza oglądającego moja 17-tygodniowa dziewczynkę: "Przykro mi, ale serduszko nie bije" :(:(:( Najgorsze słowa, jakie usłyszałam w życiu… Postanowiliśmy, że za niedługo pomyślimy o maleństwie, ale zaczęłam odczuwać ból piersi, zgłosiłam się do lekarki, potem USG, biopsja gruboigłowa i słowa lekarza: "Przykro mi, rak piersi potrójnie ujemny o najgorszym rokowaniu..." Po 4 tygodniach wyszło mi obciążenie genetyczne, więc czekają mnie aż 3 operacje. Obecnie jestem leczona w krakowskim szpitalu onkologicznym, otrzymałam drugi cykl chemioterapii, niestety mój szpik już jest trochę uszkodzony, więc dostaję mocne zastrzyki na pobudzenie produkcji białych krwinek. Ponadto przy obciążeniu jest ogromne ryzyko raka jajnika, lekarze zrobili mi markery i niestety wyszły niedobrze. Jest mi bardzo trudno tak otwarcie opisywać moją historię, ale wiem, że muszę żyć dla moich dzieci, męża i bez wsparcia finansowego nie damy rady :( Ja nie pracuję, a mąż zarabia niewiele, wożąc mnie do Krakowa musi często brać wolne dni, dlatego zwracam się do Was z prośbą o wsparcie. Uzyskane pieniądze przeznaczę na dojazdy do szpitala, zazwyczaj dwa razy w tygodniu, leki, konsultacje i rehabilitację po podwójnej mastektomii. Bardzo proszę o zrozumienie, bo każdego z nas może spotkać taka tragedia. Dziękuję serdecznie :)

33 716 zł z 80 000 zł
42%