Zbiórki

Barbara Lewińska, Brusy

Zbieram na rehabilitację i walkę z rakiem

Witam, mam na imię Barbara, lat 49. Pochodzę z Brus. Z zawodu jestem położną środowiskowo-rodzinną. Od 8 lat zmagam się z chorobą nowotworową, poddawana jestem chemioterapii. W październiku 2020 r. zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy - mięsak. To "paskudztwo" zaatakowało moją lewą nogę. Niestety mimo licznych operacji, nogi nie udało się uratować. 13.11.2020 r. amputowano mi ją na wysokości uda. Wiadomość o amputacji była dla mnie jak grom z jasnego nieba... Żyć trzeba dalej, bo jest dla kogo! Mam wspaniałego syna i wielkie oparcie w rodzinie i znajomych. Jak każdy wie, całe leczenie związane z tym raczyskiem jest bardzo kosztowne. Zbieram na walkę o zdrowie oraz lepsze życie dzięki nowoczesnej protezie. Chcę bardzo wstać na obie nogi. Mam wielką nadzieję, że pomogą mi ludzie dobrego serca i wesprą mnie w tej trudnej sytuacji. Bardzo, bardzo mocno dziękuję za każdą pomoc!

77 211 zł z 150 000 zł
51%
Anna Bielecka, Kraśnik

Zbiórka pieniędzy na leczenie raka

Nazywam sią Anna Bielecka, mam 38 lat, jestem szczęśliwą żoną i matką dwóch chłopców - 7 i 10 lat. We wrześniu zrobiłam kontrolne badanie piersi i okazało się, że w prawej piersi pojawiła się zmiana. Lekarz kazał tę zmianę obserwować i zgłosić się do kontroli za sześć miesięcy. Jednak mąż postanowił rozszerzyć badania, ponieważ trzy lata temu zmarła moja kochana mama. Po biopsji wykonanej we wrześniu okazało się że, jest to nowotwór złośliwy piersi i od tego momentu rozpoczęliśmy walkę. Dziś jestem już po pierwszej serii chemioterapiach, rozpoczęłam drugą chemioterapię, czeka mnie jeszcze operacja w Niemczech, radioterapia i terapia hormonalna. Proszę o wsparcie w poniesieniu nierefundowanych kosztów leczenia.

55 533 zł z 80 000 zł
69%
Bogumila Wyrzykowska, Legnica

Proszę o pomoc w poniesieniu kosztów leczenia

Mam na imię Bogumiła. Od niedawna jestem emerytką, osoba samotną. W październiku 2020 rozpoznano u mnie nowotwór złośliwy, chłoniak MCL w stadium IV B. Rozpoczęłam trudne leczenie. Wielokrotnie przebywałam w szpitalu. Przechodziłam chemioterapię, transfuzje krwi i płytek, immunoterapię. Aktualnie jestem leczona chemioterapią celowaną, ponieważ guz pozostał w jelicie cienkim. Jest to agresywna postać chłoniaka - trudna, nawracająca choroba nowotworowa, która pozbawia mnie odporności. Długotrwałe leczenie, chemioterapia prawie bez przerw, spowodowało wiele powikłań, z którymi muszę się mierzyć. Skutkami leczenia są problemy kardiologiczne, dermatologiczne, laryngologiczne. Wystąpiła też osteoporoza oraz problemy z wątrobą. Bardzo proszę o wsparcie. Uzyskane środki chciałabym przeznaczyć na leczenie, szczególnie na konsultacje specjalistyczne i leki. Chciałabym również pojechać na turnus rehabilitacyjny psychoonkologiczny, aby zregenerować siły, poprawić samopoczucie i choć na chwilę zapomnieć o chorobie. Serdecznie dziękuję. Bogumiła Wyrzykowska

9 469 zł z 20 000 zł
47%
Maria Bertholz, Toruń

Proszę o pomoc w zakupie nierefundowanego leku!

Zanim przeczytasz historię naszej mamy, poproś swoich bliskich o to, żeby się przebadali. Im szybciej nowotwór zostanie zdiagnozowany, tym szanse na wyleczenie są większe. Jeśli zauważysz na swoim ciele coś co Cię niepokoi, nie wahaj się i powiedz o tym lekarzowi. To bardzo istotne, bo dzięki takim badaniom u naszej mamy wykryto raka. Złośliwy nowotwór sutka. Nasze życie zostało wywrócone do góry nogami w maju tego roku, kiedy to usłyszeliśmy diagnozę: nowotwór złośliwy sutka - nieokreślony rak piersi lewej NSTG3, typ nieluminalny, HER 2 dodatni cT1bN0M0. Po jej usłyszeniu każdy od razu myśli o najgorszym. Tak było i w naszym przypadku. Szok, niedowierzanie i pytanie "dlaczego ona?". Dlaczego miesiąc po śmierci naszej ukochanej babci otrzymałyśmy kolejny cios?! Zamiast siedzieć i użalać się nad sobą, szybko się pozbierałyśmy i rozpoczęłyśmy walkę. Walkę o życie naszej mamy. Mama przeszła 2 operacje oszczędzające pierś. W tej chwili jest po 4-tej chemioterapii, przez którą mimo utraty włosów i ogólnego złego samopoczucia przeszła zwycięsko. Myślę sobie, że przy chemii, radioterapia to pikuś. Niestety to nie koniec złych wieści. Na ostatniej chemioterapii okazało się, że mama potrzebuje leku, który ma za zadanie zmniejszyć ryzyko wystąpienia przerzutów i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ten lek nie jest refundowany, jeśli twój rak jest stosunkowo mały. Wniosek: gdyby guz był większy (czytaj: mniejsze szanse na wyleczenie), to ten lek byłby refundowany. Ile warte jest życie naszej mamy?! Zostało wycenione na 3500 zł miesięcznie. Tyle kosztuje miesięczna terapia tym lekiem. Dodam, że mama powinna stosować ten lek przez rok, co daje nam kwotę 42 000 zł. Właśnie dlatego zwracamy się do Was z prośbą o przekazanie jakiejkolwiek kwoty na zakup leku. Jeśli nie jesteś w stanie pomóc, zrozumiem, proszę jednak o udostępnienie postu jak największej liczbie osób. Wierzę, że razem możemy zdziałać cuda. :) Ten, kto miał okazję poznać naszą mamę, wie jak ciepłą osobą jest. Uwielbia jeździć na rowerze i cieszyć się życiem. Jestem pewna, że dla każdego z Was w miarę możliwości zrobiłaby to samo. Dodam tylko, że pewnego dnia może okazać się, że to Ty możesz potrzebować pomocy. Być może będzie to twoja siostra lub mama. Życie pisze różne scenariusze. My też nie spodziewałyśmy się, że taki los nas spotka... Z góry dziękujemy za słowa wsparcia i za wszelką pomoc. Bogusia i Beata z rodziną

6 058 zł z 42 000 zł
14%
Barbara Piąstka, Warszawa

Na ten moment zawieszam zbiórkę. Dziękuję za wpłaty.

Mam na imię Barbara, mam 68 lat. Moje życie na emeryturze było do niedawna bardzo aktywne. Swój czas dzieliłam między dom, opiekę nad mamą, która ma 94 lata i pomoc moim dwóm pracującym córkom w opiece nad wnukami, dziś już mają 12 i 14lat. Rok temu córka urodziła trzeciego wnuka, cudownego Adasia, który dał mi nową porcję energii do działania. Niestety w sierpniu tego roku, po kolejnym wykonywanym regularnie badaniu mammograficznym, okazało się że mam w piersi guzek, niewyczuwalny w badaniu dotykowym. Dalsze badania wykazały, że to nowotwór złośliwy, konieczna była mastektomia lewej piersi. Badania patomorfologiczne guza określiły, że jest to rak hormonozależny, Her2 ujemny, ale z wysokim wskaźnikiem agresywności guza. Według informacji lekarza jestem w grupie pacjentek, u których celowe jest zrobienie testów Mammaprint, co pozwoli na precyzyjne określenie podtypu molekularnego guza i umożliwi wybranie optymalnego leczenia (m.in. wskaże, czy chemioterapia będzie u mnie skuteczna). Test Mammaprint wykonuje certyfikowane laboratorium w Holandii i niestety nie jest on w Polsce refundowany. Chciałabym móc jak najszybciej rozpocząć skuteczne i możliwie najmniej wyniszczające organizm leczenie, a to dałoby mi wykonanie testów. Czeka mnie trudny czas, ale jestem pełna wiary, że uda mi się wrócić do swojego poprzedniego życia, zająć się mamą, która wymaga coraz większej opieki, patrzeć jak rosną moi kochani wnukowie, zabrać najmłodszego Adasia na spacer, no i takie osobiste zupełnie marzenie, aby kontynuować wycieczki po Polsce w gronie sprawdzonych przyjaciół.

10 531 zł z 14 000 zł
75%
Agnieszka Pietruszkiewicz, Kołbaskowo

Potrzebna pomoc w leczeniu

Dzień, w którym dowiedziałam się, że mam guza mózgu, wywrócił moje życie do góry nogami, ale prawdziwy szok przyszedł, gdy odebrałam wynik histopatologiczny, w którym napisano, że guz jest złośliwy w skali 9/10. Miałam tysiące pytań w głowie, na które nikt nie mógł mi odpowiedzieć. Dodatkowo jest to rzadki rodzaj guza, ale jest szansa na całkowite wyleczenie w Narodowym Instytucie Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie - Państwowy Instytut Badawczy Oddział w Krakowie. Jestem jeszcze w trakcie pogłębionej diagnostyki, ale już wiem, że aby się leczyć, potrzebne są środki finansowe, których nie posiadam. Leki, badania, konsultacje, dojazdy - to wszystko kosztuje. Mogę liczyć tylko na pomoc ludzi dobrej woli. Dziękuję za każde wsparcie, bo każda złotówka to szansa, abym mogła dalej żyć. Mam dla kogo!

2 899 zł z 20 000 zł
14%
Agnieszka Madzio, Warszawa

Zbieram pieniądze na skuteczne leczenie dostępne tylko za granicą

Mam na imię Agnieszka. Mam 50 lat i pierwszy raz proszę Was o pomoc, bo nie stać mnie na dalsze leczenie… W Polsce doszłam do kresu możliwości refundowanego i ratunkowego leczenia. Zbieram na terapię CAR-T cells, która w Polsce jest niedostępna dla szpiczaków i tylko w Was nadzieja, że uda mi się wyleczyć dzięki terapii dostępnej za granicą, która jest koszmarnie droga. Przybliżony koszt jednorazowej terapii genowej w Europie to 2 mln dolarów, w szpiczaku nie skończy się to na jednym razie. Dlatego wyruszam z Wami po każdą złotówkę i zdrowie będąc wdzięczna z całego serca za każdą wpłatę. Nagle i niespodziewanie w 2017 roku dowiedziałam się, że mam szpiczaka (szpiczak mnogi plazmocytowy IgA lambda CS III A wg Durie i Salmona, ISS z t (4:14)., p53). Szpiczak jest bardzo podstępną i złośliwą chorobą nowotworową krwi, w Polsce nieuleczalną. Przeszłam pierwszą linię leczenia zakończoną udanym autoprzeszczepem i pomimo terapii lekowej podtrzymującej po 14 miesiącach był nawrót. Od grudnia 2019 roku mam masywne nawroty choroby, lekarze wytoczyli najcięższe dostępne im działa schematów chemioterapii. Aktualnie mam włączoną niestandardową linię leczenia, jaką jest alloprzeszczep (przeszczep komórek krwiotwórczych od dawcy zewnętrznego), jako procedurę podtrzymującą mi życie. W moim przypadku wskazana byłaby terapia CAR-T cells, gdyby była dostępna w Polsce. Alloprzeszczep daje mi szansę i czas na zgromadzenie funduszy i dalsze leczenie. Marzę o wyzdrowieniu i normalnym, godnym życiu bez strachu, a to może stać się tylko dzięki Wam – ludziom dobrej woli. Mając nadzieję, ma się inną perspektywę! W moim przypadku rozbija się to o brak funduszy na leczenie. Liczę na Waszą pomoc i serdecznie z góry za wszystko dziękuję. Dzięki Waszej dobroci będę mogła każdą wolną chwilę spędzić z dziećmi i wnuczkami. Spacer z moimi wnuczkami i ukochanym psem po łące to moje największe marzenie i tylko dzięki Wam może stać się to rzeczywistością. Trzymajcie kciuki! Cel zbiórki: - terapia CAR-T cells - zakup leków - możliwość wykonywania dodatkowych płatnych badań - wsparcie leczenia - dojazdy - dalsza diagnostyka, itp.

39 690 zł z 8 000 000 zł
0%
Jarosław Piechowicz, Stare Opole

Kosztowna lekoterapia - proszę o pomoc!

Nazywam się Jarosław Piechowicz. Mam 45 lat i od lutego tego roku walczę z chłoniakiem Hodgkina, chorobą podstępną i atakującą w najmniej oczekiwanym momencie. Przeszedłem już 7 chemioterapii i okazało się, że efekt nie jest taki, jak oczekiwano. Choroba zamiast się cofać, pogłębia się. Szansą dla mnie jest kosztowna lekoterapia, dokładnie lek Nivolumab (Opdivo), który niestety nie jest refundowany. Koszt leczenia znacznie przewyższa moje możliwości finansowe, bo wynosi około 30 tysięcy złotych miesięcznie, a nie wiadomo jak długo będę musiał go przyjmować. Dotychczas byłem czynny zawodowo, ale przez chorobę obecnie przebywam na zasiłku rehabilitacyjnym, który nawet w części nie pokrywa kosztu leku. Jeśli nie zażyję tego leku i ilość komórek nowotworowych nie zmniejszy się, nie będę mógł być zakwalifikowany do autoprzeszczepu szpiku, zabiegu, który w moim przypadku jest kluczowym elementem leczenia, od którego zależy dalsze powodzenie w tej nierównej walce z chorobą.A zamierzam się z nią zmierzyć i wygrać, bo tak jak wszyscy mam marzenia do spełnienia i plany do zrealizowania, tylko aby mogło się to ziścić, brakuje mi jednego maleńkiego szczegółu – ZDROWIA. Do tej pory chorowałem sporadycznie na jakieś błahe choroby i myślałem, że tak już zostanie. Jednak jak się okazało, nic nie jest nam dane na zawsze i w każdej chwili nasze życiowe plany może zrujnować jedna okrutna diagnoza –NOWOTWÓR, dlatego proszę o wsparcie, nawet najmniejsze, bo TWOJA POMOC JEST MOJĄ SZANSĄ NA ZDROWIE, ŻYCIE I REALIZACJĘ MARZEŃ.

2 112 zł z 360 000 zł
0%
Piotr Pocheć, Mirów Stary

Wygram tę walkę!

Mam na imię Piotr i mam 34 lata. Jestem młodym, pełnym zapału i energii do życia miłośnikiem motocykli. W sierpniu tego roku zdiagnozowano u mnie ostrą białaczkę szpikową. W pierwszej chwili nie mogłem w to uwierzyć. Jednak diagnoza była okrutna i nie pozostawiała żadnych złudzeń. Mimo że ta wiadomość wywróciła mój świat do góry nogami, podjąłem decyzję, że będę się leczył, aż wyzdrowieję. W połowie sierpnia rozpocząłem pierwszą dawkę chemioterapii, która przyniosła częściową remisję, we wrześniu kolejną. Obecna sytuacja związana z pandemią COVID19 zupełnie odcięła mnie od najbliższych, co jest dla mnie dodatkowym obciążeniem psychicznym. W najbliższym czasie czeka mnie przeszczep szpiku kostnego, który daje mi ogromną szansę na powrót do normalności. Leczenie białaczki wiąże się z bardzo dużymi kosztami: badania i konsultacje medyczne, leki, dojazdy, przystosowanie domu do osoby z zerową odpornością. Bardzo proszę o pomoc i wsparcie, bo wiem, że przede mną długa droga do normalnego życia i zdrowia, ale jestem pewien, że wygram tę walkę!

19 788 zł z 30 000 zł
65%
Ewa Myślińska, Zaręba

Proszę o pomoc w walce z rakiem piersi i na badania Oncompass!

Na co dzień jestem pozytywną i wesołą osobą, zawsze z uśmiechem na twarzy, u której w grudniu 2017 roku stwierdzono nieluminalnego HER2+ raka piersi lewej. Przeszłam cykl leczenia neoadiuwantowanego wg schematu 4x AC ---> 4x DXL 100 (chemia biała) wraz z trastuzumabem. Po chemii, w czerwcu 2018 roku odbyła się pełna mastektomia wraz z wycięciem węzłów chłonnych. Następnie przeszłam 5-tygodniową radioterapię w Wałbrzychu. Chemioterapię przeszłam z komplikacjami, początkowo lek zaatakował mi szpik kostny, co spowodowało utratę odporności (groziła mi sepsa) i dodatkowo musiałam brać zastrzyki w brzuch 24 h po podaniu chemii. Następnie po pierwszej dawce docetaxel dostałam uczulenia na docetaxel (DXL-chemia biała), tzw. "syndromu czerwonych stóp i rąk". Moje stopy i dłonie wyglądały, jakby popaliło je od środka, czułam mocne pieczenie i ból. Podczas chodzenia miałam wrażenie, jakbym stąpała po rozżarzonych kolcach. Po wystąpieniu uczulenia dostałam silne sterydy, zaprzestano podawania chemii i podawano mi już tylko sam trastuzumab. Dnia 29 marca 2019 roku ukończyłam leczenie "z powodzeniem", a 18 maja 2020 roku rozpoczęłam rekonstrukcję piersi i wszczepiono mi ekspander, by po wypełnieniu go płynem i rozszerzeniu skóry móc wymienić mi go na implant. Moje szczęście niestety nie trwało długo. Pojawiły się komplikacje przy rekonstrukcji. Ekspander podszedł mi pod obojczyk. Potrzebowałam kolejnej operacji wymiany ekspandera, która odbyła się 28 lipca 2020 roku. Po tej operacji miałam ustaloną wizytę kontrolną za dwa tygodnie, w ciągu których zaczęłam się czuć coraz gorzej i zaczęłam mieć duszności i szybko się męczyłam. Na wizycie okazało się, że lekarz nie wypuści mnie do domu, ponieważ dostałam odmy płucnej. Założono mi drenaż próżniowy w znieczuleniu miejscowym. Niestety znieczulenie mój organizm za szybko strawił i szybko przestało działać. Spowodowało to, że większą część zabiegu miałam bardzo bolesną. Ściągnięto mi z jamy opłucnej około 1,5 litra płynu. Trzy dni po wyjściu ze szpitala pojawiły się plamy skórne wraz ze zmianami ropnymi. Zrobiono mi biopsję. Dnia 31 sierpnia 2020 roku zgłosiłam się znowu do szpitala z podejrzeniem odmy płucnej. Miałam mieć operację wyjęcia ekspandera i zakończenia rekonstrukcji, lecz w opisie z prześwietlenia klatki piersiowej przed zabiegiem stwierdzono, że trzeba zrobić TK. Spowodowało to odroczenie operacji. 2 września 2020 roku przyszedł wynik z biopsji, który wykazał, że mam wznowę choroby. Dnia 3 września 2020 roku przeprowadzono u mnie wszczepienie portu (wkłucie centralne) i podano pierwszy cykl chemioterapii. Operacji wyciągnięcia ekspandera niestety nie będzie, ponieważ pozostałaby rozległa rana, która w dużym prawdopodobieństwie przy tej chemii, którą dostaję, nie będzie się goić, co spowodowałoby zaprzestanie chemioterapii. Lekarze ustalają, co w tej sytuacji zrobić, uwzględniając moje dobro i bezpieczeństwo, żeby nie zaprzestać podawania chemioterapii. W lutym planowałam powrót do pracy, bo już było dobrze, jednak szczęście znowu nie trwało długo, gdyż zaczęła mnie boleć głowa do takiego stopnia, że nie było dnia bym nie płakała z bólu i wyczułam zmianę w prawej piersi. W marcu, gdy byłam w szpitalu, by wziąć leki w postaci kroplówek na mojego raka, od razu zgłosiłam objawy i zlecono TK głowy. Okazało się, że mam przerzut do głowy (30 guzków mniej więcej o śr. 1,2 cm do 2,5 cm, a lekarz podejrzewał dodatkowo mikroguzków ponad 200) i prawej piersi. Podano mi sterydy na obrzęk głowy. W kwietniu po raz drugi przeszłam silną, dwutygodniową radioterapię w Wałbrzychu, tym razem na głowę. Radioterapia nie ,,wypaliła" wszystkich guzków, zostało kilkanaście z tego dwa największe mają średnicę 0,6 mm i 0.7 mm. Od kwietnia do lipca sterydy na tyle zniszczyły mi organizm, że mam małopłytkowość oraz zachorowałam na Zespół Cushinga. Objawia on się tym, że: - wystarczy, że lekko się nawet potknę i upadam, nie mam koordynacji i mam zaburzenia równowagi; - robią mi się siniaki na całym ciele (w szczególności na nogach i rękach i wygląda to tak, jakby mnie ktoś pobił); - dostawałam w kwietniu podczas radioterapii bardzo dużą dawkę sterydów, co spowodowało nadmierny apetyt i mocno przytyłam; - zaokrągliła mi się twarz i wygląda jak ,,księżyc w pełni" oraz zaokrąglił mi się brzuch i wygląda jak ,,nadmuchany balon"; - ciężej mi chodzić, ponieważ powoduje zanik mięśni kończyn dolnych i górnych; - powstały szerokie (strasznie wyglądające, nietypowe, żywoczerwone) rozstępy na brzuchu, udach, piersi, pod pachami i na ramionach; - mam nadmierne owłosienie (w szczególności na twarzy) typu męskiego; - bardzo szybko (przez ten zespół) się denerwuję i krzyczę, wszystko mi przeszkadza, mam chwiejność emocjonalną, więc dodatkowo muszę brać tabletki na uspokojenie, które na szczęście działają i jestem spokojniejsza; - mam po zjedzeniu czegokolwiek uczucie ,,pełności" brzucha, przez co też występują u mnie problemy z trawieniem i wypróżnianiem się; - miewam coraz częściej krótkotrwałe zaburzenia widzenia; - ciężko mi się skupić na robieniu jakiegoś zadania. Od połowy lipca do grudnia 2021 r. upadłam na lewą nogę (w szczególności na kolano) 5 razy, ale to były zadrapania albo zwykłe otarcia, które dłużej krwawiły przez małopłytkowość. Najgorszy był szósty upadek, dwa dni przed Wigilią w 2021 r., ponieważ zachwiałam się przez lekką dziurę na chodniku z kostki brukowej i niefortunnie upadłam na lewe kolano tak, że pierwszy raz spuchło jak balon i zsiniało na ciemnofioletowy kolor. Przestraszyłam się tym widokiem i pojechałam na SOR. Gdy mnie przyjął lekarz, zlecił mi prześwietlenie kolana, które na szczęście wykazało mocne stłuczenie, lecz to opuchnięcie oznaczało zebranie się płynu, który zazwyczaj ,,wyciągają" strzykawką i po sprawie. U mnie przez małopłytkowość i ryzyko wykrwawienia się, lekarz bał się podjąć tego zadania i zalecił mi nogę ,,trzymać" w górze, jak najmniej na nią stawać i smarować maścią oraz wypisał mii skierowanie do ortopedy. 25 stycznia 2022 r. miałam wizytę u ortopedy, który zlecił mi ponowne prześwietlenie kolana, które nie wykazało złamań, ale nadal w znacznie mniejszej ilości znajdował się płyn. Oczywiście nie podjął się usunięcia tego płynu, wypisał mi skierowanie na rehabilitację i zalecił zakup kuli ortopedycznej do codziennego chodzenia, bo to, że upadam na lewą stronę i tę nogę to nie tylko przez chorobę Zespołu Cushinga, ale także może być spowodowane przerzutem do głowy. Mimo, że mam dopiero albo aż 30 lat, to dla bezpieczeństwa swojego zakupiłam tę kulę i gdziekolwiek, czy to na spacer, czy na zakupy chodzę o kuli. Rzeczywiście pomaga, bo odkąd jej używam nie upadłam ani razu, mimo iż miałam zachwiania równowagi i bez niej pewnie bym upadła. Mam większe trudności w chodzeniu. Mało, że przez chorobę już miałam, to jeszcze przez ten nieszczęsny upadek. Ciężko mi jest wchodzić i schodzić po schodach przez ten płyn w kolanie, który jest do tej pory obecny. Dodatkowo ośmiotygodniową dojezdną rehabilitację zacznę dopiero na początku maja. Mój lekarz prowadzący zabronił mi powrotu do pracy. Musiałam się zwolnić, ponieważ świadczenie rehabilitacyjne się kończyło i musiałam przejść z Urzędu ZUS na rentę chorobową. Dostałam rentę do 31 października 2022 r. w wysokości 1300 zł, gdzie ponad połowa to opłaty i zakup lekarstw, które muszę brać codziennie, a jeść i dojechać do szpitala na badania i cotrzytygodniowe wizyty też trzeba za coś. Obecnie jeszcze wszystko podrożało i jest ciężko. Mimo, że nie mam zbytniego szczęścia w życiu, to nie poddaję się, staram się być pozytywna, doceniać to, co mam oraz walczyć ze wszystkimi przeciwnościami, jakie mi życie ,,podkłada pod nogi". Aktualnie stan choroby jest stabilny, ponieważ biorę specjalne sterydy (dexamethasone) na obrzęk głowy, a także jestem w trakcie brania leku trastuzumab emtanzyna (Kadcyla), który raz jest refundowany przez NFZ, a raz zabierają refundację, po czym znowu oddają, dlatego potrzebuję wsparcia finansowego w celu pokrycia kosztów leków, które muszę przyjmować, dojazdów do szpitali. Zbieram również na badanie ONCOMPASS, które nie jest refundowane, a koszt takiego badania to około 5000€ oraz zakup peruki, czy protezy do biustonosza imitującej pierś. Bardzo Was proszę o pomoc w tym trudnym dla mnie czasie!

14 166 zł z 50 000 zł
28%
Magdalena Kulig, Olkusz

Potrzebna pomoc w pokryciu kosztów związanych z leczeniem raka

PS. Witajcie kochani, to już prawie 4 lata, jak walczę, ale nadal walczę i będę walczyć do końca. Wciąż jednak potrzebuję pomocy, ponieważ chemia, którą teraz przyjmuję, daje popalić. Rak znika, po czym wraca jak bumerang. To już 3. raz, ale jak to mówią: "do 3 razy sztuka". Tym razem chcę wygrać już całkiem. Nie udałoby mi się to bez Państwa pomocy. Nadal jej potrzebuję niestety... Dziękuję, że jesteście! :* Witajcie Kochani, nazywam się Magda Kulig, mam 38 lat, jestem mężatką i mam 2 córeczki. Spotkała nas tragedia - zachorowałam na raka złośliwego jajnika. Jest to rak surowiczy brodawkowaty high grade, niestety już z przerzutami do otrzewnej oraz innych organów. Jestem już po operacji, wycięto mi wszystko, co można było, niestety tylko w 95%. Bardzo chciałabym żyć i wychować moje córeczki - młodsza ma tylko 7 lat... Jednocześnie chciałam ostrzegać przed tym okrutnym, podstępnym wrogiem! W listopadzie 2019 byłam u lekarza robiąc cytologię i wszystkie badania i nic nie wskazywało, że czeka mnie taki los. Dopiero w marcu i kwietniu 2020 miałam bardziej bolesne miesiączki, a w maju dostałam wodobrzusza i niestety wtedy dopiero po zrobieniu usg okazało się, że to rak, który jest w bardzo zaawansowanym stadium. Uważajcie na siebie i badajcie się jak najczęściej! Czeka mnie długotrwałe i kosztowne leczenie, dlatego założyłam tę zbiórkę. Wiem, że dzięki Wam poradzę sobie z kosztami związanymi z moim leczeniem, a są to miedzy innymi: dojazdy do szpitali, prywatne wizyty u lekarzy, dieta, leki i wiele innych. Za każdą pomoc serdecznie dziękuję. ❤️ Pamiętajcie o mnie w modlitwie, trzymajcie mocno kciuki i przesyłajcie mi dużo pozytywnej energii. Jest mi bardzo potrzebna!

17 250 zł z 30 000 zł
57%
Iwona Gorycka, Siemianowice Śląskie

Oszukać przeznaczenie... Wygrać ŻYCIE!

Na imię mam Anita. Opowiem Wam historię, która miała się nigdy nie wydarzyć… Historię przepięknej Osoby, z duszą Anioła. Dobrej, troskliwej, zawsze pomocnej, z niesamowitym poczuciem humoru. Kochającej życie, ludzi i zwierzaki. Pełnej zachwytu nad otaczającym ją światem, co więcej potrafiącej ten zachwyt przekazać innym. To jest historia mojej Ukochanej Przyjaciółki, ale też czyjejś Córki, Siostry, Żony, Mamusi, Babci… Był listopad 2018 roku. Iwonka spała prawdopodobnie całkiem dobrze tej nocy… No może w momentach przebudzenia myślała trochę o swoich dwóch dorosłych już córkach. Jak ułoży im się życie? Czy uda im się znaleźć kogoś dobrego, kto będzie trwał u ich boku jak jej mąż Grzegorz, czasem wkurzający, ale przecież troskliwy i kochający? Myślała o problemach w pracy, które jak się jej wtedy wydawało, zupełnie ją przerosły. Coś, co wydawało jej się constans, praca od lat w dużej firmie, nagle zaczęło walić się jak domek z kart. Obudził ją przeszywający ból w prawym boku, który nie pozwolił jej już zasnąć. Potem była pierwsza wizyta u lekarza, pierwsze badanie USG i obcobrzmiąca diagnoza: „zmiany meta na wątrobie”, Pan doktor szybko rozwiał jej wątpliwości, mówił coś o przerzutach, zlecił dalszą diagnostykę - miało być badanie TK lub rezonans. Ostatecznie była tylko biopsja, zlecona przez Pana Profesora w szpitalu, do którego Iwonka trafiła. Pech chciał, że wyniki biopsji były dobre, a Pan Profesor zmiany, które widział na USG uznał za niegroźne naczyniaki i wysłał Iwonkę do domu. Ból jednak nie ustępował, więc Iwonka postanowiła pójść do kolejnego lekarza, tym razem prywatnie. Pan Doktor nie był optymistą, skierował ją na TK i rezonans. Ten ostatni wykazał niestety przerzuty nie tylko na wątrobę, ale również na płuca. W marcu 2019 roku Iwonka znalazła się na konsultacjach w Instytucie Onkologii w Gliwicach, diagnostyka trwała przez kolejne dwa miesiące. W tym czasie okazało się że guz pierwotny znajduje się w jelicie grubym. To zabrzmiało jak wyrok. Lekarz mówił coś o trzech, może czterech miesiącach życia… W maju była operacja paliatywna usunięcia części jelita. W czerwcu zaczęły sięchemie, również paliatywne, bo na rozsiany nowotwór tylko taka chemia jest oferowana. „Paliatywny” - to słowo paraliżowało, przepowiadało wręcz, że rokowania lekarzy się spełnią. Iwonka w swojej bezsilności porzuciła jakąkolwiek nadzieję. Nie martwiła się o siebie, przecież i tak umierała… Martwiła się o swoją ukochaną Rodzinę. Dlaczego muszą tak cierpieć i to przez NIĄ?! Patrzyła na ich smutek, łzy i jeszcze bardziej zatracała się w swojej bezsilności i beznadziei. Nie chciała nawet myśleć o swojej pierwszej wnuczce, która była wtedy w drodze. Przerażało ją, że pokocha ją już teraz, przywiąże się do myśli, ze zostanie babcią i żal będzie jej umierać… Skąd wzięła siłę? Od innych chorych, tak jak ona, na leczeniu paliatywnym. Niektórych nie ma już z nami. Iwonka wreszcie dopuściła do siebie rodzinę, przyjaciół. Pozwoliła sobie pomóc. Chemia paliatywna trwał przez kolejne 14 długich miesięcy. Ostatnie badanie TK wykazało, że zmiany na wątrobie się zmniejszyły, jednak na płucach jest progres. Lekarze zadecydowali, że ze względu na stagnację i neurotoksyczność należy przerwać chemię na 3 miesiące. Potrzebne są pieniądze. Pieniądze, które szczęścia nie dają. Iwonce potrzebne są nie do szczęścia, bo szczęście Iwonka ma. Zebrana kwota pozwoli rozpocząć leczenie, które ma na celu podniesienia parametrów krwi, jak również przygotowanie organizmu na kolejne chemie. Iwonka nie ma szans na pełne wyleczenie… Bez wsparcia leczenia chemią odpowiednią dietą, nierefundowanymi lekami oraz suplementami zalecanymi przez lekarzy nie ma też szans na kolejne małe szczęścia z wnuczką, córkami, mężem, rodziną i przyjaciółmi. Do tego dochodzą koszty badań, konsultacji i dojazdów do lekarzy. Oszczędności stopniały. Wszystko zostało zainwestowane w dwa lata nierównej walki. Iwonka codziennie oszukuje przeznaczenie, każdego dnia, w każdej godzinie, minucie, sekundzie. Pozwólcie jej robić to nadal. Każda złotówka jest dla niej na wagę nie złota, lecz na wagę ŻYCIA!

22 540 zł z 50 000 zł
45%