Stanisław Twardowski, Warszawa
Stanisław Twardowski to mój niezwykły Tata, od 45 lat czuły mąż mojej Mamy, wspaniały dziadek moich córek – 5-letniej Ewuni i 7-letniej Emilki, które go bardzo kochają oraz życzliwy teść mojej żony – Alicji. Jestem dorosłym facetem i niełatwo mi opisać, jak ważny dla nas wszystkich jest mój Tata, ale napiszę krótko – jest niezastąpiony.
Tata ma 69 lat, całe życie pracował jako architekt i projektant. Stworzył niezliczoną ilość pięknych przedmiotów i wnętrz, jak również budynków. Jako młody człowiek współtworzył projekty aut, w tym jednego - sportowego. Pracował na Akademii Sztuk Pięknych, na wydziale wzornictwa jako wykładowca i uczył studentów, jak tworzyć rzeczy piękne i praktyczne, które będą cieszyły użytkowników i dobrze spełniały swoje funkcje. Mój Tata jest też artystą - wykonał dziesiątki niesamowitych rzeźb przy pomocy blachy mosiężnej i palnika. Dla mnie jest człowiekiem niezwykle twórczym, inspirującym i wyjątkowym. Być może dlatego zdiagnozowano u niego niezwykle wyjątkowy nowotwór. Glejaka złośliwego w środku rdzenia kręgowego. To niespotykane.
4 miesiące temu Tata zaczął się gorzej czuć i niedługo później stracił władzę w jednej z nóg. Dla całej naszej rodziny to był szok – Tata był zawsze bardzo aktywnym człowiekiem. Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby ustalić przyczynę i pomóc mu wrócić do zdrowia. Konsultowaliśmy jego przypadek z wieloma wybitnymi profesorami. Kilka tygodni Tata spędził w szpitalu, wykonano wiele badań, w tym tomografię i badania rezonansem magnetycznym. Specjaliści z trzech różnych ośrodków stawiali zupełnie rozbieżne diagnozy, każdy proponował inne leczenie, a stan Taty z tygodnia na tydzień się pogarszał…
W rezultacie mieliśmy 3 skrajnie od siebie różne opinie o tym, co było przyczyną: pierwsza - zapalenie poprzeczne rdzenia, na które Tata zaczął być leczony, druga - ucisk przepukliny międzykręgowej na rdzeń, a trzecia - nowotwór złośliwy. W każdej z tych opcji leczenie powinno być inaczej prowadzone, a my nie wiedzieliśmy, która z diagnoz jest tą właściwą.
Jeszcze w grudniu Tata chodził, o lasce, ale poruszał się sam. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia dostał od nas w prezencie wózek inwalidzki, z którego paradoksalnie bardzo się ucieszył, ponieważ w ciągu następnych kilku dni choroba odcięła mu całkowicie władzę w nogach. Zastosowane leczenie okazało się nieskuteczne. Nie mieliśmy już czasu, aby tu w Polsce w nieskończoność dalej sprawdzać, która z postawionych diagnoz okażę się tą właściwą.
Wtedy podjęliśmy decyzję, że zawieziemy Tatę do Berlina. Berlin posiada największy szpital w Europie - Charite. Został założony jeszcze na początku XVIII w. Jest ośrodkiem uniwersyteckim. Posiada jeden z najbardziej zaawansowanych oddziałów neurochirurgii na świecie. Pracują tam neurochirurdzy zajmujący się najcięższymi przypadkami. Dawało to nadzieję, że tam rozwikłamy zagadkę, z czym mamy do czynienia i zaczniemy skuteczne leczenie.
Lekarze w Charite w dwa tygodnie postawili jednoznaczną diagnozę. Poznaliście ją na początku tej historii. Jest to nowotwór złośliwy w środku rdzenia kręgowego - glejak. Jeden z najcięższych do pokonania. Lecz można go powstrzymać i zaleczyć. I żyć. To on spowodował u Taty paraliż dolnej części ciała. Ulokował się w dolnej części kręgosłupa, gdyby był w górnej - Tata już by nie żył. Tego glejaka można pokonać.
Składa się na to kilka czynników: Tata ma ogromną wolę życia, jest też w najlepszych rękach tamtejszego profesora neurochirurgii, który go zoperował, wycinając tego paskudnego guza. Szpital Charite jest miejscem, w którym ratowano już ludzi z takich opresji. Skutecznie. A my zrobimy wszystko, żeby Tata był kolejnym z nich.
Potrzebne są na to pieniądze. Wydaliśmy już wszystkie oszczędności na kilkutygodniowy pobyt w szpitalu Charite, pełną diagnostykę i operację wycięcia guza, która miała tam miejsce. Życie Taty zależy od dalszego leczenia, dlatego proszę Was o wsparcie. W ciągu 4 tygodni potrzebne jest około 400 tysięcy złotych, aby dokończyć terapię. Po operacji, która byłaby już niemożliwa w tym stadium choroby w Polsce, trzeba podjąć kilkutygodniową, bardzo precyzyjną radioterapię połączoną z chemioterapią, aby dobić nowotwór.
I choć kwota wydaje się wielka, niewiele potrzeba żeby pomóc – każdy gest jest na wagę życia!
Wierzę, że wspólnymi siłami skopiemy rakowi tyłek i „postawimy Tatę na nogi”.
Z góry serdecznie dziękuję za każdą, nawet najmniejszą, pomoc!
Maciek