Zbiórki

Anna Bukowska, Kraków

Ania walczy z bardzo rzadkim nowotworem kości

Nazywam się Anna Bukowska, mam 37 lat, jestem żoną i mamą 12-letniego Patryczka. W 2004 roku dowiedziałam się, że choruję na bardzo rzadki nowotwór kości - jest to histiocytoza z komórek Langerhansa. Wówczas usunięto mi dwa guzy z głowy, które naciekały oponę mózgową. Było dobrze!!! Pracowałam, wyszłam za mąż, urodziłam synka. Niestety, w 2010 roku koszmar powrócił - dowiedziałam się, że doszło do kolejnych przerzutów choroby. Znajdowały się w przysadce mózgowej oraz na odcinku piersiowym kręgosłupa (nastąpiło złamanie jednego kręgu), nieliczne guzki w płucach oraz guz na kości łonowej. To całkowicie zmieniło moje życie i mojej kochanej rodziny. Byłam osobą energiczną, szczęśliwą, uwielbiałam swój zawód fryzjerki. Jednak musiałam przerwać pracę, muszę utrzymywać się ze skromnej renty. Jestem już po dwóch rodzajach chemii i niestety, nie ma poprawy. Obecnie rozpoczęłam trzeci rodzaj chemii, który miał trwać rok! Po tak długiej i wyczerpującej chemioterapii przyplątał się kolejny problem! Okazało się, że w sercu w prawym przedsionku mam trzy potężne guzy! Zoperowano mnie, ale ślad pozostał, codziennie jak patrzę na klatkę piersiową to przypomina mi się ten wyrok, jaki usłyszałam od lekarzy: "TRZEBA OPEROWAĆ". Ale tak sobie mówię, że dzięki tej kresce ŻYJĘ I TO JEST NAJWAŻNIEJSZE!!! Niestety niedługo po operacji na serce zaczęły się problemy z tarczycą, zaatakowała mi serce i trzeba było szybko działać, bo serduszko było słabe, dostałam aktywny radiojod i ujarzmiliśmy tarczycę! I tak ciągle zmagam się z powikłaniami po chemii. Dość, że mnie nie wyleczyła, to jeszcze zrujnowała całkowicie mój organizm... 2016 roku we wrześniu usłyszałam, że mam stan przedrakowy szyjki macicy i trzeba operować! To była pierwsza operacja. W lutym 2018 r. odbyła się kolejna - operacja kręgosłupa piersiowego - bo guz, który miałam na kręgosłupie doprowadził do złamania kręgu i groziło to paraliżem nóg, a w gorszym wypadku rąk i nóg. Bardzo się bałam, bo operacja też niosła za sobą efekty uboczne, takie jak ten straszny paraliż, ale nie poddałam się i wygrałam! Mogę chodzić! Pan Bóg czuwa i daje mi siły do walki. Postawił mi na drodze cudownego lekarza, który zna tę moją rzadką chorobę i teraz po tylu latach wiem, że jestem w dobrych rękach. I nikt już nie eksperymentuje na mnie, jak to miało miejsce do tej pory. Mój upór w poszukiwaniu lekarza, od którego nie usłyszę "nie wiem, co zrobić" i wiara w to, że znajdę odpowiedniego specjalistę przyniosły sukces! W dalszym ciągu siedzę na tak zwanej tykającej bombie, ale wiem, że u boku mam profesjonalnego lekarza, który trzyma rękę na pulsie. Mam teraz w sobie ogromny spokój. Obecnie co rano dzień zaczynam od garści tabletek. Moim największym marzeniem jest usłyszeć od lekarzy, że jestem ZDROWAAAAAAA!!! Kolejną walkę jaką toczę to jest walka z naszym ZUSem. Obecnie zawieszono mi rentę. Od stycznia nie mam wypłacanej, bo nie zgodziłam się z decyzją ZUS i walczę o rentę na stałe. Ich nie obchodzi, czy człowiek ma za co żyć - zawieszą i koniec. ALE JA SIĘ NIE PODDAM! Nie teraz i nie po tym, co przeszłam. Zwracam się do wszystkich Ludzi Dobrej Woli z prośbą o pomoc Mąż i Synek dają mi siłę do dalszej walki i znoszenia skutków ubocznych leczenia i choroby. To dzięki nim się nie poddaję i staram się wykorzystać każdą szansę. Chcę uczestniczyć w dorastaniu mojego Syna i móc wspierać go w odkrywaniu piękna życia oraz zestarzeć się z moim kochanym Karolkiem. Wierzę, że wiele osób wesprze realizację tych marzeń, a właściwie jednego, bardzo prostego: żeby wrócić do zdrowia! Za każde, nawet najmniejsze wsparcie z całego serca dziękuję! Wiele małych gestów tworzy życzliwy Świat. O takim właśnie Świecie opowiadam mojemu synkowi. Ania

48 540 zł z 50 000 zł
97%
Jakub Andrzejczak, Ozorków

Leczenie pochłonęło już wszystkie oszczędności Kuby.

Witam serdecznie, nigdy nie lubiłem pisać o sobie, dlatego też napiszę krótko. Mam na imię Kuba i mam 36 lat. Jestem tatą cudownej dziewczynki – Amelki. Moja kochana córeczka ma 10 lat i dla niej chcę i muszę żyć. Pragnę uczestniczyć w każdym etapie jej życia oraz patrzeć jak dorasta. Zaczęło się niewinnie od małej kuleczki pod językiem, niestety z dnia na dzień stawała się ona coraz większa. W lutym 2016 r. udałem się do lekarza pierwszego kontaktu. W trybie natychmiastowym zostałem skierowany do Poradni Specjalistycznej w Łodzi, z podejrzeniem zmiany nowotworowej. Po badaniu histopatologicznym diagnoza była jednoznaczna - nowotwór złośliwy dna jamy ustnej. W jednej chwili świat mi się zawalił, w głowie pojawiło się wiele pytań. Dlaczego? Jak to możliwe? Co dalej? To nie może być prawda! Przeprowadzono kolejne badania, niestety to nie był koniec złych wiadomości: większość węzłów chłonnych także została zaatakowana. Na szczęście trafiłem pod opiekę wspaniałego zespołu lekarzy w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym Nr. 1 w Łodzi, który jednoznacznie stwierdził, iż zmiany te nadają się do natychmiastowego usunięcia. Termin operacji wyznaczono na 11 marca 2016 r. Usunięto mi większość węzłów chłonnych, do których były już przerzuty. Niestety część języka także została usunięta. Podczas operacji okazało się, iż lekarze musieli mi usunąć większą część zębów, dlatego też będę potrzebował protezy. Czekają mnie dalsze badania oraz konsultacje, radio i chemioterapia, a także długotrwała rehabilitacja. Muszę nauczyć się mówić na nowo. Dojazdy oraz odpowiednia dieta, którą musiałem stosować przed operacją, w szybkim stopniu pochłonęły moje nieduże oszczędności. Duże wsparcie oraz pomoc okazuje mi najbliższa rodzina oraz znajomi. Pomagają finansowo oraz wspierają psychicznie. Na dzień dzisiejszy posiadam orzeczenie o całkowitej niezdolności do pracy, nie mogę podjąć jakiejkolwiek pracy. Przyznano mi rentę w wysokości 500 zł miesięcznie, która nie wystarcza nawet na podstawowe zobowiązania, leki oraz dietę, którą muszę stosować. Nigdy nikogo o nic nie prosiłem, ale będę wdzięczny za każdą okazaną mi pomoc oraz za każdą złotówkę. P.S. Proszę wszystkich, abyście nigdy nie bagatelizowali zmian, jakie zachodzą w Waszym ciele, zawsze lepiej zapobiegać niż później leczyć! Aktualizacja: W sierpniu 2021 roku miałem kontrolne TK twarzoczaszki i niestety, ale wszystko powróciło na nowo, nie za długo mogłem cieszyć się, że choroba odeszła. Ona ciągle jest i na nowo przypomniała o sobie. Zmiany powstały po przebytej radioterapii, żuchwa znacznie osłabiła się - destrukcja tkanki kostnej lewego ramienia żuchwy z naciekiem sąsiadujących tkanek miękkich żuchwy. W październiku pobrali mi na nowo materiał do badania histopatologicznego. Zmiana silnie krwawi - materiał krwisty, w rozmazach kres, drobne strzępy ziarniny oraz komórki zapalne - taki otrzymałem opis mikroskopowy pobranego materiału. Niestety decyzja była jednoznaczna i nieodwracalna, zakwalifikowali mnie do paliatywnej chemioterapii, którą miałem 17-19 stycznia 2022 roku. Obecnie jestem bardzo słaby po przebytej chemioterapii, opiekę sprawują nade mną rodzice, którzy także są schorowani i sami potrzebują pomocy (tata po wypadku komunikacyjnym, a mama z orzeczeniem o całkowitej niezdolności do samodzielnej egzystencji), ale jakoś musimy sobie radzić. Kolejną dawkę mam zapisaną na 7-9 lutego 2022 roku. Powiatowy Zespół ds. Orzekania o Niepełnosprawności wydał mi orzeczenie do listopada 2024 roku o stopniu UMIARKOWANYM, przez co nie należą mi się żadne dodatki z tytułu choroby i przysługuje tylko renta z ZUS. W obecnej chwili nie jestem w stanie wykonywać jakiejkolwiek pracy zarobkowej, a decyzją ZUS NIE MOGĘ, gdyż na decyzji mam całkowitą niezdolność do pracy do października 2022 roku. Renta nie wystarcza mi na podstawowe zobowiązania, leki, dojazdy na wizyty lekarskie, odpowiednią dietę. Najbliżsi pomagają jak mogą, wspierają finansowo i psychicznie.

3 533 zł z 5 000 zł
70%
Mariola Markiewicz, Dwikozy

Odmówiono mi prawa do życia. Błagam o pomoc!

Mam na imię Mariola, mam 38 lat, kochającego męża Marcina i synka Adasia, który jest dla mnie wszystkim. Walczę z rakiem piersi, który pomimo chemioterapii i usunięcia piersi, powrócił. Płaczę nie tylko dlatego, że mam raka piersi, ale także dlatego, że nasz kraj uznał, że nie jestem warta tego, aby żyć! We wszystkich krajach UE lek, który mógł uratować mi życie, jest refundowany, a u nas jest ustawa ważniejsza od człowieka. U mnie choroba wróciła po 5 miesiącach od ostatniego leczenia - według ustawy powinna wrócić po roku... Właśnie ten zapis zadecydował, że ja nie dostałam refundowanego leczenia. Dano mi dwa wyjścia - mogłam się poddać i umrzeć albo zapłacić za leczenie sama. Lekarze byli ze mną szczerzy - chemia refundowana, którą mogli mi podać, kupiłaby mi miesiące. Nierefundowany już w moim przypadku lek mógł kupić mi lata życia. Cena jednej dawki mnie zabiła - 40 tys. zł na 3 tygodnie leczenia! (koszt całkowitego leczenia 750 000,00 zł). Skąd zwykły człowiek ma wziąć takie pieniądze? Oprócz raka zabijała mnie rozpacz, nie wiedziałam już, co mam robić. Zdecydowałam się poprosić Was o wsparcie i dzięki Waszej pomocy przez 1,5 roku leczyłam się nierefundowanym lekiem. Niestety musiałam zakończyć terapię. Dostałam lek z NFZ, który niestety nie zadziałał w moim przypadku. Znowu stanęłam przed dylematem. Skąd wziąć pieniądze? Od stycznia miałam brać inny lek, który nie jest refundowany, a koszt to ok. 20 tys. zł co 3 tygodnie. W kwietniu pojechałam na konsultacje w Niemczech w klinice w Essen. Tam lekarze byli w szoku, do jakiego stanu mnie tutaj doprowadzili i że ta wznowa nie została usunięta. Wydałam mnóstwo pieniędzy, aż płakać mi się chce. U nas lekarze mi mówili, że tego się już nie da zoperować, bo choroba i tak wróci.W Niemczech zrobiłam wszystkie potrzebne badania, za które zapłaciłam z własnych pieniędzy. Wyszły w miarę ok, nie mam przerzutów na inne organy. Ale pojawia się minimalnie w innych miejscach. Dwa dni temu dowiedziałam się, że operacja musi być przeprowadzona jak najszybciej, bo to ostatnia szansa. Termin padł na koniec kwietnia. Lekarze poszli mi na rękę, za co bardzo dziękuję i zrezygnowali z części kosztów. Niestety i tak całą resztę: 2-tygodniowy pobyt i wszystkie medykamenty, muszę opłacić. Czeka mnie też radioterapia. Koszty te przekraczają mój budżet, a czasu bardzo niewiele. Bardzo proszę o pomoc. Koszt to ok. 100 tys. zł. Mam pierwszy rachunek już wystawiony przez szpital. Ta suma powala na kolana. Jest mi już wstyd prosić o pieniądze, ale bez tej terapii choroba mnie pokona. Więc proszę po raz kolejny o pomoc i wsparcie. Zrobię wszystko żeby żyć - bo mam dla kogo. Dlatego błagam Cię o pomoc, ja po prostu chcę żyć! ----------- W pierwszej kolejności chcę bardzo podziękować wszystkim za pomoc i wsparcie. Bez Was nie dałabym rady. Dziękuję. W kwietniu miałam operację w Niemczech. Operacjabyła bardzo poważna i trwała 11,5 godz. Usunięto mi węzły, przeszczepiono skórę oraz usunięto żebra. Na szczęście wszystko się udało, mimo iż spędziłam tam aż 6 tygodni. Po powrocie do domu długo jeszcze dochodziłam do siebie. Niestety moja radość szybko się skończyła, bo we wrześniu okazało się, że mam przerzut do mózgu, który jest nieoperacyjny. Rozpoczęłam badania i nie mam zamiaru się poddać. Jestem też po radioterapii, która trochę pomogła. Czekaja mnie częste wyjazdy do szpitala oddalonego o 100 km. Po badaniach będzie wiadomo, co dalej. Proszęnie zostawiajcie mnie z tym samej. MOJE ŻYCIE JEST W TWOICH RĘKACH, BEZ TWOJEJ POMOCY UMRĘ, PROSZĘ O WSPARCIE.

198 525 zł z 200 000 zł
99%
Tadeusz Trojan, Krzeszów

Choruję onkologicznie - potrzebuję pomocy!

Przed zachorowaniem pracowałem i wychowałem dzieci. Pomagałem także w wychowywaniu wnuczek - mam ich czwórkę. Wszystko się zmieniło po otrzymaniu diagnozy. Choruję na zwłóknienie szpiku. Mielofibroza należy do nowotworów mieloproliferacyjnych, czyli grupy rzadkich nowotworów krwi z krwiotwórczych komórek macierzystych. Mam także choroby współistniejące, m.im. cukrzycę, niedrożność tętnic nożnych, chorobę płuc POChP i stan po zapaleniu trzustki, a także chorobę kardiologiczną. Wszystko kosztuje: leki, rehabilitacja, dojazdy do lekarzy. Jeśli bym mógł otrzymać jakąś pomoc, byłbym bardzo wdzięczny. DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM ZA WSPARCIE!

2 511 zł z 4 000 zł
62%
Monika Kasprzak, Borkowo

Mama Oskara walczy z chłoniakiem

Witam, chciałabym bardzo podziękować darczyńcom za przekazani środków na konto fundacji jak i 1 % z podatku. Na tę chwilę jestem pod stałą kontrolą poradni onkologicznej, gdyż chłoniak jest w remisji. Bardzo dziękuję za dotychczasowe i kolejne przekazywanie wpłat. Będą wykorzystane na dalsze leczenie. DZIĘKUJĘ! Mam na imię Monika, mam 40 lat i wspaniałego, 17-letniego syna Oskara. Jestem osobą energiczną, uwielbiam spędzać każdą wolną chwilę na spacerach z synem, mężem i naszym ulubionym pupilem - Ivarem. W wolnym czasie jeżdżę też do mojej siostry bliźniaczki - Ani i do jej dzieciaczków, z którymi wspólnie spędzamy czas. Moja siostra jest dla mnie wielkim wsparciem. Ona również jakiś czas temu przechodziła chorobę nowotworową swojej córki. Mam również wspaniałych rodziców, którzy mnie wspierają. Wroku 2013 lekarze zdiagnozowali u mnie chorobę nowotworową - chłoniaka grudkowego. Nowotwór ten jest bardzo podstępny, bo rozwija się u człowieka kilka lat i nie daje żadnych objawów. I tak było u mnie. Przeszłam już 2 operacje wycięcia węzłów chłonnych. Niestety, aby powstrzymać chorobę potrzebna była chemioterapia, która składała się z 8 cykli, ale okazało się, że organizm nie zareagował i podano mi dużo mocniejszą następną chemię - również 8 cykli. Był to bardzo ciężki okres w moim życiu: wymioty, zawroty głowy, brak apetytu, grzyb w jamie ustnej, a co za tym idzie duża utrata wagi, brak siły, no i co może być najgorszego dla kobiety - bardzo szybka utrata włosów. 14 lat temu moja siostrzenica, Weronika przechodziła chorobę nowotworową i wiem, jak to wygląda. Człowiek płaci za prywatną diagnostykę, w związku z długimi kolejkami do badań w ramach NFZ, do tego dochodzą duże wydatki związane z leczeniem i dodatkowymi konsultacjami. Na to wszystko potrzebne są pieniądze. Aktualnie nowotwór jest w remisji, choroba jest uśpiona, ale guzy nowotworowe nadal występują, więc jestem pod stałą opieką lekarską, gdyż choroba może zaatakować w każdym momencie. Muszę nadal kontrolować swój stan zdrowia chodząc na prywatne wizyty lekarskie, co wymaga dużych nakładów finansowych. Dlatego zwracam się do Państwa z prośbą o przekazywanie wsparcia finansowego na rzecz mojego leczenia. Za każdą pomoc serdecznie dziękuję! Monika Kasprzak

18 507 zł z 20 000 zł
92%
Marta Stachowicz, Ruda Śląska

Samotna, aczkolwiek silna mama potrzebuje pomocy

Witam Cię Aniele z wielkim sercem, mam na imię Marta. Mam 33 lata (jeszcze :D) i jestem dumną mamą cudownego syna, najlepszą siostrą, kochającą ciocią moich Diabełków, prawdziwą przyjaciółką i podobno fajną koleżanką. :) Moje „zdrowe” życie było pełne ciężkich wyzwań, ale i radości, szaleństwa i śmiechu. Nawet gdy los sprawdzał jak dużo potrafię wytrzymać. Zawsze mogłam liczyć na moją kochaną siostrę, której bym nie oddała za żadne skarby, mimo że się czasem starała, by tak zrobić. :) Ma dwójkę wspaniałych dzieciaków w wieku 6 i 4,5 lat, które są moimi oczkami w głowie. Zawsze lubiłam się nimi zajmować czy bawić aż do utraty tchu. Największe szczęście, jakie mnie spotkało, to mój syn. Od ośmiu lat wychowuję go sama (obecnie ma 15 lat). Wszystko, co robiłam w życiu, to z myślą o nim. Staram się, by wyrósł z niego dobry mężczyzna. Bardzo lubiłam podróżować z Oktawianem w miejsca, które chciał zwiedzić. Fajnie było słyszeć, jak opowiada, że z mamą jest fajnie, bo się nie nudzi. Dobrze się uczy i jest dojrzały jak na swój wiek. Uwielbiałam dużo spacerować, tańczyć, obcować z naturą. Wędrówki po górach z moją Justynką, by się zrelaksować, wyciszyć, wygadać czy po prostu śmiać się z braku kondycji i tego, że przecież kanapa i Netflix też jest spoko, a potem dumne pozujące do zdjęć na szczycie – bezcenne. Zawsze lubiłam rysować, malować czy robić drobne upominki na różne okazje. Czy były to kartki okolicznościowe czy ręcznie malowane szkatułki sprawiało mi to ogromną radochę, ale było to też chwilą na oderwanie się od rzeczywistości, która czasem przytłaczała. 30 listopada 2020 roku dowiedziałam się, że mam raka piersi. Wtedy miałam 31 lat. Akurat myślałam o tym, by przystąpić do egzaminu na prawo jazdy. Śmiałam się, że los nie chce, bym miała prawko, dlatego wymyślił mi raka, żebym długo nie myślała o egzaminach. :D Moi bliscy i znajomi wiadomość o raku przyjęli „na klatę”, ale bardzo się o mnie bali, dlatego lekarzom mówiłam, że się nie martwię, bo mam od tego ludzi. :D W czasie licznych badań i konsultacji okazywało się, że nowotwór się szybko rozsiewa. Dlatego moje leczenie zaczęło się od chemioterapii, którą przeszłam całkiem nieźle. Może moje odczucie jest takie, ponieważ nie uważałam tego za tragedię, ale jako etap w wojnie, którą miałam zamiar wygrać. Nie wstydziłam się tego, że jestem łysa, bo niby dlaczego? Prawostronną mastektomie przeszłam bez powikłań. I gdy myślałam, że teraz będzie tylko lepiej, okazało się, że muszę przejść kolejną chemię i zacząć hormonoterapię. Niestety, ta chemia mnie nie oszczędziła. Traciłam siły, ból stawał się naprawdę uciążliwy, a chodzenie i podstawowe czynności zaczynały być wyczynem. Poruszałam się o kuli, bo inaczej nie potrafiłam. 15 kwietnia 2022 roku usłyszałam, że jestem zdrowa. TAK!!! Raczek cycaczek pokonany! Jednak całe leczenie doprowadziło do tego, że obecnie zmagam się z wieloma dolegliwościami. Muszę przyjmować dwa hormony: Reseligo i Glandex, witaminę D3 i wapń na wzmocnienie kości. Do tego przyjmuję leki na wątrobę, dwa antydepresanty. Przez hormony jestem w stanie menopauzy. Mam zaawansowaną osteoporozę i inne problemy z nią związane. Operacja rekonstrukcji piersi na chwilę obecną jest bardzo odległa. Potrzebuję również zrobić protezę, bo mam spore ubytki, a obecnie jedzenie sprawia mi trudności i ból. Zarabiam najniższą krajową, a alimenty na syna to zaledwie 500 zł. Wszystkie opłaty miesięcznie wynoszą mnie 3100 zł, także niewiele zostaje „na życie”. Nie jestem w stanie opłacić prywatnych wizyt, które pomogłyby w szybszych diagnozach. Przestałam wykupywać leki, które niwelowały skutki uboczne menopauzy i nie tylko, ponieważ muszę mieć te najważniejsze. Koszt wszystkich leków to ok. 250 zł miesięcznie. Do tej pory radziłam sobie sama, ale obecna sytuacja mnie nie oszczędza. Dlatego bardzo proszę o pomoc. Bym mogła dalej leczyć się tak jak powinnam, bym mogła mieć choć namiastkę „dawnego” życia. Ślę każdemu, kto przeczyta moją historię, uściski. :) Bądźcie zdrowi i dbajcie o siebie i Bliskich.

8 433 zł z 10 000 zł
84%
Magdalena Sędkiewicz, Warszawa

Chcę znowu móc marzyć. Pomożesz?

Znacie mnie z konferencji, z meetupów, z social mediów... Tak, jestem aktywna mimo choroby, która zniszczyła moje życie i moje marzenia. Daję siebie innym, choć sama nie wiem, co dać sobie po onkologicznych przejściach. Mam na imię Magdalena, mam 34 lata. Z wykształcenia jestem psychologiem, ale ze względu na mój stan psychiczny (który z powodów etycznych nie pozwalał mi dalej pracować jako terapeuta) i fizyczny w 2021 roku zaczęłam pracować w IT. Czemu? W 2021 nastąpiła wznowa nowotworu, który pokonałam dekadę temu. Tym razem nie obyło się bez operacji - usunięto mi macicę i jajniki. I to niedługo po tym, jak poznałam kogoś, z kim chcę spędzić resztę życia i z kim chciałam mieć dzieci... A tu pyk, menopauza i problemy z pęcherzem. A i tak to były najmniejsze z problemów. Leczenie onkologiczne skończyłam, ale zasiało ono sporo spustoszenia w moim organizmie. Zarówno dekadę temu jak i teraz ciężar wydatków związanych z leczeniem próbowaliśmy pokryć rodzinnie. Jeszcze wtedy jakoś dawaliśmy radę. Teraz już przestajemy. Niepewność czy będę miała środki na dalsze leczenie, jest niszcząca, a jeśli mam z tego stanu wyjść bez większych szkód to bycie w legendarnych kolejkach po świadczenia na NFZ to ostatnia rzecz, jaka wchodzi w grę. No bo kto na cito wyda skierowanie tak, by państwo sfinansowało fizjoterapię, dietę, pomoc psychologiczną, dało szybki dostęp do psychiatry i jeszcze pozwoliło sięgnąć po wsparcie dietetyka, endokrynologa, okulisty? A może jeszcze kogoś innego... Poza tym, kto leczył się na NFZ, ten wie, jak często wygląda "na cito" - gdy musiałam zrobić rezonans na cito (bo w USG wyszło, że mam sporego guza), to polecone placówki oferowały usługę za pół roku... By nie zaciągać coraz bardziej zdrowotnego długu u siebie samej, zbieram na fizjoterapię (by zmniejszyć skutki operacji i bym mogła poruszać się na co dzień bez bólu), psychoterapię (by ogarnąć PTSD, jeśli się da bez leków, choć bywa ciężko), na psychiatrę (gdyby trzeba było wejść na cito z leczeniem), a poza tym na dodatkowe rzeczy, które przyda się zaopiekować: dietę (probiotykoterapia niestety też kosztuje sporo, a dodatkowo mam podejrzenie insulinooporności), zaległe wizyty u lekarzy (okulista, dermatolog) i na sam koniec endokrynolog (podejrzenie Hashimoto). Może bym i dała radę sama, w końcu pracuję, na ile mogę, ale... Nieco ponad rok temu, jeszcze w trakcie leczenia onkologicznego, firma w której pracowałam, zwolniła w związku z kryzysem na rynkach cały mój dział. Włącznie ze mną.... Nie, nie byłam na L4. Wszystko było zgodnie z literą prawa. Co nie zmienia faktu, że poczułam jak moja wola walki zaczyna słabnąć. Przepłakałam niejedną noc i wciąż mnie to boli, ale nie poddałam się. Zaczęłam pracować jako freelancer, ale to za mało, by udźwignąć ciężar 2-3 tysięcy złotych leczenia miesięcznie, a tyle na ten moment muszę wygrzebać ze skarpety, by zdrowieć. A skarpeta nie jest magiczna i ma swoje dno. Bez wsparcia rodziny nie dałabym rady. Jednak teraz i oni odczuwają skutki zarówno kryzysu na rynkach, jak i długotrwałego finansowego wspierania mnie. Jestem wojowniczką i walczę dalej, staram się znaleźć pracę, która mnie nie zniszczy i da mi niezwykle potrzebny spokój, ale ciężko jest znaleźć pracę zdalną i z elastycznymi godzinami pracy, by dalej ogarniać zdrowie, kiedy ma się na głowie koordynację własnego leczenia... I kiedy jeszcze nie doszło się do pełni sił po wyczerpującej walce. I kiedy na rekrutacjach dostaje się ataku paniki. A ja chcę żyć. Chcę wyzdrowieć. Chcę wrócić do względnej normalności. Na ten moment zaś chcę zminimalizować skutki niekompetencji ludzi, którzy widzieli we mnie numer karty do wypełnienia, a nie człowieka, który ma emocje, jest w kryzysie, ma choroby współistniejące i potrzebuje kompleksowego leczenia. Poznałam, mimo wszystko, w tym bezdusznym systemie dwójkę wspaniałych lekarzy, ale i oni nie przebiją się przez mur biurokracji... Chcę wrócić, na ile się da, do lepszej formy, by dalej dzielić się wiedzą, wspierać ludzi, prowadzić bloga, pojechać Płotką na kolejną konferencję z moją lodówką, w której wożę żarcie bez glutenu i laktozy... Chcę wychodzić do świata, mówić głośno o swojej historii, krzyczeć w imieniu tych, którzy nie mają siły krzyczeć! Bo nas, onkopacjentów, jest więcej. Nasze światy walą się codziennie, a często w walce zostajemy osamotnieni. Bez Waszej pomocy będzie o wiele trudniej i bardziej boleśnie. Jeśli teraz zadziałam, mogę odwrócić sporo negatywnych skutków leczenia. Ale do tego potrzeba pieniędzy... Dzięki Waszemu wsparciu moja głowa odetchnie, a ja będę robić, co mogę, by być w lepszej formie. A to sprawi, że łatwiej mi będzie marzyć i zmagać się z innymi sprawami życia codziennego, np. dalszym szukaniem pracy. PS: Jeśli chcecie poznać moją historię, zapraszam na mojego bloga: https://www.icojarobietu.pl/.

15 351 zł z 17 000 zł
90%
Dawid Burko, Gorzów Wlkp

Pomoc w leczeniu nawrotu chłoniaka

Są ludzie, którzy tak po prostu mają "szczęście do pecha". Nazywam się Dawid. W 2021 r. los postawił mnie naprzeciw chuligana zwanego chłoniakiem Hodgkina 3 stopnia zaawansowania (przerzuty do płuc, wątroby, śledziony), grupa wysokiego ryzyka. Otrzymałem 4 cykle chemii. Dwa lata cieszyłem się remisją. Niestety po dwóch latach remisji nastąpił nawrót choroby Ann Arbor IIIB, IPS4 pkt-grupa wysokiego ryzyka. PET wykazał guza w tylnej ścianie nosogardła. Została wykonana biopsja, która wykazała wznowę. Zostałem zakwalifikowany do chemioterapii. Dostałem 5 cykli chemii. W listopadzie miałem przeszczep komórek macierzystych. Obecnie muszę mieć terapię podtrzymującą. Znów czeka mnie walka i liczę na pomoc. Jeszcze raz dziękuję za wsparcie.

2 311 zł z 4 000 zł
57%
Marta Artemczuk, Ryki

Godne Życie z nowotworem

Cześć, jestem Marta. Mam 38 lat, a choruję od 5. Diagnozę, po której zawalił mi się świat, dostałam w maju 2019 roku. Zaczęło się od małego guzka, który wydawał się niegroźny - finalnie były 3 i groźne. Przeszłam 7 operacji piersi, łącznie z ostatnią rekonstrukcją, którą miałam w tym roku, w czerwcu. Momentami zapominam, jak wyglądało moje życie przed diagnozą. Te 5 lat chorowania zabrało mi 5 lat z życia moich dzieci. Od 4 lat jestem w programie lekowym. Przyjmuję leki hormonalne + zastrzyki. Od tego czasu jestem w tzw. sztucznej menopauzie (farmakologicznej). Raz w miesiącu jeżdżę na onkologię, do szpitala oddalonego o 290 km od mojego miejsca zamieszkania. Nocuję i wracam kolejne 290 km z przesiadką. Nie ukrywam, że koszty dojazdów nadwyrężają domowy budżet. Najmłodsze moje dziecko miało zaledwie 3 latka, jak zachorowałam. Strach, że mnie przy niej zabraknie, to było coś nie do opisania. Po załamaniu przyszły myśli, że przecież nie mogę zniknąć z ich życia, że są moim całym światem i zrobię wszystko, co mogę, żeby być tu dla nich. Strach wciąż jest, ale staram się nie pozwalać, żeby zawładnął moim życiem. Staram się żyć normalnie, na ile mogę. Jeżdżę rowerem (jeśli tylko mam siłę), wycinam figurki z drewna, które można kolorować, stawiać jako dekoracje albo wieszać na ścianie. Mam ten luksus, że mieszkam pod lasem, dlatego na ile pozwalają mi siły, chodzę z psem na spacery i chłonę całą sobą naturę.

242 zł z 2 000 zł
12%
Sylwia Lewandowska, Chełmża

Walka z rakiem, wygrać życie

Mam na imię Sylwia, mam 41 lat. Mimo dbania o siebie i częstych badań kontrolnych usłyszałam diagnozę nowotwór złośliwy sutka - trójujemny. W jednej chwili zawalił mi się świat. Niedowierzanie, pytania "dlaczego ja?", utrata chęci do życia... Wróciły wspomnienia - moja siostra zachorowała i niestety nie udało jej się wygrać z chorobą. Miała tylko 34 lata i całe życie przed sobą, plany i marzenia. Po rozpaczy nadszedł dzień, że postanowiłam nie poddawać się. Znalazłam w sobie resztki siły, żeby walczyć o siebie, swoje plany i marzenia. Jest duże prawdopodobieństwo, że jestem obciążona genetycznie (mama, siostra, ciocia, babcia - zbyt wiele nas, żeby mówić o przypadku). Niestety w tym celu muszą być przeprowadzone specjalistyczne badania, nie wszystkie są refundowane przez NFZ. Chciałabym, aby wykonano u mnie zabieg mastektomii obustronnej, aby zmniejszyć ryzyko nawrotu choroby z 50% do 5%. Niestety bez potwierdzenia uwarunkowań genetycznych nie ma szans na refundację takiej operacji. To kolejny cios finansowy dla mnie. Byłam osobą pełna życia, energii i marzeń. Straciłam to wszytko w jednej chwili. Obecnie otrzymuję chemioterapię, która wyniszcza mój organizm, zabiera siły. Wyniki krwi są już tak słabe, że lekarz zaprzestał podawanie chemii, mogłoby to spowodować sepsę i nawet śmierć. Oczekuję na operację, wyznaczona data 2 czerwca 2025. Lekarze robią wszystko, co mogą, aby moja odporność wzrosła i żeby nie musieli przekładać terminu operacji. Zaczęła się walka z czasem. Później czeka mnie dalsza chemio- i radioterapia. Jest ciężko, ale wciąż walczę. Życie nie raz rzucało mi kamienie pod nogi, ale ja nawet na kolanach, ale zawsze idę do przodu. Ci, co mnie znają, wiedzą, że już taka jestem i że rzadko się skarżę. Staram się radzić sobie sama z przeciwnościami losu, jednak tym razem jest ciężko. Mimo całego ciężaru, który dźwigam każdego dnia, szczerze wierzę, że jeszcze wszytko przede mną i wrócę do zdrowia. Zwracam się do Państwa z serdeczną prośbą o wsparcie. Symboliczna złotówka to tak niewiele, a jednocześnie tak wiele dla mnie - w jedności siła. Dziękuję wszystkim za każde słowo wsparcia i za każdą wpłatę.

8 059 zł z 10 000 zł
80%
Marian Sawczuk, Sarnaki

Marian wiele przeszedł. Teraz potrzebuje pieniędzy na leczenie.

Witajcie, nazywam się Marian Sawczuk. Mam 65 lat. Historia z moją chorobą rozpoczęła się w lipcu 2016 roku. Zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy jelita grubego. Wykonano zabieg operacyjny usunięcia guza w jelicie grubym. Słowo 'rak' totalnie mnie sparaliżowało. Był to podwójny wstrząs dla całej mojej rodziny, gdyż moja 32-letnia córka w tym czasie także chorowała na raka jelita grubego. Niestety zmarła na tę chorobę. Dlatego ja walczę z całych swoich sił, abym wyzdrowiał, bo chcę żyć, mam dla kogo - dla swoich kochanych wnuczków, żony, rodziny. Jestem świadom swojej choroby, tej strasznej choroby. Obecnie przyjmuję cykle chemioterapii. Przede mną kolejne badania stwierdzające, czy choroba postępuje dalej, czy się zatrzymała w rozwoju. Szukam skutecznych metod leczenia, które stosuje się w Polsce i za granicą. Niestety konsultacje, diagnostyka, leczenie w klinikach, dojazdy do placówek medycznych oraz zakup refundowanych i tych nierefundowanych leków to bardzo duży wydatek. W swojej walce potrzebuję Waszego wsparcia duchowego, ale także wsparcia finansowego, które umożliwi mi leczenie u specjalistów będących w stanie mi pomóc. Dziękuję.

32 967 zł z 35 000 zł
94%
Magdalena Karos, Warszawa

Rekonstrukcja utraconej piersi

Mam na imię Magda i jestem Amazonką od 7 lat. Nigdy nie myślałam, że będę musiała prosić o wsparcie. A jednak życie pokazuje, że czasem trzeba zapomnieć o dumie i zwyczajnie poprosić. 25 października 2012 roku usłyszałam diagnozę: „Rak piersi ”. Mój świat zawirował wtedy. Może powinnam się tego spodziewać, bo moja Mama i Babcia zmarły na raka piersi. Nie dopuszczałam jednak myśli, że mnie to spotka. Przeprowadzone u mnie badania genetyczne nie wykazały mutacji w kierunku raka piersi. A jednak stało się! Mam nadzieję, że u mnie będzie inaczej i będę mogła cieszyć się długim życiem. Pozwolę sobie napisać kilka słów o przebytej chorobie. To był dla mnie bardzo trudny czas. Na samym początku jest szok, że tracę pierś. Jednakże bardzo mądry doktor w Centrum Onkologii powiedział: „Ale my tu ratujemy Pani życie!”. Te słowa bardzo mnie otrzeźwiły i przestałam płakać, że tracę jeden z atrybutów kobiecości. Później straciłam kolejne - włosy, brwi i rzęsy, gdyż zostałam poddana chemioterapii. Pamiętam, że wtedy walczyłam o zachowanie swojej kobiecości i codziennie robiłam mocny makijaż. Nie robiłam go tylko, jak chemia zwalała mnie z nóg. Mimo, że codziennie patrzyłam na siebie w lustrze, wyparłam z pamięci mój wygląd. Mam tylko jeden obraz z tego okresu, jak stoję pod prysznicem taka wychudzona, łysa, bez piersi, bez brwi i rzęs i spoglądam w lustro naprzeciwko mnie i mówię do siebie: „I tak jesteś piękna”! Kolejnym etapem była radioterapia, nie tak ciężka jak chemioterapia, ale zostawiła ślady na mojej skórze. O przebytej chorobie staram się już nie myśleć i nie wracać do niej. Cieszę się, że żyję! Jak wstaję rano i czuję się dobrze, to dla mnie jest już wystarczający powód do bycia szczęśliwą! Cieszą mnie małe radości dnia codziennego. Często uśmiecham się do ludzi, bo mam potrzebę przekazywania mojej pozytywnej energii. Podczas mojej choroby wspierało mnie mnóstwo ludzi! Dziękuję i proszę o dalsze wsparcie. Zebrane pieniądze chcę przeznaczyć na rekonstrukcję mojej utraconej piersi.

27 958 zł z 30 000 zł
93%