Zbiórki

Marlena Rybczyńska, Głogów

Razem zwalczmy trójujemnego raka

Sierpień 2024 roku na zawsze odmienił życie Marleny, 43-letniej matki, kochającej żony, a przede wszystkim niezłomnej miłośniczki zwierząt. To właśnie wtedy usłyszała druzgocącą diagnozę: rak piersi potrójnie ujemny – jedna z najbardziej agresywnych form tej choroby. Na co dzień Marlena dzieliła swoje serce pomiędzy rodzinę i ukochane zwierzęta. W jej domu zawsze panuje ciepło i miłość, którą dzieli z mężem, 20-letnim synem, trzema psami, dwoma kotami oraz królikiem. Teraz jednak cała rodzina stanęła przed wyzwaniem, z którym nie można poradzić sobie samodzielnie. Leczenie raka piersi potrójnie ujemnego jest trudne i wymaga kompleksowej terapii, w tym kosztownych leków, specjalistycznych konsultacji oraz rehabilitacji. Marlena nie chce się poddać. Chce walczyć nie tylko dla siebie, ale również dla swoich najbliższych i zwierząt, które zawsze mogły liczyć na jej opiekę i troskę. Twoja pomoc może zrobić ogromną różnicę! Każda wpłata, udostępnienie tej zbiórki czy dobre słowo to krok bliżej do tego, aby Marlena mogła wrócić do zdrowia i swojej pasji – opieki nad zwierzętami i tworzenia szczęśliwego domu dla swojej rodziny. Nie pozwólmy, by choroba odebrała Marlenie to, co kocha najbardziej. Liczy się każda chwila i każda pomoc. Wspólnie możemy dać jej szansę na życie, które znów będzie wypełnione miłością i radością. Dziękujemy za Twoją hojność i wsparcie.

5 339 zł z 5 000 zł
106%
Małgorzata Kijowska, Skwierzyna

Wsparcie leczenia onkologicznego

Nazywam się Małgorzata Kijowska, mam 53 lata. Do tej pory sama angażowałam się w przeróżne zbiórki i akcje charytatywne. Od 2012 roku prowadzę blog kulinarny i często wykorzystywałam jego zasięgi do pomagania innym. Nigdy nie przypuszczałam, że i ja zwrócę się o pomoc i to dla samej siebie. Pod koniec wakacji dowiedziałam się, że mam złośliwy nowotwór piersi. Pierwsze tygodnie były dla mnie jak z horroru. Rozpacz i przerażenie paraliżowały mnie dosłownie. Niestety jestem również posiadaczką mutacji genu BRCA1, co dodatkowo obciąża ryzykiem przerzutów. Trafiłam do cudownego miejsca, jakim jest Zachodniopomorskie Centrum Onkologiczne w Szczecinie. Nazywamy je miedzy sobą Leśną Górą, gdyż podejście do pacjenta jest tam wyjątkowo empatyczne. Zdiagnozowano mnie szybko i równie szybko wdrożono leczenie. W skrócie ujmując: najpierw chemioterapia skojarzona z immunoterapią, potem operacja, radioterapia i na koniec immunoterapia. Całość zajmie około roku. Miałam szczęście w nieszczęściu, bo zakwalifikowałam się na pełną refundację. I wydawało się, że teraz już wszystko będzie dobrze... Straciłam włosy, zrobiłam się słaba jak dziecko, ale to nic. To przecież przejdzie. Niestety, chemioterapia to ryzyko dodatkowych dolegliwości, chorób i skutków ubocznych. Po kilku tygodniach okazało się, że mam cukrzycę i trafiłam na oddział diabetologiczny. Teraz do kompletu jeszcze i z tym się borykam... Powoli zaczęło się okazywać, że ta choroba pochłania coraz więcej pieniędzy. Na chemię dojeżdżam około 150 km w jedną stronę raz w tygodniu. Leki kosztują, podobnie jak prozaiczne jedzenie, bo teraz przecież mam dietę cukrzycową. Wzrok popsuł mi się dramatycznie, więc potrzebuję nowych okularów, gdyż nawet podpisanie czegokolwiek nie jest już takie proste. I tak dziwnie się zrobiło, że pieniędzy potrzeba coraz więcej... Nie udźwignę swojego leczenia sama, już to wiem. I, choć długo walczyłam ze sobą, nie mam wyjścia: proszę o pomoc w tej trudnej drodze do zdrowia. A może i życia...

5 200 zł z 5 000 zł
104%