Zbiórki

Iwona Domurad, Pruszków

Daj mi poznać wnuka! Zbiórka na leczenie nierefundowane

W styczniu 2023 r. świat się dla mnie zatrzymał. Zupełnie nieświadoma poszłam na badanie USG, ponieważ męża pobolewał brzuch. Mężowi nic nie było, a mnie badali tak bardzo długo. W ciągu kolejnego tygodnia żyłam jak w transie, a rodzina umawiała kolejne wizyty. Jeździłam na dziesiątki badań pomiędzy Warszawą i Łodzią, by usłyszeć zupełnie mi wcześniej obcą diagnozę - rak dróg żółciowych. Nic z tego nie rozumiałam, czułam się dobrze, chciałam wyjechać na wakacje, a zrozpaczona córka kazała robić kolejne i kolejne badania. Ostatecznie w lutym 2023 r. wycięto mi połowę wątroby razem z pęcherzykiem żółciowym. Powiedzieli mi, że tak ciężką operację przeżywa 50% osób, a ja nadal miałam siłę, by walczyć. Przez kolejne miesiące przyjmowałam chemioterapię. Nie mogłam chodzić - stopy miałam rozpalone do czerwoności, a skóra z nich każdego dnia schodziła, by otwierać codziennie nowe rany. Zeszły mi wszystkie paznokcie i wypadały włosy, nie miałam apetytu, a ja nadal miałam siłę. Przez ponad rok miałam nowe życie - jeździłam rowerem, chodziłam na zumbę, uczyłam się hiszpańskiego i szukałam nowych miast we Włoszech, które chciałabym zobaczyć. Półtora roku później, w sierpniu 2024 r. podczas rutynowych badań kontrolnych miałam dziwne przeczucie. To gniotące uczucie w środku nie było przypadkowe. Okazało się, że mam wznowę nowotworu, na dodatek wzdłuż tętnicy, co uniemożliwia dalsze leczenie operacyjne oraz radioterapię. Pozostała mi chemioterapia ostatniej szansy oraz nierefundowane leczenie immunoterapią. Na dodatek tydzień przed tymi okropnymi informacjami moja córka powiedziała mi, że po wielu latach oczekiwań, zostanę w końcu babcią. Marzę o tym, by poznać nowego członka rodziny i móc się nim choć trochę nacieszyć. Każdego dnia pęka mi serce, że mogę tego nie doczekać. Niestety immunoterapia w moim przypadku nie jest refundowana w Polsce. Na raka dróg żółciowych choruje niewiele osób i mało jest aktualnie możliwości terapeutycznych. Miesięczna terapia tym lekiem wynosi 18 tys. złotych - leczenie nim jest wskazane, dopóki będzie on dawał efekty. Proszę, pomóż mi doczekać narodzin wnuka. Cieszyć się ze mną chce mój mąż Grzegorz, syn Kamil i córka Julia.

534 zł z 80 000 zł
0%
Jan Solon, Warszawa

Proszę, pomóżcie mi dożyć przełomu w medycynie.

Mój ukochany mąż. Najlepszy człowiek na świecie. Zawsze pełen energii, radości, chęci do życia, mający mnóstwo planów na przyszłość... 07.07.2021 – wstępna diagnoza - glejak mózgu 21.07.2021 – operacja 30.07.2021 – pełna diagnoza - glejak mózgu III stopnia 15.09.2021 – początek radio i chemioterapii Nikt się tego nie spodziewał. Przypadkowa wizyta u lekarza, aby sprawdzić stan zdrowia po przebytej infekcji COVID, wyjątkowa nadgorliwość przy doborze badań, szybka diagnoza, szok… Operacja, radio i chemioterapia to dopiero początek walki. Jesteśmy w trakcie konsultacji z prof. Wellerem z University Hospital Zürich Department of Neurology. Lada dzień kolejne badania, kolejne wnioski, kolejne próby odsunięcia wyroku… Jedyne, co jest teraz dla nas ważne, to życie. Jak najdłuższe wspólne życie. Zrozpaczeni, choć nadal pełni nadziei i wiary w rozwój medycyny, błagamy o pomoc. Wstępny koszt wszystkich badań, konsultacji, leczenia opiewa na kwotę 150 tys. zł. Jest to dla nas ogromna suma, dlatego prosimy Was o pomoc. Nie tylko o przekazanie darowizny, ale również o wsparcie psychiczne w tak trudnej sytuacji. - żona Marta Proszę, pomóżcie mi dożyć przełomu w medycynie. - Jasiek

68 360 zł z 150 000 zł
45%
Rafał Pietroń, Zagórnik

Pomóż proszę mojemu Tacie w walce z gwiaździakiem

Mój Tato - Rafał przez większość swojego zawodowego życia był aktywnie działającym przedsiębiorcą. Przez ostatnie 10 lat spełniał się w roli doradcy biznesowego i zawsze bardzo cenił relacje z ludźmi, otwartość, optymizm, poczucie humoru. Początkiem grudnia 2023 r. zauważyliśmy pojawiające się znaczące trudności w funkcjonowaniu Taty i po nagłym zasłabnięciu 14 grudnia rozpoczęła się nasza walka o jego życie. Rozpoznano guza mózgu. 17 grudnia przeprowadzona została operacja wycięcia guza, który został zdiagnozowany jako astrocytoma G4. Po operacji Tato przebywał na oddziale rehabilitacji, na którym stoczył swoją pierwszą walkę o sprawność fizyczną i intelektualną (stan po operacji - zaburzenie widzenia, niedowład prawej strony ciała), oczekując na precyzyjną diagnozę i dalsze leczenie. Tato jest niesamowicie zdeterminowany do walki o zdrowie i razem zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by przezwyciężyć gwiaździaka. Będę bardzo wdzięczna za wsparcie Taty na tej drodze poprzez rozliczenie 1.5% swojego podatku na jego cel. Te środki będą bardzo pomocne w dalszym leczeniu, rehabilitacji i możliwości zastosowania nowoczesnych metod, jak NanoTherm. Dziękuję za okazane wsparcie! Kamila Ch.

17 669 zł z 100 000 zł
17%
Arleta Hassine, Inowrocław

Proszę o pomoc w finansowaniu kosztów leczenia onkologicznego.

Moja historia jest jakże typowa, podobna do wielu osób borykających się z rakiem. Wszystko można opisać w kilku słowach: szok, niedowierzanie, bunt, walka codzienna z bólem i konsekwencjami chemioterapii, naświetlań, lęk przed odebraniem kolejnych wyników badań i myśli praktycznie w każdej chwili dnia i nocy o tym, co będzie, przecież to tykająca bomba, czasami z opóźnionym zapłonem… Ciężko mi jest prosić kogokolwiek o pomoc, bo nie potrafię i nigdy tego nie robię – taka jestem, ale tutaj to trochę łatwiejsze, bo wystarczy napisać, a sytuacja, w której się znalazłam, nie daje mi dużego wyboru. Kiedy usłyszałam, że mogę być włączona do programu z RYBOCYKLIBEM popłakałam się ze szczęścia. Jakie rozczarowanie przyszło kilka tygodni później, kiedy dowiedziałam się, że jednak nie spełniam kryteriów i nie kwalifikuję się na refundowane leczenie. Mogę brać lek, ale w wersji pełnopłatnej – koszt leku bez refundacji to ponad 10 tysięcy złotych miesięcznie. Obecnie mogę kupować lek przez CO za około połowę tej kwoty miesięcznie, ale i tak nie stać mnie i mojej rodziny na to. A ile rodzin jest takich jak ja…? Tu na Ziemi mamy tylko jedno życie. Zaczynamy je doceniać niestety często za późno, kiedy wydarzy się coś, czego cofnąć nie można, a dalsze życie stoi pod wielkim znakiem zapytania. Tak jest i w moim przypadku. Ponad siedem lat temu zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy piersi. Mam na imię Arleta. Mam 52 lata. Pracuję jako planista produkcji. Od ponad 7 lat choruję na raka. To rak agresywny, wykazujący się dużą skłonnością do przerzutów. Mój mąż i 16-letni syn cały czas wspierają mnie, ale teraz to już nie wystarcza. Potrzebuję też wsparcia finansowego. Mąż też dość poważnie choruje, a nie chcemy, aby nasz syn został sam. Przez około 25 lat byłam pod stałą opieką onkologa z powodu wcześniej usuniętego włókniaka w jednej z piersi. Co roku kontrola u lekarza, co 2 lata USG, a także co jakiś czas mammografie, biopsje. Na przełomie stycznia i lutego w 2016 roku pojawił się kolejny guz, tym razem w lewej piersi. Pojawił się nagle i to od razu nie taki mały. Dostałam skierowanie na USG. Zalecono biopsję cienkoigłową. Wyniki biopsji były prawidłowe. Lekarz zalecił „obserwację guza”. W kolejnym m-cu pierś zaczęła wyglądać inaczej, wiedziałam, że coś jest nie tak. Poszłam kolejny raz do lekarza i zalecono mi biopsję gruboigłową. Ta już nie dała dobrych wyników. Stwierdzono nowotwór złośliwy. Niestety po skierowaniu na TK wątroby stwierdzono w badaniu rozsiane guzy we wszystkich płatach, przypadek nieoperacyjny. W ciągu kilku dni dostałam od razu „chemię”. Guzy zaczęły się zmniejszać. Po ponad 5 miesiącach chemioterapii przyszedł czas na hormonoterapię. Od ok. 6 lat zażywam hormony, które blokują rozwój choroby. Niestety w 2020 roku pojawiły się kolejne przerzuty. Okazało się, że choroba postępuje i stwierdzono m.in. przerzuty do kości. Jestem już po zakończonym cyklu radioterapii. Każda zła diagnoza to przygotowywanie się na nowo do śmierci. Z mojego już 7-letniego doświadczenia powiem Wam, że nie da się do tego przygotować. Znowu podjęłam walkę i nie zamierzam się poddawać. Dalsze leczenie stało niestety pod znakiem zapytania. Najlepszym rozwiązaniem w obecnej sytuacji było włączenie do leczenia leku cytostatycznego. Niestety jest to lek refundowany wyłącznie w pierwszej linii leczenia, czyli do momentu, w którym pacjent po raz pierwszy otrzymuje chemioterapię w zaawansowanym stadium choroby. Ja nie kwalifikuję się do refundacji leczenia. Obecnie udaje mi się otrzymywać lek poprzez Centrum Onkologii w Bydgoszczy za tzw. „złotówkę”, ale nie wiem jak długo to potrwa, dlatego zbieram środki na dalsze leczenie tym lekiem, bo taki sposób finansowania może się w każdej chwili skończyć. Dotychczasowe zastosowanie chemioterapii i radioterapii dokonało niestety spustoszeń w moim organizmie, stąd zbieram również środki na leczenie innych schorzeń, w tym też związanych ze wzrokiem czy uzębieniem, a także na koszty dojazdu do Centrum Onkologii, bo wizyt jest naprawdę wiele. Bardzo proszę o wpłaty. Z góry serdecznie dziękuję wszystkim za wsparcie. Jestem osobą, która konsekwentnie dąży do celu. Nie poddaję się chorobie, staram się żyć na tyle normalnie, na ile mogę. Chcę dalej żyć i sama wspierać innych. Nigdy w życiu nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będę w ten sposób prosić o pomoc. Robię to także dla mojego syna. Nie chcę go zostawiać. Pomóżcie.

71 522 zł z 156 000 zł
45%
Jolanta Nicowska, Włocławek

Pomóż mojej Mamie wygonić raka!

Przyszedł "RAK" nieborak... Moje życie zmienił tak... Były smutki i cierpienia... Chwile szczęścia i zwątpienia... Poleciały wszystkie włosy... Taka chuda, talia osy... Mimo bólu i udręki... Przeszłam chemię, Bogu dzięki... Tak choroba mnie zmieniła... Walczę mocno... abym żyła! Proszę Was o pomoc i wsparcie. Będzie to dla mnie najlepszy prezent urodzinowy - każde udostępnienie przybliża mnie do zdrowia. Obecnie od ponad 11 miesięcy walczę o swoje życie, a jednocześnie o możliwość bycia z moim Synkiem tak długo jak to możliwe. Znalazłam się w niełatwej roli dla mnie - w roli szukającej wsparcia. Nadzieją na wygranie tej walki jest nierefundowany lek - na ten cel zorganizowana jest zbiórka, do której dojrzewałam bardzo długo. Będę wdzięczna za każde wsparcie i udostępnienie. Proszę w imieniu mojego Synka Stasia - ma tylko mnie... Z góry bardzo dziękuję za zrozumienie i życzę dużo zdrowia! ----------------------------------------------------------------------------------------- Cześć! Jestem Staś, mam 5 lat i jestem synem tej wspaniałej Mamusi! Moja Mama na każdym kroku spełnia moje marzenia, to teraz czas, abym ja spełnił Jej marzenie. Mama Od ponad 11 miesięcy walczy z potworną chorobą - złośliwym wieloogniskowym rakiem piersi B Her dodatnim 3+. Jest już po chemioterapii i dwóch operacjach, a przed Nią jeszcze przynajmniej dwie. Poszedłbym do pracy, aby zarobić na lek dla Mamy, ale mam dopiero 5 lat... Choć muszę się pochwalić, że odbyłem w swoim życiu już pierwsze praktyki w dziedzinie chirurgii onkologicznej u wspaniałego Doktora, który naprawia moja Mamę. ♥️ Poniżej film z odbytych praktyk: https://fb.watch/7G2b49NGXV/ Mama, niestety, gdy powiedziała w pracy o chorobie, została z tym sama - pracodawca nie przedłużył Jej umowy i obecnie żyjemy ze skromnych zasiłków. Muszę też uzbierać środki na lek, który pomoże Mamie stanąć na nogi - niestety nie jest refundowany. Jego koszt to ok 11,5 tys. zł co miesiąc i tak przez rok. Do tego dochodzą koszty związane z rehabilitacją, bo niestety Jej prawa ręka nie jest sprawna. Leki, witaminy, dojazdy do doktorów na konsultacje - to wszystko niestety kosztuje... Pamiętajcie proszę, że dobro powraca ze zdwojoną siłą! Wywiad z nami: https://fb.watch/8a5ilb1SgK/

74 740 zł z 160 000 zł
46%
Bogumiła Szeksztełło-Kiliańska, Pasłęk

Długa rehabilitacja pozwoli mi na powrót do normalności!

Jestem Bogumiła, mam 56 lat, jestem mężatką. Mamy pięcioro dorosłych dzieci i pięcioro wnucząt. Kiedy zostaliśmy z mężem sami, zamiast cieszyć się życiem, zaczęły się choroby. W 2015 r. mąż miał zawał i operację serca. Gdy mąż poczuł się lepiej, ja pewnego majowego wieczoru wyczułam pod brodą mały guzek. Tak się zaczęło. W lipcu 2015 r. usłyszałam diagnozę - rak dna jamy ustnej, do usunięcia. Pamiętam ciągle, jak na początku lekarz powiadomił mnie o skutkach ubocznych i powikłaniach operacji, ale to do mnie nie docierało. Chciałam jak najszybciej pozbyć się choroby. 14 września 2015 r. odbyła się operacja, która trwała 11 godzin. Usunięto układ chłonny szyi, dno jamy ustnej, część trzonu i nasady języka oraz trzonu kości gnykowej po stronie prawej. Miałam założoną sondę i rurkę trachoestomijną, którą usunięto po 2 tygodniach. Z sondą wróciłam do domu. W połowie października usunięto sondę, a założono PEGA (przetoka odżywcza połączona bezpośrednio do żołądka), gdyż nie mogłam przełykać. Przez 2 miesiące byłam poddawana radioterapii. W marcu 2016 r. kontrolny rezonans - nie ma go. Pokonałam raka i żyję!!! Ale co to za życie - dusiłam się własną śliną, moja mowa to bełkot. W lutym 2018 usunięto mi PEGA, gdyż nauczyłam się jeść potrawy blendowane, półpłynne w pozycji półleżącej. Czas mijał, a ja zamiast lepiej to czułam się gorzej. Mój lekarz powiedział, że on tu już nic nie może zrobić, pomóc mi może tylko operacja rekonstrukcji z unerwieniem. Zaczęłam szukać lekarza, który podjąłby się operacji. Znalazłam, zapisałam się na wizytę i pełna nadziei pojechałam do Katowic na konsultację... I co usłyszałam? Pan Profesor podejmie się tej operacji, którą trzeba wykonać jak najszybciej, ponieważ czas działa na moją niekorzyść (zrosty, skutki radioterapii), ale operacja nie jest refundowana przez NFZ, a koszt jej to 120 tysięcy złotych. Wróciłam do domu załamana, bo skąd wziąć taką sumę? Nawet kredytu nie dostanę. Nie mam renty z ZUS, gdyż nie spełniam warunków. Dowiedziałam się, że można coś zrobić, że jest szansa, aby wrócić do normalnego życia i kontaktu z ludźmi. Niestety, nie stać mnie ani mojej rodziny na taki wydatek. Zanim udało mi się zebrać takie środki, na początku 2019 r. okazało się, że na operację już za późno. I tak by nie pomogła. Ale lekarz zalecił inną, specjalistyczną rehabilitację - i pomaga, z każdym dniem jest lepiej. Ale to też koszty, ogromne. Rehabilitacja, dojazdy do ośrodka, ale też specjalne kosmetyki i środki do pielęgnacji, nawet specjalna pasta do zębów. Dlatego ciągle proszę Państwa o wsparcie. Proszę, pomóżcie mi, abym mogła rozmawiać z mężem, usiąść z moimi dziećmi i wnukami przy stole, zjeść i napić się herbaty.

33 502 zł z 120 000 zł
27%
Maciej Urban, Rydzyna

Immunoterapia w walce z rakiem nerki

Szanowni Państwo! Zwracam się do Was z prośbą o finansowe wsparcie mojego leczenia. Po pięciu latach walki o zdrowie i życie kolejna diagnoza wystawiona w lutym 2021 r. jest dla mnie i dla mojej Rodziny wstrząsająca - wielokrotne ogniska przerzutowe na jedynej nerce, dwa w trzustce i kilkanaście w płucach. Leczenie chirurgiczne nie przyniosło spodziewanych rezultatów, pomimo trzech bolesnych operacji, utraty lewej nerki, obu nadnerczy i usunięciu guza z nerki prawej. Zdaniem lekarzy kolejne operacje są bardzo ryzykowne i prawdopodobnie bezcelowe. Szansą na powstrzymanie rozwoju choroby, a nawet na remisję nowotworu, może się okazać nowoczesna terapia immunologiczna skojarzona z nierefundowanymi lekami. Efektywność tej przełomowej i dającej nadzieję chorym terapii została potwierdzona w Stanach Zjednoczonych - ostatnie pomyślne wyniki badań opublikowano w lutym 2021 r. Ze względu na wysokie ceny leki te nie są refundowane w Polsce. Miesięczny koszt mojego leczenia w granicach 35 - 40 tys. zł, przez okres co najmniej roku lub dłużej, zupełnie przekracza możliwości samodzielnego finansowania. Znajdując się w tak trudnej sytuacji, zdecydowałem się wystąpić do Państwa o wsparcie. Mam 50 lat, jestem ojcem Ewy (30 l.), Krzysztofa (28 l.) i Anny (20 l.) oraz mężem Elżbiety. Ukończyłem dwa fakultety, z wykształcenia jestem historykiem i konserwatorem zabytków. Od pięciu lat pracuję w Urzędzie Miasta Leszna na stanowisku miejskiego konserwatora zabytków. Misja społeczna, jaką mi powierzono, jest dla mnie wyróżnieniem, obowiązkiem i niesamowitą przygodą życia. Ponad wszystko jednak jestem ojcem, mężem, synem, bratem... i w tej właśnie, indywidualnej roli jestem niezastąpiony, mam zatem marzenia i wspólne plany rodzinne. Mam oczywiście i własne zainteresowania, są to zwłaszcza książki historyczne i pamiętniki oraz muzyka. Jestem też zapalonym podróżnikiem. Jestem optymistą, pragnę jeszcze wiele zdziałać i zobaczyć. Wierzę, że tak się stanie. W finansowej pomocy dla mnie liczy się teraz każda złotówka. Bardzo Państwu dziękuję za wsparcie.

431 054 zł z 520 000 zł
82%
Aleksandra Kostosz, Bytom

Pomóż mi nie stracić wiary, że uda mi się przeciwstawić chorobie.

Podaruj mi trochę życia! Od 6 lat życie moje podporządkowane zostało zmaganiu się z nowotworem złośliwym. W tym czasie poddałam się czterem zabiegom operacyjnym, które jednak nie zakończyły się sukcesem, gdyż za każdym razem nowotwór się wznawiał. Ostatnie badania kontrolne zdiagnozowały kolejną wznowę nowotworu, a co gorsza stwierdzono przerzuty. Pozostała mi obecnie jedynie możliwość podjęcia leczenia lekami immunologicznymi. Przeprowadziłam wymagane badania genetyczne, które taką możliwość potwierdziły. W moim przypadku sytuacja jest jednak dodatkowo trudna, gdyż stwierdzony u mnie nowotwór jest rakiem jasnokomórkowym na tle endometriozy. Ten typ nowotworu występuje bardzo rzadko i żaden lek immunologiczny nie jest refundowany. Ceny takich leków, które samemu należy zakupić, są niesamowicie wysokie, to kwoty kilkunastu tysięcy złotych co miesiąc. Leczenie natomiast jest długotrwałe. Pomimo 6 lat podporządkowania życia zmaganiu się z chorobą nie chcę się poddać, gdy choroba mówi, że to ona wygrywa. Dlatego proszę o pomoc, jeżeli ktoś może i chciałby mi pomóc. Środki, które trafią na moje konto w Alivii, fundacja może udostępnić mi tylko na ściśle określone cele związane jedynie z leczeniem onkologicznym.

225 zł z 90 000 zł
0%
Barbara Ratkowska, Baruchowo 73

Z ogromnym smutkiem zawiadamiamy, że Barbara odeszła...

Z ogromnym smutkiem zawiadamiamy, że Barbara odeszła... Składamy szczere wyrazy współczucia jej rodzinie i bliskim, Zarząd Fundacji Alivia. Zbiórka Barbary została zamknięta. Prosimy nie przekazywać darowizn na ten cel. ………………………………………………………..***…………………………………………………………. Nazywam się Barbara Ratkowska, mam 70 lat. w 2010 roku zdiagnozowano u mnie raka piersi, zmagam się z tą chorobą od 11 lat. Jest to trudna i ciężka walka. Przeszłam mastektomię, usunięto mi też węzły chłonne. Przyjęłam chemię, radioterapię oraz hormonoterapię. W 2017 roku nastąpił nawrót choroby, okazało się, że nowotwór zaatakował płuca. Poddałam się leczeniu chemioterapią. Po 2 miesiącach od zakończenia chemioterapii nastąpiła progresja choroby. Lekarz do mojego leczenia włączył roztwór do wstrzykiwania, który przyjmuję co 4 tygodnie. W 2018 roku przeszłam brachyterapię śródoskrzelową. W tym też roku pojawiła się u mnie chrypka i problemy ze strunami głosowymi, co utrudniało mi mówienie. Po leczeniu logopedycznym mój głos na tyle się poprawił, że mogę normalnie rozmawiać. W 2019 roku po wykonaniu badań, okazało się, że mam liczne przerzuty do kości. Zakwalifikowałam się do leczenia kwasem, przebyłam radioterapię paliatywną. Jednak choroba nadal się rozwijała, dopiero leczenie nierefundowane spowodowało, że nastąpiła stabilizacja choroby. Niestety jest to lek, który muszę przyjmować przez cały czas, a nie kwalifikuję się do leczenia refundowanego przez NFZ. Koszt miesięcznego leczenia wynosi 5300 zł. Przez półtora roku syn i najbliżsi pomagali mi finansowo, ponieważ moja sytuacja materialna uniemożliwia zakup tak drogiego leku. Niestety, nie stać mnie i mojej rodziny na kontynuowanie leczenia tym drogim lekiem. Przychodzą chwile zwątpienia i pogodzenia się z losem, ale nie poddaję się, bo mam dla kogo żyć, budzić się każdego ranka. Mam kochającą rodzinę, wspaniałe dzieci, wnuki, które wspierają mnie w trudnych chwilach, podtrzymują na duchu. Chciałabym jak najdłużej być wśród najbliższych, cieszyć się z nimi każdą minutą, każdym dniem, ich radościami, zobaczyć, jak rozwija się ukochana prawnuczka, jak przychodzi na świat druga. Mam nadzieję i głęboko wierzę, że znajdą się dobrzy ludzie, którzy pomogą mi w walce o życie. Bardzo dziękuję za wsparcie i za każdą wpłaconą na moje konto złotówkę.

19 423 zł z 110 000 zł
17%
Henryk Pasak, Czestochowa

Razem z córkami Henryk walczy o swoje życie

Zastanawiam się, co napisać, jak opowiedzieć te 29 lat ciężkiej walki o każdy dzień. Mój tata miał 43 lata, jak zachorował na raka nerki. Rozpoznanie: Clarocellurales. Wyrok. Miałam wtedy 20 lat, byłam świeżo upieczoną pielęgniarką w ciąży, ledwo po ślubie. Doskonale wiedziałam, co to oznacza. Baliśmy się wszyscy, mama, ja, moja siostra i tata też, pewnie najbardziej z nas, ale tego nie pokazał. Mówił, że się nie da, bo wnuczka w drodze, musi ją zobaczyć i powitać na tym pięknym świecie. Laura jest oczkiem w głowie dziadka, jak zresztą wszystkie wnuki. Dziadek jest najlepszy i rozpieszcza całą piątkę. Myśleliśmy, że się udało, ale niestety po 5 latach od usunięcia nerki pojawiły się pierwsze przerzuty, drugi wnuk był w drodze. Żadne leczenie standardowe nie było skuteczne na raka nerki, mimo to poddaliśmy się naświetlaniom, terapii lekiem z grupy cytokin, kolejnym operacjom. W sumie było ich 8, w tym 4 na płucach, nie pomyliłam się pisząc 'poddaliśmy się'. Chory był tata, ale walczyła cała rodzina. W końcu trafiliśmy do prof. Szczylika do Warszawy do Szpitala przy Ulicy Szaserów. W międzyczasie rodziły się kolejne dzieci, nasz tata jest dumnym dziadkiem czterech wnuczek (Laury, Anastazji, Nadii, Alicji) i jednego wnuka. Gdy pojawił się kolejny przerzut na płucu, lekarze powiedzieli, że nie będą już operować, musieliśmy szukać innego rozwiązania. Z pomocą przyszedł prof. Szczylik, który włączył tatę do programu testowania leku, wtedy nie wiedzieliśmy jakiego, nie mieliśmy gwarancji, że przyjmuje faktycznie lek, a nie placebo. Wierzyliśmy jednak głęboko. Udało się, tata dostawał lek z grupy inhibitorów kinaz białkowych, bardzo dobrze go tolerował i co najważniejsze, działał na raka. Przerzut na płucach nie powiększał się. Ten cudowny czas trwał 10 lat, to był naprawdę piękny okres. Niestety, w którymś z kolei badaniu TK okazało się, że przerzut rośnie. Zastosowano inny lek, który prawie uśmiercił mojego tatę, dostał zapaści, prawie wszystkie narządy wewnętrzne przestały funkcjonować, ale i z tego wyszliśmy. Wtedy profesor Szczylik zaproponował powrót do leczenia innym lekiem, również z grupy inhibitorów kinaz białkowych. I wtedy NFZ wydał wyrok, nie będzie refundował kolejnego leczenia, gdyż poprzedni lek jest ostatnim krokiem w standardzie postępowania leczniczego w złośliwym raku nerki. Miesięczny koszt leczenia lekiem, który prof. Szczylik zastosował, to 13 000 złotych. Nie mamy takich pieniędzy, już nie mamy. Pół roku finansowaliśmy leczenie we własnym zakresie, ale dłużej nie możemy. Nie chcemy zmarnować tylu lat walki, ciężkiej walki, co najważniejsze - skutecznej, z powodu procedur NFZ i już pustego konta. Dlatego zwróciliśmy się o pomoc do fundacji Alivia, jesteście naszą ostatnią deską ratunku. Wierzymy gorąco w Wasze wielkie serca, wierzymy że nie jesteśmy sami. Prosimy, pomóżcie!!! A właściwie błagamy, pomóżcie!!! p.s. Mój tata nazywa się Henryk Pasak, ma 73 lata i jest najlepszym tatą na świecie. Monika Nowakowska

64 709 zł z 156 000 zł
41%
Aleksandra Kapica, Międzyrzec Podlaski

Twoja pomoc moją szansą na życie

Witam, mam na imię Aleksandra i mam 33 lata.Na co dzień mieszkam i pracuję w Międzyrzecu Podlaskim. Prowadzę swój salon kosmetyczny. Praca jest moja ogromną pasją. Niestety w chwili obecnej jestem w trakcie chemioterapii i nie jestem w stanie pracować, rozwijać się, szkolić i spełniać zawodowo. Choroba pokrzyżowała mi plany zawodowe i prywatne. Kiedy skończyłam 30 lat, usłyszałam diagnozę: ziarnica złośliwa. Był to dla mnie i dla moich bliskich ogromny szok, nikt w rodzinie wcześniej nie chorował na nowotwór. Całe moje życie i nie tylko moje zmieniło się diametralnie, teraz najważniejszym celem było wyzdrowieć. Rodzina i przyjaciele bardzo wspierają mnie w walce z chorobą, to dzięki nim nadal mam siłę, by walczyć i się nie poddawać.W 2016 roku rozpoczęłam chemioterapię, było to długie i ciężkie leczenie. W lipcu 2017 roku przeszłam autoprzeszczep komórek macierzystych, który pozwolił mi na chwilę wrócić do normalnego życia i zapomnieć o chorobie, niestety ta okazała się podstępna i wraca. Nadzieją dla mnie jest lek, który w moim przypadku nie jest refundowany. Miesięczny koszt lekoterapii to ok. 30 tysięcy złotych. Koszt leczenia znacznie przewyższa moje możliwości finansowe, dlatego jestem zmuszona prosić o wsparcie. Będę bardzo wdzięczna za gest dobrej woli. Aleksandra Włodarczyk

108 695 zł z 200 000 zł
54%
Andrzej Kijek, Włocławek

Andrzej to były piłkarz. Walczy z nowotworem jamy ustnej.

Nazywam się Andrzej Kijek, mam 49 lat, jestem rencistą mieszkającym we Włocławku. Kiedyś czynnie uprawiałem sport - piłkę nożną, grałem w KS Włocławia. Doznana kontuzja kolana na stałe spowodowała stopień niepełnosprawności. W sierpniu 2014 roku zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy jamy ustnej. Przeprowadzono operację tracheotomii czasowej, częściowo usunięto żuchwę i część języka oraz dno jamy ustnej. Walka z chorobą i rehabilitacja wraz z odtworzeniem wyciętych części twarzy będą trwały długo, gdyż obecnie w 2018 r. mijają 4 lata wielokrotnych wizyt u lekarzy, badań diagnostycznych i codziennej walki z rakiem, zarówno farmakologicznej, ale też i psychicznej. Mam jednak, o co walczyć, bo mam dla kogo żyć: dla syna Daniela i dla żony Agnieszki. Nasza sytuacja rodzinna niestety nie pozwala mi na udźwignięcie kosztów leczenia, dlatego jakiekolwiek, nawet skromne wsparcie będzie dużą pomocą, a bez dotychczasowego wsparcia Waszego i Fundacji nie dalibyśmy z rodziną rady. Dziękuję z góry wszystkim Darczyńcom za to co dla mnie już zrobiliście oraz za to że, jako ludzie tak wielkiego serca, na tym nie poprzestaniecie.

56 405 zł z 150 000 zł
37%