Zbiórki

Maria Kędzior, Rzeszów

Z ogromnym smutkiem zawiadamiamy, że Maria odeszła...

Z ogromnym smutkiem zawiadamiamy, że Maria odeszła... Składamy szczere wyrazy współczucia jej rodzinie i bliskim, Zarząd Fundacji Alivia. Zbiórka Marii została zamknięta. Prosimy nie przekazywać darowizn na ten cel. ………………………………………………………..***…………………………………………………………. Od 2022 leczę się na raka jelita grubego. Niestety w 2023 nastąpiła wznowa i stwierdzono, iż cierpię na nowotwór złośliwy z rzadką mutacją BRAF. Jestem obecnie po dwóch liniach leczenia dostępnego w ramach NFZ, które okazały się nieskuteczne. Choroba szybko postępuje, nowotwór dał już przerzuty do płuc. Mój jedyny ratunek to dwa leki nierefundowane w Polsce, które są precyzyjnie skierowane na moją mutację raka. Koszty terapii oraz zakup tych leków są niezwykle wysokie, dlatego z całego serca proszę o wsparcie w tej trudnej walce. Od wielu lat jestem wdową. Niestety, koszty terapii nierefundowanymi lekami przekraczają moje możliwości finansowe. Z całego serca proszę o pomoc i wsparcie w tej trudnej sytuacji. Każda forma wsparcia będzie nieoceniona.

54 974 zł z 95 658 zł
57%
Iwona Staśkiewicz, Maków Podhalański

Mimo walki z glejakiem cieszy się każdym dniem

Sama o sobie: Nazywam się Iwona Anna Staśkiewicz. Na guza mózgu choruję od 2012 roku. Początki były bardzo trudne, gdyż glejak to z jednej strony wyjątkowo poukładany, a z drugiej nieprzewidywalny, nieproszony gość. Mimo że milczy, to on narzuca schemat dnia. Po pierwszej operacji myślałam, że pozbyłam się go raz na zawsze, tymczasem wkrótce pokazał, że nie tylko nie zamierza się wyprowadzić z mojej głowy, ale to on chciałby rządzić!Dlatego po kolejnym zabiegu postanowiłam zmienić taktykę i zaprzyjaźnić się z moim glejakiem. Skoro nie chce się wyprowadzić, staram się stworzyć mu warunki, w których będzie grzecznie spał jeszcze przez kolejne lata... a ja dzięki Waszemu wsparciu zdecydowałam się na odważne metody leczenia, które tak właśnie wpływają na astrocytoma fibrillare. Cieszę się każdym dniem, każdą chwilą, którą mogę spędzać z moimi Skarbami – córkami, Anią i Kalinką. Staram się "normalnie" żyć. Po każdej operacji szybko wracałam do pracy w Domu Kultury, oprócz stałych obowiązków staram się pomagać innym z mojej "rakowej Rodziny". Krótka historia leczenia: Pierwszą operację miałam w styczniu 2013. Początki były trudne - zaburzona pamięć i problemy z wysławianiem się, ale kilka miesięcy wystarczyło, by zaakceptować nowe "Ja", wrócić do pracy i do normalnego życia. Wolałam nie czytać i nie słuchać, jakie mam rokowania - bo kolejne informacje wywoływały we mnie tylko wielki strach. Badania kontrolne w 2015 roku zaalarmowały, że jest nawrót. Profesor Koziarski, który mnie operował w Warszawie na Szaserów rozłożył ręce, twierdząc, że już więcej nie może mi pomóc. Starałam się o terapię protonową w Pradze, ale rozmiar guza był już za duży, więc ostatecznie przestaliśmy zbierać pieniądze na protonoterapię, bo przestałam się na nią kwalifikować. Przez blisko rok leczyłam się w Berlinie, jeździłam do prof Vogel'a - ale to też nie zahamowało przyrostu. Byłam na kilkunastu konsultacjach u neurochirurgów, między innymi w Krakowie, Katowicach, Gliwicach i Lublinie, ale nikt nie chciał się podjąć operacji. Każdy rozkładał ręce. Dzięki wsparciu przyjaciół udało mi się dotrwać do kolejnej operacji (marzec 2016 r.), którą zdecydował się przeprowadzić dr Marek Zdeb i Ryszard Adam Czepko (młody, zdolny neurochirurg). Operowano mnie "na żywca", dzięki czemu nie straciłam mowy. Po raz kolejny udało się usunąć całość. Gdy oglądałam na żywo tę astrocytome fibrillare wielkości wątroby kury, pociętej na cienkie paseczki, polanej wrzątkiem i poukładanej na talerzyku nie mogłam uwierzyć, że to mięsko wycięte z mojego mózgu. Gdy na konsylium po operacji powiedziano mi, że powinnam mieć radioterapię, ale muszę być świadoma konsekwencji, gdyż nerw mowy po naświetlaniu w pełni może się nie zregenerować i nie będę już "normalnie" mówić - zrezygnowałam. Jedyne nasze źródło utrzymania to moja praca w roli gaduły - prowadzę Dom Kultury przy Miejskiej Bibliotece Publicznej w Makowie Podhalańskim. Po raz drugi uprzedzono mnie, że ten nieproszony gość wcześniej czy później wróci... ale dzięki Waszemu wsparciu przez cały czas mogę normalnie funkcjonować. Uparłam się, że na zawsze uśpię i pokonam raka. Niestety w grudniu 2019 usłyszałam kolejny wyrok. Nawrót nieoperacyjny. Szpital św. Rafała już się nie podjął przeprowadzenia operacji. Po raz kolejny usłyszałam, że mam miesiąc, może dwa. Przez pierwsze cztery tygodnie zupełnie to do mnie nie docierało. Jednak w pewnym momencie, jak zaczęłam to sobie uświadamiać, poczułam jak zapiera mi dech. Setki pytań: To ile mi zostało? Cztery tygodnie? Trzy? I co dalej? Mam się tak po prostu położyć i czekać na śmierć? Wybiegłam z domu i płakałam tak gorzko, jak w 2012 roku w karetce po tym, jak po raz pierwszy usłyszałam taki wyrok w Krakowie na Botanicznej. Zakończyło się to omdleniem, obudziłam się w szpitalu z ciśnieniem ponad 180, które dla niskociśnieniowca jak ja było wyjątkowo podwyższone. Wypisano mnie chwilę później. Wróciłam w tym stanie nie wiedząc do końca co mam dalej począć. Nie byłam w stanie jeść, pić, spać, normalnie rozmawiać przez kolejne sześć dni. Wszystko zmieniło się 20 stycznia 2020, gdy zadzwonił do mnie kolega z poruszeniem mówiąc o chorej też na glejaka Amelci. Mojej maleńkiej sąsiadce, na którą niemal wydano już wyrok. Tak mnie to poruszyło, że poszłam do naszego kościoła na nabożeństwo do Św. Rity. Podczas tej mszy poczułam niebywałą ulgę i wróciła do mnie chęć i siła do dalszej walki z chorobą. Kolejnego dnia dostałam po swym wcześniejszym rozpaczliwym wpisie na FB kontakt do dr Furtaka w Bydgoszczy. Przyjął mnie od razu. Operacja podobnie jak ta druga była przeprowadzona bez narkozy, tylko z miejscowym znieczuleniem. Po raz trzeci udało się, choć niestety tym razem nie usunięto wszystkiego, a do tego glejak uzłośliwił się do III stopnia. Zanim poddałam się radioterapii i chemioterapii zapanował Covid, co zahamowało już wtedy sporo działań. Codziennie dojeżdżaliśmy na naświetlanie do Prokocimia w Krakowie, chemię dostawałam do domu. Pokonaliśmy wtedy ponad 4000 km. Cały czas jestem w trakcie chemioterapii. Znoszę ją naprawdę dobrze. Początek był ciężki, ale uparłam się, że i tym razem wygram. Stosując się do wszystkich wskazówek prowadzącej mnie onkolog dr Zygulskiej, dobrze znoszę kolejne dawki. Najwspanialszą informacją był ostatnio przeprowadzony rezonans. Gdy dr Furtak zadzwonił do mnie z budującą informacją, że nie ma po guzie śladu, że chemia i naświetlanie dobrze zadziałały, nie mogłam powstrzymać łez radości. To, że ostatni MR pokazał, że nie ma już nawet milimetra guza oznaczało w moich oczach cud. Choroba nauczyła mnie pokory i wiary. Wiary, która czyni cuda. Niestety, ani moja rodzina, ani ja nie uniesiemy sami dalszych kosztów leczenia, dlatego proszę Was o wsparcie. Moja Mama: Iwona Staśkiewicz - wiele osób zna to nazwisko. Ludzie widzą w niej szefową, pracownicę, prowadzącą koncerty, pikniki, festiwale. Jest dla nich kimś mniej lub bardziej znanym. Potrafi nawiązać kontakt ze staruszkami, dziećmi, osobami w podobnym do niej wieku, a nawet ze zwierzętami. Jednym słowem ze wszystkimi. Myślą o niej "silna, uparta osoba, zawsze postawi na swoim", a także "sympatyczna, pogodna kobieta" czy też " wielka gaduła ". Ale dla mnie jest przede wszystkim mamą. Mamą i nie tylko, bo również przyjaciółką, doradczynią i kimś najważniejszym. W niej mam największe oparcie. Jest dla mnie tym, dzięki czemu mam rano ochotę wstać z łóżka, przyjść ze szkoły i wiele innych rzeczy. To jej zawdzięczam to, jaka teraz jestem. Mama nauczyła mnie wszystkiego, pokazała, że dobro popłaca, pomoc innym czyni nas lepszymi, a ciężka praca zostanie doceniona. Jednak ostatnio role zaczynają się odwracać. Ja uczę mamę, że należy myśleć pozytywnie i nigdy się nie poddawać, że wszędzie można znaleźć jakąś dobrą stronę. Często z siostrą jesteśmy na nią złe, ponieważ "gada głupoty", czyli sugestie, że niedługo może nas opuścić. Ja jednak zawsze staram się to ignorować, choć czasem i mnie nachodzą ponure myśli. Ale wiem, że dla niej muszę być silna i wspierać ją jak najmocniej, ponieważ jest ona jedyną osobą, za którą mogłabym poświęcić nawet własne życie. Mama wiele razy pomagała innym nie licząc, ani nie otrzymując nic w zamian. Kiedy jej zdrowie się pogorszyło, wiele z nich ofiarowało swoją pomoc. Więc ma rację, pomoc innym niesie ze sobą obustronne dobro. Cała mama – oddana innym. Wiele osób ją podziwia. Dla mnie nie ma lepszego człowieka od niej. Kocham ją najbardziej na świecie i wiem, że nie potrafiłabym żyć bez jej miłości, pomocy i dobra. Marzę, by być w przyszłości taka, jak ona. Kalinka Staśkiewicz (18 lat)

108 876 zł z 150 000 zł
72%
Diana Marciniak, Łomnica

Leczenie choroby nowotworowej

Witam, nazywam się Diana, mam 35 lat i dwójkę fantastycznych dzieci. Jak każdy, miałam swoje plany i marzenia, jednak życie napisało własny scenariusz. Od trzech lat zmagam się z chorobą nowotworową (nowotwór złośliwy). Radioterapia w połączeniu z chemioterapią przyniosły poprawę na rok, ale po tym czasie nastąpił nawrót, z którym zmagam się do tej pory. Chemioterapia nie przynosi żadnych rezultatów. Chcę szukać pomocy u innych specjalistów, którzy będą mogli mi pomóc w walce z nowotworem. Moja ciężka sytuacja zmusza mnie do szukania wsparcia u ludzi z wielkim sercem. Będę wdzięczna za każdą pomoc. Na koniec życzę wszystkim zdrowia. Dobro zawsze powraca.

8 123 zł z 50 000 zł
16%
Edyta Polucha, Brzóza

Zbiórka dla Edyty

Witam, pierwszy raz korzystam ze zbiórki i nie wiem, od czego zacząć... Choroba nowotworowa ciągnie się za mną od 24. roku życia, a mam zaledwie 41 lat. Pierwszy raz zachorowałam jako 17-latka na nowotwór złośliwy układu chłonnego - nowotwór Hodgkina. Po leczeniu w szpitalu dziecięcym uzyskałam prawie 5 lat normalnego życia, które prowadzi każda nastolatka. Niestety los tak chciał, że w wieku prawie 22 lat choroba znów dała o sobie znać. Leczenie było długie i bardzo wyczerpujące, chemioterapia oraz radioterapia siały spustoszenie w moim organizmie, a także w psychice. Na zakończenie leczenia przeszłam przeszczep immunologiczny z własnych komórek macierzystych. Ten przeszczep okazał się strzałem w dziesiątkę. Kilkanaście lat w remisji, aż do roku 2021. Okazało się wtedy, że trzeci raz dotknęła mnie ta straszna choroba, tym razem rak piersi, który jest bardzo agresywny. Dziękuję z całego serca za pomoc i dobre słowo od każdego darczyńcy ❤️

7 745 zł z 50 000 zł
15%
Anetta Anetta, Mikołów

Zbiórka na operację i rehabilitację

Mam na imię Anetta, 49 lat i kochającą oraz wspierającą mnie rodzinę. W styczniu tego roku otrzymałam diagnozę: zrazikowy nowotwór piersi, potrójnie ujemny, bardzo agresywny. Możliwości leczenia są raczej ograniczone, tzn. chemioterapia, operacja i ewentualnie radioterapia i chemia uzupełniająca. Od lutego rozpoczęłam chemioterapię, aby zmniejszyć guz i zapobiec rozprzestrzenieniu się komórek nowotworowych. W maju dowiedziałam się o możliwości zastosowania nierefundowanej przez NFZ immunoterapii. Wtedy zaczął liczyć się czas, ponieważ operacja planowana była na sierpień, a lek należało podać w minimum dwóch dawkach w trakcie chemioterapii przed operacją, a najlepiej żeby były cztery dawki. Moja wspaniała rodzina zebrała pieniądze na dwie pierwsze dawki, przed podaniem trzeciej, kiedy martwiłam się o sfinansowanie leku, okazało się, że od lipca 2023 r. będzie już refundowany. Wtedy kamien spadł mi z serca! Niestety w badaniach genetycznych za to okazało się, że mam mutację genu BARD1, rzadko występującą ale zwiększającą ryzyko powstania nowotworu w drugiej piersi. Po zakończonej chemioterapiimiałam przed operacją wykonane usg i rezonans mgnetyczny piersi. W USG było czysto, w rezonansie pojawiła się świecąca zmiana, która została zakwalifikowana: do obesrwacji. Niestety nie można wykonać biopsji, ponieważ zmiana ta jest niewidoczna w badaniu USG. W sierpniu miałam wykonaną mastektomię z jednoczesną rekonstrukcją. Obecnie przyjmuję dalej immunoterapię, którą mam zaplanowaną do marca 2024 roku. Chirurg zaproponował mi wykonaie profilaktycznej mastektomii z rekonstrukcją drugiej piersi po zakończeniu immunoterapii czyli w kwietniu 2024 r. Zabieg ten nie jest refundowany przez NFZ, ponieważ moja mutacja genu, jak wcześniej wspominałam, rzadko występuje i w profilaktyce na chwilę obecną nie jest brana pod uwagę. Niestety ryzyko nawrotu choroby nowotworowej przy mutacji genów jest duże, dlatego postanowiłam wykonać profilaktyczną mastektomię. W związku z powyższym zdecydowałam się prosić o wsparcie finansowe. Zebraną kwotę planuję przeznaczyć przede wszystkim na operację i rehabilitację oraz dalszą diagnostykę i konsultacje u specjalistów. Bedę wdzięczna za każdą okazaną pomoc.

17 536 zł z 60 000 zł
29%
Anna Lankau-Pogorzelska, Warszawa

Proszę o wsparcie w walce z chorobą.

Nazywam się Anka, mam 48 lat i od końca maja 2020 r. jestem pacjentką Narodowego Centrum Onkologii. Po 15 latach życia z niezłośliwą zmianą w piersi, badaną i obserwowaną co roku, usłyszałam diagnozę: rak piersi o wysokim stopniu złośliwości. Po 4 latach od rozpoczęcia leczenia rak przypomniał o sobie, zagnieżdżając się tym razem w kościach. Właśnie dostałam potwierdzenie, że muszę wrócić ponownie na drogę leczenia i wiem, że nie będzie to łatwe, na pewno trudniejsze niż za pierwszym razem. Mam jeszcze pokłady siły na kolejną bitwę, ale i dużo lęku w sobie, że przegram, że nie dam rady. Jestem mamą dwójki cudownych dzieciaków: 10-letniej Ewy i 14-letniego Janka, który właśnie kończy szkołę podstawową. Zawodowo od ponad 14 lat jestem związana z marketingiem handlowym. Kiedyś zawsze w ruchu, w podróżach, podczas których pokazuję dzieciom, jak piękny i ciekawy jest otaczający nas świat. Tymczasem czas od maja 2020 okazuje się dla mnie mało łaskawy i daje mi porządnie popalić, zmuszając mnie do rewizji życiowych planów. Moja choroba to IV stadium, tzw. uogólniona. Czasem o niej zapominam, staram się funkcjonować tak jak dawniej, mając świadomość, że ponowne nadejście tych trudnych chwil jest nieuchronne. Dzięki przyjaciołom, rodzinie, licznej grupie najlepszych sąsiadów na świecie i współpracownikom wiem, że nie zabraknie mi wsparcia, ludzkiej życzliwości i pomocy. Jestem typem wojowniczki, która zawsze stawia czoła trudnościom. Zawsze staram się radzić z problemami sama, przyjmując, że na tym świecie jest mnóstwo ludzi potrzebujących bardziej niż ja. Moim nowym celem ponownie staje się pokonanie raka, dla siebie, dla rodziny, dla przyszłości. Chciałabym przejechać z córką 50 km na rowerach - tak jak obiecała, nauczyła się jeździć na rowerze. Chciałabym kiedyś wydać komiks mojego syna i może własne opowiadania. Chciałabym móc podróżować jak dawniej i poznawać ludzi. To plany na potem. Obecnie najważniejszym zadaniem dla mnie jest dążenie do remisji nowotworu i utrzymanie go w tym stanie tak długo, jak to możliwe. Na razie wraz z onkologami szukamy odpowiedniej terapii. Nie wiem jeszcze, z czym znowu będę musiała się zmierzyć, ale mam nadzieję, że choć pewnie nie wygram, to będę w stanie utrzymywać przewagę nad chorobą. Proszę o wsparcie w pokryciu kosztów leków, konsultacji, badań lekarskich oraz rehabilitacji.

56 417 zł z 100 000 zł
56%
Marlena Płacińska, Bydgoszcz

Leczenie onkologiczne

Mam na imię Marlena i mam guza jajnika. Mam 60 lat i mnóstwo planów na przyszłość. W wolnych chwilach spędzam czas z moją ukochaną córką, która daje mi wiele radości. Los sprawił, że musiałam wychowywać ją samotnie, jednak był to piękny czas w moim życiu. Niestety w lipcu 2019 roku wykryto u mnie guza jajnika z rozsiewem do otrzewnej. Ta informacja była dla mnie bardzo uderzająca, ponieważ choroba nie dawała wcześniej żadnych objawów i nagle z dnia na dzień dowiedziałam się, że mój stan zdrowia jest niemalże krytyczny. Niestety skutkiem była nie tylko utrata zdrowia, ale również pracy i środków do życia. Co dalej? Oczywiście podjęto próbę leczenia. Niestety podczas pobytu w szpitalu wykryto u mnie jeszcze jedną chorobę, tym razem kardiologiczną, przez co operacja jest na ten moment niemożliwa. W związku z tym jestem leczona tylko chemioterapią. Ta forma leczenia przynosi jedynie chwilową pomoc i muszę zostać zoperowana, jeżeli chcę żyć! Jaki jest plan działania? Abym mogła przystąpić do operacji, muszę nieustannie utrzymywać mój organizm w doskonałej kondycji. To niełatwe, kiedy przyjmuje się chemię. Jednak jest sposób na to, abym mogła zawalczyć o swoje zdrowie! Aktualnie poddaję się leczeniu Nivolumabem. Niestety jest to bardzo kosztowne. Do tego dochodzą koszty badań, konsultacji i dojazdów, a w mojej sytuacji nie posiadam żadnych źródeł dofinansowania. Ponieważ straciłam pracę, tylko moja córka jest aktualnie żywicielem rodziny i nie mogę pozwolić sobie na jedyną formę leczenia, która może dać mi szansę na wyzdrowienie.

6 000 zł z 50 000 zł
12%
Bożena Wowra, Chorzów

Uratuj życie matki małych sportowców

25.10.2023 Aktualizacja Niestety wyniki histopatologiczne po mastektomii potwierdziły naciekowy przerzut do węzłów chłonnych. 13.11.2023 czeka mnie limfadenektomia, po której będę walczyła już nie tylko o życie,ale też o sprawność prawej ręki. Planowana po tym zabiegu radioterapia nie ułatwi mi tego. Dlatego jeszcze bardziej proszę - środki na rehabilitację będą mi niezbędne, bez Was nie będę mogła nawet zrobić dzieciom kanapki do szkoły... Serce mi pęka na samą myśl, a łzy ciekną strumieniami... Sport to zdrowie! Sport to przyszłość! Sport jest nieodłącznym elementem życia naszej rodziny. Jestem mamą 7-letniego Mistrza Śląska w jiu-jitsu sportowym, 8-letniej najmłodszej w historii reprezentantki Podokręgu Katowice w piłce nożnej oraz 13-letniego amatora pływania. Wraz z mężem staramy się im dawać dobry przykład, dbając o swoje zdrowie, unikając nałogów, pamiętając o dobrej kondycji fizycznej czy zdrowej diecie. Każdy dzień naszego tygodnia jest perfekcyjnie zaplanowany. Szkoła i praca, chwila oddechu, popołudniowe treningi - ja jeżdżę z synem do Bytomia na treningi jiu-jitsu, mąż z córką do Rudy Śląskiej na treningi Akademii Piłkarskiej, najstarszy syn na szczęście ma basen w trakcie lekcji. Weekendy również mamy zajęte ligą, turniejami lub zawodami. Jednak gdy tylko znajdziemy wolny czas, spędzamy go również wspólnie na wyjazdach, by poznawać piękne zakamarki przyrody. Jesteśmy namiociarzami, więc nasze wyjazdy często są nieplanowane i niedalekie, ale dla dzieci ekscytujące. I pewnego dnia cały nasz plan zostaje zburzony przez diagnozę - rak. W najbliższym czasie czeka mnie mastektomia prawej piersi ze względu na wykryte 21 ognisk zapalnych. Wskazana jest również mastektomia lewej piersi, w której również wykryto podejrzane zmiany oraz wycięcie jajników z cystą, jednak te zabiegi w moim przypadku nie są refundowane przez NFZ. Całe nasze życie rodzinne kierujemy w rozwój dzieci, w ich lepszy start w dorosłość. W ten start, którego sami nie mieliśmy. Cieszymy się każdym ich sukcesem, wspieramy, jeśli przychodzą drobne potknięcia. Wierzymy w nie każdego dnia. Dzieci są sensem naszego życia. Nigdy nie prosiliśmy nikogo o pomoc w zapewnieniu im tego wszystkiego, co potrzebne do ich rozwoju. Ciężko pracujemy, by dać im to, co niezbędne. Jednak teraz sytuacja nas przerosła. Nie mamy zabezpieczonych takich środków pieniężnych, które są potrzebne, bym mogła jak najszybciej przejść niezbędne operacje, odbyć rehabilitację i wrócić do swoich obowiązków. Czas jest tutaj kluczowy. Nie mamy pomocy nikogo z zewnątrz, a jedna osoba nie będzie w stanie pogodzić wszystkich codziennych zajęć. Moje dzieci walczą na macie, na boisku, w wodzie - o swoje cele i marzenia. Ja muszę stoczyć inną walkę - o życie. Dlatego proszę Cię, jeśli to czytasz, wspomóż moją zbiórkę nawet niewielką kwotą. Pomóż mi proszę zdobyć narzędzie do skutecznej walki i zwycięstwa z najgorszym, niedającym objawów wrogiem, jakim jest nowotwór złośliwy. Chcę móc cieszyć się z moimi dziećmi z ich pasji, chcę im towarzyszyć, być mamą, wspierać, chcę żyć... Nie poddam się, jednak potrzebuję Twojej pomocy.

15 920 zł z 60 000 zł
26%
Iwona Kubacka, Warszawa

dla Iwony

Ta wiadomość jest jak wyrok. Zawsze myślisz, że to nie może spotkać właśnie ciebie. Jest tyle planów na przyszłość, a od momentu diagnozy czas jakby się zatrzymał. Jest przed i po. Niedowierzanie, rozpacz, plan działania i najgorsze - jak to powiedzieć najbliższym. Postanowienie, które jest silniejsze niż rozpacz - muszę podjąć walkę właśnie dla nich - syna Artura i Krzysztofa. Muszę doczekać, jak założą własne rodziny (starszy syn już za kilka miesięcy), zobaczyć wnuki. Mojemu mężowi niedane było tego dożyć – zmarł na raka mózgu 4 lata temu. Ale ja dotrwam.Muszę zrobić wszystko, co leży w mojej mocy. Jeszcze tyle wyjazdów, tyle książek do przeczytania, filmów do obejrzenia i teatrów do odwiedzenia, tyle muzyki do wysłuchania. I wypraw do Puszczy Kampinoskiej i wspólnych biesiad na Podlasiu...

5 654 zł z 50 000 zł
11%
Aleksandra Osada-Bartecka, Wrocław

Marzenie: żyć, jeść, ułożyć usta w uśmiech...

Dopóki nie straciłam połowy jamy ustnej, nie doceniałam, jak genialnym i życiodajnym procesem jest możliwość otwierania ust, gryzienia, przełykania, mówienia, mimiki twarzy, w tym układania warg do uśmiechu. Dziś oddałabym wszystko za odzyskanie chociaż jednej z tych możliwości. W wyniku postępującego nowotworu jestem po przeszczepach rekonstrukcyjnych dużej części jamy ustnej. Zwracam się do Państwa o pomoc w sfinansowaniu drugiej prywatnej operacji jamy ustnej, której koszt wyniósł 75 tysięcy złotych. Okazała się niemożliwa do sfinansowania przez NFZ, mimo że jestem pacjentem onkologicznym i mimo że przez całe dorosłe życie opłacałam składki ZUS i ponad 40 lat pracowałam jako wykładowca w Akademii Medycznej. Gdy w sierpniu 2020 roku usłyszałam diagnozę: rak prawego policzka (ca praeinvasivum) i guz wargi dolnej po stronie prawej (ca squamosum keratodes G2), postanowiłam zawalczyć o życie. Wybrałam metodę alternatywną do szeroko okaleczającego zabiegu chirurgicznego, decydując się na radykalną radioterapię (33 naświetlenia). Skutki poradiacyjne były z jednej strony pozytywne, nowotwór został zlikwidowany, ale wypalenie błony śluzowej jamy ustnej powodowało nieznośny ból przez wiele miesięcy, a powstające blizny spowodowały przykurcz i szczękościsk, uniemożliwiający normalne spożywanie posiłków, bo otwarcie ust zmniejszyło się do maksymalnie 0,5 cm. Ponad 2 lata spędziłam na konsultacjach z lekarzami i naturoterapeutami, na rehabilitacji i ćwiczeniu mięśni twarzy. Szczękościsk niestety nie odpuszczał, spożycie papki czy zupy, wypicie nutridrinka trwało kilka godzin w ciągu dnia, a poza tym koszty moich działań wraz z dojazdami i lekami (ok. 20 tys. zł)mocno uszczuplałyoszczędności. Nieustannie trwała walka z bólem po radioterapii, walka o zjedzenie i przetrwanie. Nic to nie dało. Ale nie poddawałam się. W czerwcu 2022 roku przeszłam operację miorelaksacji blizn. Mój stan po tej operacji budził początkowo nadzieję, ale szybko pogorszył się (nowe blizny). Szczękościsk pozwalał na otwarcie ust tylko na 0,1 - 0,3 cm, a to już był problem zagrażający życiu. I gdy już nie było prawie nadziei, trafiłam do prof. Adama Maciejewskiego w Klinice Nieborowice. Profesor, biorąc pod uwagę stan miejscowy oraz ówczesny (jak dokumentowały wyniki badań) brak cech nowotworowych (co wykluczało mnie z grona pacjentów onkologicznych), zaproponował prywatny zabieg - rekonstrukcję policzka prawego uszypułowanym płatem podbródkowym i m.in. likwidację szczękościsku. Operację przeszłam w Klinice Nieborowice w dniu 9 lutego 2023 roku - bez powikłań. Kosztowała 74 tysiące zł, co było możliwe do udźwignięcia dzięki kredytowi bankowemu i resztce rodzinnych oszczędności. W wyniku operacji przykurcz i szczękościsk częściowo ustąpiły, otwarcie ust stało się możliwe na 1,4 cm. Wróciła mi nadzieja na normalne życie i odzyskanie sprawności jamy ustnej. Podczas powyższego zabiegu pobrano materiał biopsyjny z trzech miejsc. 16 marca przyszedł wyrok: w przedsionku, dnie i dziąsłach jamy ustnej stwierdzono wznowę raka płaskonabłonkowego rogowaciejącego G2. Nowotwór złośliwy, podrażniony interwencją chirurgiczną, rósł dosłownie w oczach i zaczął niszczyć efekty rekonstrukcji policzka prawego. Kolejna operacja była konieczna natychmiast. Walczyłam o to, by operacja odbyła się na NFZ, ale niestety nie zakwalifikowano mnie do tak rozległego zabiegu. Nie miałam wyboru - musiałam zdecydować się na drugą operację prywatną, pomimo braku własnej możliwości jej opłacenia. Za wszelką cenę postanowiłam ratować zdrowie i życie. Prof. Maciejewski zaproponował radykalną resekcję wznowy z odcinkową resekcją i rekonstrukcją żuchwy, z usunięciem węzłów chłonnych szyi pięter I-III oraz rekonstrukcję błony śluzowej wolnym płatem biodrowym - w jak najszybszym czasie z uwagi na galopujący rozrost nowotworu. Ta druga prywatna operacja odbyła się w dniu 17 kwietnia 2023 roku. Przeżyłam i przetrwałam. Jem strzykawką przez sondę donosową, oddycham i usiłuję mówić przez rurkę tracheostomijną, nie przełykam z uwagi na obrzęk przeszczepu – ale mogę już chodzić i wierzę, że jestem uratowana. Od 15 kwietnia 2023 roku moja córka prowadziła zrzutkę i dzięki pomocy wspaniałych Darczyńców (ponad. 140 osób), ludzi wielkiego serca, uzbierała ponad 31 tysięcy złotych. Zbiórka ta zakończyła się z dniem 27 kwietnia 2023 roku. Teraz ja, już w swoim imieniu, zwracam się do Państwa, do empatycznych ludzi, o pomoc w dalszym sfinansowaniu tej drugiej operacji. W Klinice muszę w najbliższym czasie uregulować jeszcze kwotę ponad 40 tysięcy złotych oraz posiadać chociaż minimalne środki na leczenie pooperacyjne, dojazdy na kontrole (z Wrocławia do Gliwic) i rehabilitację (a znaczna część mojej emerytury jest teraz przeznaczana na spłatę kredytu wziętego na sfinansowanie pierwszej operacji). Na każde żądanie Darczyńców przedstawię mailowo lub osobiście pełną dokumentację medyczną oraz faktury za operacje w Klinice Nieborowice, a także przelewy kwot zebranych na drugą operację dzięki Waszej dobroci i hojności. Przedstawiam Państwu swoje zdjęcia... z ciężkiego boju o zdrowie i życie. Dziękuję z serca każdej Osobie i każdej Instytucji, która zdecyduje się mnie wesprzeć w opisanej sytuacji. Bardzo pragnę jeszcze żyć, to moje największe w tej chwilimarzenie.

5 554 zł z 50 000 zł
11%
Katarzyna Czepukojć, Warszawa

Nowotwór kradnie moje życie, moją sprawność. Pomóż mi ją uratować!

Mam na imię Katarzyna. W marcu skończę 42 lat. Jestem mamą dwójki dzieci - Julii (12 lat) i Oskara (18 lat). Od ponad trzech lat walczę z rakiem piersi. W chwili obecnej jest to już rozsiany proces nowotworowy. Mam przerzuty do kości i tkanek kręgosłupa, miednicy. Przyjmuję chemię i wlewy z kwasu zolendronowego. Wspomagam się również suplementacją. Od niespełna roku leczę się w Poradni Bólu przy Szpitalu Grochowskim w Warszawie. Trafiłam na cudowną Panią doktor, która dała mi nadzieję, że ból się leczy. Przyjmuję leki przeciwbólowe w tabletkach i plastry z opiatami na uśmierzenie bólu. Niestety nie zawsze ból udaje się uśmierzyć. W ciągu tego roku zostały mi już dwukrotnie zwiększone dawki tych leków. Żyję z bólem. Czy nauczyłam się z nim żyć? Nie do końca. Są dni, kiedy ból nie pozwala na wstanie z łóżka. Nie pozwala na zrobienie najmniejszej rzeczy. Z osoby aktywnej, która wszystko robiła na zwiększonych obrotach, stałam się osobą niedołężną. Lekarze niestety nie bardzo mają pomysł na to, jak mnie leczyć. Kręgi i żebra w kręgosłupie są złamane. Od niespełna 1,5 roku noszę gorset Jewetta. Niestety proces chorobowy się pogłębia. Jeśli nie znajdę pomocy, to w niedalekiej przyszłości czeka mnie wózek inwalidzki. I powolna śmierć, Śmierć w bólu, cierpieniu... W Niemczech i Czechach są kliniki, które z powodzeniem leczą takie przypadki jak mój. Obecnie potrzebuję środków na wykonanie badań diagnostycznych: USG jamy brzusznej, USG piersi, TK kręgosłupa, TK głowy, MRI odcinka piersiowego kręgosłupa, MRI odcinka lędźwiowego kręgosłupa, PET CT. Środki mi są potrzebne również na przetłumaczenie dokumentacji medycznej na język niemiecki i angielski przez tłumaczy przysięgłych. Bez tego nie będę mogła mieć choćby najmniejszej nadziei na lepsze leczenie. W obecnej chwili nie pracuję. Jestem na rencie. Mam orzeczoną całkowitą niezdolność na pracy i samodzielnej egzystencji. Początek trudnej drogi......Niespełna miesiąc po moich 38 urodzinach mój świat się zawalił. Od lekarza usłyszałam, że w lewym węźle pachowym mogą znajdować się komórki nowotworowe. Potem „zielona karta” i wizyta w Centrum Onkologii w Warszawie. Guz w lewej piersi wielkości 9 cm. Kolejne badania – diagnoza: rak złośliwy, inwazyjny G2. Szok, niedowierzanie. Przecież regularnie się badałam – mammografia, usg piersi. Patrząc na moje dzieci nie mogłam uwierzyć, że mogę nie doczekać ich dorastania. Rozpacz, załamanie, morze łez. Aż wreszcie myśl – walczymy. Wszystkie ręce na pokład. Mam dla kogo żyć – dla siebie, dla dzieci, dla rodziny.12 maja 2017 r. pierwsza chemia – najpierw czerwona, a po niej biała. Po 4 miesiącach, 22 września 2017 r. – koniec wyczerpującego mój organizm leczenia chemią. Kolejne konsylium lekarskie – zapada decyzja o przeprowadzeniu radykalnej mastektomii lewej piersi z usunięciem węzłów chłonnych.4 października 2017 r. operacja – jestem Amazonką.Rozpoczynam radioterapię na tzw. głębokim wdechu. Równocześnie przechodzę hormonoterapię – zażywam tabletki, a co 28 dni dostaję zastrzyk z izotopem, który inwazyjnie działa na kości – osłabia je oraz powoduje ich bardzo silny ból. Lekarz prowadzący sugeruje profilaktyczne usunięcie jajników razem z jajowodem – co ma zminimalizować ryzyko pojawienia się nowych ognisk choroby nowotworowej. Niestety w ramach NFZ nie wykonuje się operacji o charakterze profilaktycznym. Tylko prywatnie. Narodowy Program Zwalczania Chorób Nowotworowych już mnie nie obejmuje. Pomoc ze strony publicznej służby zdrowia skończyła się po naświetlaniach. Ostatnie miesiące to był dla mnie bardzo trudny okres – wyniszczająca organizm ciężka chemioterapia, której towarzyszyła silna neutropenia i leukopemia. Potem operacja, radioterapia i ciężka walka o usprawnianie ręki, która trwa do dzisiaj. Ze względu na mój stan zdrowia zmuszona jestem do korzystania z masaży limfatycznych. Niestety nie zostały mi przyznane w ramach NFZ i muszę za nie płacić prywatnie. Do tego dochodzą leki, które przyjmuję codziennie, a które pochłaniają już większość naszych funduszy. Długotrwała chemioterapia i radioterapia spowodowały, że moje zdrowie i sprawność jest w bardzo złym stanie. Moje kości chorują. Ta choroba to osteoporoza, w wyniku której doznałam zaniku kostnego. Ale najgorsza była diagnoza: kompresyjne złamanie trzonów TH7, TH8, TH9, TH10, TH11 z obniżeniem ich wysokości oraz złamanie blaszek granicznych górnych trzonów L1, L2, L3. Ból, jaki odczuwam jest niewyobrażalny. Każdy ruch, każdy krok to walka z cierpieniem. Od niespełna czterech tygodni muszę nosić Gorset Jewetta. Czeka mnie jeszcze kilka miesięcy noszenia go. Zaproponowano mi bardzo kosztowne i długie leczenie, które może spowodować poprawę mojego stanu zdrowia. W ostatnim czasie miałam wykonane badania diagnostyczne. Odbierając je miałam nadzieję, że wynik będzie bardzo dobry. Niestety… Choroba dała o sobie znać. Mam przerzuty do kości. Ponowne leczenie i strach co dalej. Światełkiem nadziei na życie jest dla mnie drogie leczenie, a w późniejszym czasie i długotrwała rehabilitacja. Onkologia dostępna w Polsce proponuje leczenie systemowe (chemioterapia, radioterapia) i nie daje zbyt dobrych rokowań. Nowoczesna onkologia poszukuje cały czas nowych terapii i leków, ale niestety większość z nich nie jest dostępna w Polsce, a jeśli już to jest bardzo droga. Potrzeba ogromnych funduszy, nieosiągalnych dla mnie i mojej rodziny. Aktualnie przyjmuję leki antyhormonalne oraz lek w ramach programu badań klinicznych, którego działanie polega na blokowaniu białek nazywanych kinazami zależnymi od cyklin 4 i 6, które regulują wzrost i podział komórek. Blokowanie tych białek może spowolnić wzrost komórek nowotworowych i opóźnić postęp choroby nowotworowej. Lek ten już niedługo przestanę przyjmować. Według lekarzy z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że po odstawieniu tego leku rak piersi powróci. Powróci mocniejszy, trudniejszy do wyleczenia. Bardzo się tego boję. Niestety lek ten nie jest refundowany. Koszt miesięcznej kuracji wynosi ok. 5 tys. euro. Z uwagi na moją bardzo trudną sytuację finansową nie jestem w stanie sama za niego zapłacić. Moja choroba i leczenie z nią związane pochłonęła już bardzo dużo pieniędzy. Wiem, że nic już nigdy nie będzie takie jak było, ale chciałabym żyć jak najpiękniej i jak najdłużej się da. Coraz częściej wspominam to, co było, to, co mogłam zrobić. Czasami marzę o tym, co chcę, żeby jeszcze się zdarzyło. Bardzo proszę Was o pomoc w powrocie do zdrowia. Chciałabym móc patrzeć jak moje dzieci stawiają pierwsze kroki w dorosłe życie. Wierzę w to, że nam się uda. Wpłaty od Państwa dadzą mi szansę na osiągnięcie tego celu. Ja i cała Moja Rodzina będziemy wdzięczni za każdą kwotę, którą Państwo zechcą wpłacić. Pomagać w potrzebie to wielka i wspaniała rzecz.

85 215 zł z 130 000 zł
65%
Iwona Sokołowska, Wałcz

Miała niecałe 18 lat, kiedy zachorowała na mięsaka. W wieku 42 lat zachorowała na nowotwór złośliwy piersi z przerzutami.

Aktualizacja: Luty 2025 r. - profilaktyczne badanie USG wykazało ok. 1 cm guzek w piersi. Po dalszej diagnostyce było już tylko gorzej. Okazało się, że guzek nacieka oraz są przerzuty do węzłów chłonnych. Nie otrzymam zalecanej dawki chemioterapii, ponieważ przyjęłam już dawkę życiową chemioterapii. Aktualnie jestem w trakcie leczenia. Co tydzień mam wlewy, jeżdżę do oddalonego ponad 200 km Centrum Onkologii... Nazywam się Iwona Sokołowska. Dzień przed moimi osiemnastymi urodzinami, czyli 1 grudnia 2000 roku, dowiedziałam się o mojej chorobie, tj. nowotworze złośliwym tkanek miękkich, mięsaku o nazwie sarcoma synoviale, który umiejscowiony był w mojej prawej stopie od dobrych kilku miesięcy. Po diagnozie był płacz, pytania "dlaczego ja, dlaczego teraz" i tym podobne. Dzielnie znosiłam chemioterapię oraz kilka nieradykalnych operacji/prób usunięcia guza. W międzyczasie zdałam maturę, rozpoczęłam studia i się leczyłam. Po ponad rocznym leczeniu onkologicznym w Poznaniu trafiłam do Centrum Onkologii w Warszawie. Pan profesor Ruka zastosował u mnie leczenie radioterapią, następnie zoperował mnie i otrzymałam kolejne kursy chemioterapii. Z płaczem goliłam głowę, gdy po raz czwarty odrośnięty „jeżyk” na głowie zaczął wypadać. Nie poddawałam się, nadal byłam silna i dzielnie walczyłam z nowotworem. Pomagał mi w tym chłopak, z którym zaczęłam spotykać się 2 miesiące przed wykryciem nowotworu oraz rodzice. W marcu 2002 roku zakończono leczenie. Miesiąc później, nie wiem jak to możliwe, zaszłam w ciążę i w styczniu 2003 roku urodziłam śliczną i zdrową córeczkę. Mój organizm się regenerował, a ja systematycznie jeździłam 400 km na kontrole do Centrum Onkologii w stolicy. Życie toczyło się dalej, jednak okazało się, że mój organizm jest słaby i, nie licząc operacji chorej stopy, przez kolejnych 10 lat przeszłam ok. 10 zabiegów/operacji, takich jak usunięcie woreczka żółciowego, operacje przykurczu Dupuytrena, koagulacja ognisk endometriozy itp. W 2008 roku okazało się również, iż wskutek przebytych chemioterapii mam uszkodzone kanaliki nerkowe. Pomimo wszystkich tych chorób i operacji cieszyłam się życiem; wspólnie z mężem wychowywaliśmy córeczkę i bardzo pragnęliśmy powiększyć naszą rodzinę. W związku z powyższym, 14 sierpnia 2012 roku urodziłam pięknego i, jak się wtedy wydawało, zdrowego synka (po dwóch latach zdiagnozowano u niego autyzm). Kiedy wychodziłam z maleństwem ze szpitala, pomyślałam, że teraz naprawdę jestem szczęśliwa. Niestety, moje szczęście nie trwało długo. Dwa miesiące po porodzie, na mojej kilkukrotnie operowanej stopie wyczułam kilkumilimetrowe zgrubienie. Pomyślałam: nie, to nie może być prawda, to nie może być kolejna wznowa – przecież nie po to urodziłam dziecko, by znowu zachorować i nie móc uczestniczyć w jego wychowywaniu... A jednak, po 11 latach od operacji i 10,5 roku po zakończeniu leczenia, mięsak ponownie był w mojej stopie. Zamknęłam się w sobie, załamałam i przez dwa dni nie wychodziłam z łóżka, tylko płakałam. Na szczęście mąż wyciągnął mnie z tego, wytłumaczył, że tak nie można, że muszę walczyć i się nie poddawać jak dawniej; że muszę to zrobić dla niego, dla dzieci; że przecież za kilka lat muszę żyć, gdy synek w przedszkolu będzie mówił wierszyk z okazji Dnia Mamy, bo nikt nie zastąpi im mnie – mamy i żony... 5 listopada 2012 roku pojechałam więc z mężem do Centrum Onkologii w Warszawie, a profesor Rutkowski potwierdził moją diagnozę. Zostawiłam wynik tomografii komputerowej, zrobiłam RTG klatki piersiowej i czekałam na wyrok... Po dwóch dniach otrzymałam telefon z wiadomością, której nigdy nie chciałam usłyszeć: „Dzień dobry Pani Iwono, jest wynik RTG klatki – przerzutów nie ma, ale niestety, po skonsultowaniu się z lekarzami stwierdziliśmy, iż jedyną metodą leczenia Pani jest amputacja, amputacja w podudziu...” Telefon odebrałam niczego nieświadoma, trzymając dziecko na rękach, i zamarłam. To była najgorsza wiadomość, jaką w moim trzydziestoletnim życiu usłyszałam. Był to kolejny cios, którego następstwem była ogromna rozpacz i bezsilność... Postanowiłam walczyć i żyć. Nieważne, czy z nogą, czy bez niej, ale żyć. 6 grudnia 2012 roku mąż dostarczył mnie do Centrum Onkologii, a następnego dnia amputowano mi nogę. Nie załamałam się, nie płakałam z tego powodu. Uczyłam się chodzić o kulach, bandażować kikut, pokonywać wiele przeszkód architektonicznych, takich jak schody. Zewsząd słyszę, że jestem dzielna, że walczę i się nie poddaję, że potrafię się uśmiechać i w miarę możliwości uczestniczę w wychowywaniu moich dzieci. Nie uważam, że jestem jakaś wyjątkowa. Ja po prostu cieszę się, że żyję, że mogę przytulać i całować moje dzieci, że mogę uczestniczyć w życiu rodzinnym, wytłumaczyć córce niezrozumiałe zadania z matematyki, czuć, że mąż mnie nadal mocno kocha (może nawet mocniej...). Aktualnie jestem po kolejnej, już trzeciej operacji kikuta (stan zapalny kości). Z całego serca pragnę, by Państwo pomogli mi uzyskać środki na protezę (którą trzeba wymieniać co kilka lat, a niektóre elementy kilka razy w roku) i, co za tym idzie, pomogli mi wrócić do normalności. Kocham życie mimo wielu kłód rzucanych mi pod nogi. Chciałabym być sprawna, by móc aktywnie uczestniczyć w życiu rodzinnym, podążać za synkiem. Za wszelkie wsparcie będę ogromnie wdzięczna. Iwona

5 000 zł z 50 000 zł
10%