Zbiórki

Karolina Adamowicz, Wrocław

Na nierefundowane leczenie raka piersi

Mam na imię Karolina i mam 31 lat. W grudniu 2023 r. usłyszałam diagnozę - rak piersi, typ luminalny B. Niestety, mimo regularnych badań nowotwór zdążył się już u mnie rozgościć - dalsze badania wykazały przerzuty do węzłów chłonnych, kości, kręgosłupa i wątroby, co mocno ogranicza możliwości leczenia. Mimo tego obiecałam sobie, że nigdy się nie poddam. Przecież mam jeszcze tyle przed sobą. Stwierdzony u mnie typ nowotworu jest zależny od hormonów, dlatego od stycznia 2024 r. stosuję hormonoterapię. Przeszłam też radioterapię zmian w kościach. Leczenie przyniosło pierwsze efekty, jednak stale towarzyszy mi niepewność tego, co przyniesie przyszłość. Nie wiadomo, jak długo leczenie będzie skuteczne, ponieważ z czasem nowotwór staje się hormonooporny. Szansą na dalsze postępy w leczeniu jest nierefundowany w moim przypadku lek, jednak koszty terapii są ogromne. Jedna dawka to koszt ok. 10.000 zł. Potrzebuję czterech takich co trzy tygodnie, a półroczna terapia to nawet 250.000 zł. Proszę o wsparcie zbiórki na moje leczenie onkologiczne i za każdą pomoc z całego serca dziękuję. Karolina

159 537 zł z 250 000 zł
63%
Barbara Ratkowska, Baruchowo 73

Proszę o pomoc w walce z rakiem, zbieram na nierefundowany lek.

Nazywam się Barbara Ratkowska, mam 70 lat. w 2010 roku zdiagnozowano u mnie raka piersi, zmagam się z tą chorobą od 11 lat. Jest to trudna i ciężka walka. Przeszłam mastektomię, usunięto mi też węzły chłonne. Przyjęłam chemię, radioterapię oraz hormonoterapię. W 2017 roku nastąpił nawrót choroby, okazało się, że nowotwór zaatakował płuca. Poddałam się leczeniu chemioterapią. Po 2 miesiącach od zakończenia chemioterapii nastąpiła progresja choroby. Lekarz do mojego leczenia włączył roztwór do wstrzykiwania, który przyjmuję co 4 tygodnie. W 2018 roku przeszłam brachyterapię śródoskrzelową. W tym też roku pojawiła się u mnie chrypka i problemy ze strunami głosowymi, co utrudniało mi mówienie. Po leczeniu logopedycznym mój głos na tyle się poprawił, że mogę normalnie rozmawiać. W 2019 roku po wykonaniu badań, okazało się, że mam liczne przerzuty do kości. Zakwalifikowałam się do leczenia kwasem, przebyłam radioterapię paliatywną. Jednak choroba nadal się rozwijała, dopiero leczenie nierefundowane spowodowało, że nastąpiła stabilizacja choroby. Niestety jest to lek, który muszę przyjmować przez cały czas, a nie kwalifikuję się do leczenia refundowanego przez NFZ. Koszt miesięcznego leczenia wynosi 5300 zł. Przez półtora roku syn i najbliżsi pomagali mi finansowo, ponieważ moja sytuacja materialna uniemożliwia zakup tak drogiego leku. Niestety, nie stać mnie i mojej rodziny na kontynuowanie leczenia tym drogim lekiem. Przychodzą chwile zwątpienia i pogodzenia się z losem, ale nie poddaję się, bo mam dla kogo żyć, budzić się każdego ranka. Mam kochającą rodzinę, wspaniałe dzieci, wnuki, które wspierają mnie w trudnych chwilach, podtrzymują na duchu. Chciałabym jak najdłużej być wśród najbliższych, cieszyć się z nimi każdą minutą, każdym dniem, ich radościami, zobaczyć, jak rozwija się ukochana prawnuczka, jak przychodzi na świat druga. Mam nadzieję i głęboko wierzę, że znajdą się dobrzy ludzie, którzy pomogą mi w walce o życie. Bardzo dziękuję za wsparcie i za każdą wpłaconą na moje konto złotówkę.

19 423 zł z 110 000 zł
17%
Henryk Pasak, Czestochowa

Razem z córkami Henryk walczy o swoje życie

Zastanawiam się, co napisać, jak opowiedzieć te 29 lat ciężkiej walki o każdy dzień. Mój tata miał 43 lata, jak zachorował na raka nerki. Rozpoznanie: Clarocellurales. Wyrok. Miałam wtedy 20 lat, byłam świeżo upieczoną pielęgniarką w ciąży, ledwo po ślubie. Doskonale wiedziałam, co to oznacza. Baliśmy się wszyscy, mama, ja, moja siostra i tata też, pewnie najbardziej z nas, ale tego nie pokazał. Mówił, że się nie da, bo wnuczka w drodze, musi ją zobaczyć i powitać na tym pięknym świecie. Laura jest oczkiem w głowie dziadka, jak zresztą wszystkie wnuki. Dziadek jest najlepszy i rozpieszcza całą piątkę. Myśleliśmy, że się udało, ale niestety po 5 latach od usunięcia nerki pojawiły się pierwsze przerzuty, drugi wnuk był w drodze. Żadne leczenie standardowe nie było skuteczne na raka nerki, mimo to poddaliśmy się naświetlaniom, terapii lekiem z grupy cytokin, kolejnym operacjom. W sumie było ich 8, w tym 4 na płucach, nie pomyliłam się pisząc 'poddaliśmy się'. Chory był tata, ale walczyła cała rodzina. W końcu trafiliśmy do prof. Szczylika do Warszawy do Szpitala przy Ulicy Szaserów. W międzyczasie rodziły się kolejne dzieci, nasz tata jest dumnym dziadkiem czterech wnuczek (Laury, Anastazji, Nadii, Alicji) i jednego wnuka. Gdy pojawił się kolejny przerzut na płucu, lekarze powiedzieli, że nie będą już operować, musieliśmy szukać innego rozwiązania. Z pomocą przyszedł prof. Szczylik, który włączył tatę do programu testowania leku, wtedy nie wiedzieliśmy jakiego, nie mieliśmy gwarancji, że przyjmuje faktycznie lek, a nie placebo. Wierzyliśmy jednak głęboko. Udało się, tata dostawał lek z grupy inhibitorów kinaz białkowych, bardzo dobrze go tolerował i co najważniejsze, działał na raka. Przerzut na płucach nie powiększał się. Ten cudowny czas trwał 10 lat, to był naprawdę piękny okres. Niestety, w którymś z kolei badaniu TK okazało się, że przerzut rośnie. Zastosowano inny lek, który prawie uśmiercił mojego tatę, dostał zapaści, prawie wszystkie narządy wewnętrzne przestały funkcjonować, ale i z tego wyszliśmy. Wtedy profesor Szczylik zaproponował powrót do leczenia innym lekiem, również z grupy inhibitorów kinaz białkowych. I wtedy NFZ wydał wyrok, nie będzie refundował kolejnego leczenia, gdyż poprzedni lek jest ostatnim krokiem w standardzie postępowania leczniczego w złośliwym raku nerki. Miesięczny koszt leczenia lekiem, który prof. Szczylik zastosował, to 13 000 złotych. Nie mamy takich pieniędzy, już nie mamy. Pół roku finansowaliśmy leczenie we własnym zakresie, ale dłużej nie możemy. Nie chcemy zmarnować tylu lat walki, ciężkiej walki, co najważniejsze - skutecznej, z powodu procedur NFZ i już pustego konta. Dlatego zwróciliśmy się o pomoc do fundacji Alivia, jesteście naszą ostatnią deską ratunku. Wierzymy gorąco w Wasze wielkie serca, wierzymy że nie jesteśmy sami. Prosimy, pomóżcie!!! A właściwie błagamy, pomóżcie!!! p.s. Mój tata nazywa się Henryk Pasak, ma 73 lata i jest najlepszym tatą na świecie. Monika Nowakowska

64 709 zł z 156 000 zł
41%
Aleksandra Kapica, Międzyrzec Podlaski

Twoja pomoc moją szansą na życie

Witam, mam na imię Aleksandra i mam 33 lata.Na co dzień mieszkam i pracuję w Międzyrzecu Podlaskim. Prowadzę swój salon kosmetyczny. Praca jest moja ogromną pasją. Niestety w chwili obecnej jestem w trakcie chemioterapii i nie jestem w stanie pracować, rozwijać się, szkolić i spełniać zawodowo. Choroba pokrzyżowała mi plany zawodowe i prywatne. Kiedy skończyłam 30 lat, usłyszałam diagnozę: ziarnica złośliwa. Był to dla mnie i dla moich bliskich ogromny szok, nikt w rodzinie wcześniej nie chorował na nowotwór. Całe moje życie i nie tylko moje zmieniło się diametralnie, teraz najważniejszym celem było wyzdrowieć. Rodzina i przyjaciele bardzo wspierają mnie w walce z chorobą, to dzięki nim nadal mam siłę, by walczyć i się nie poddawać.W 2016 roku rozpoczęłam chemioterapię, było to długie i ciężkie leczenie. W lipcu 2017 roku przeszłam autoprzeszczep komórek macierzystych, który pozwolił mi na chwilę wrócić do normalnego życia i zapomnieć o chorobie, niestety ta okazała się podstępna i wraca. Nadzieją dla mnie jest lek, który w moim przypadku nie jest refundowany. Miesięczny koszt lekoterapii to ok. 30 tysięcy złotych. Koszt leczenia znacznie przewyższa moje możliwości finansowe, dlatego jestem zmuszona prosić o wsparcie. Będę bardzo wdzięczna za gest dobrej woli. Aleksandra Włodarczyk

108 695 zł z 200 000 zł
54%
Anna Strzelec, Warszawa

Proszę, pomóż mi w walce ze złośliwym nowotworem mózgu! Razem możemy więcej!

Witaj, mam na imię Ania. Dziś zwracam się do Was z prośbą o wsparcie w niezwykle ważnym dla mnie celu. Dlatego bardzo Ciebie proszę, zatrzymaj się na chwilę i podaruj mi szansę na życie i sprawność. Przewrotny los postawił na mojej drodze bezwzględnego przeciwnika w postaci złośliwego nowotworu mózgu – glejaka III stopnia. Od tego momentu życie moje i mojej rodziny zamieniło się w prawdziwą walkę – o moje życie i zdrowie. Walka z tą chorobą oraz o to, co mi zabrała, czyli moją sprawność, jest dla mnie bardzo trudna. Staram się jednak nie poddawać i walczyć każdego dnia, by móc odzyskać zdrowie i normalne funkcjonowanie. Przeszłam dwie operacje usunięcia guza mózgu, radioterapię i chemioterapię. Druga operacja była obarczona bardzo dużym ryzykiem. W jej wyniku doszło do wielu powikłań. Doznałam rozległego porażenia lewej strony ciała. Objawami uszkodzonego układu nerwowego jest padaczka oraz bolesna spastyczność mięśni. Potrzebuję kosztownego, specjalistycznego leczenia, które nie jest dostępne w ramach NFZ. Wydatki związane z leczeniem obejmują między innymi koszty: leków, badań, konsultacji z lekarzami specjalistami oraz rehabilitacji neurologicznej. Nie poddaję się. Mam przed sobą cele: by nowotwór nie powrócił, chcę odzyskać sprawność i wrócić do pracy. Jakie to piękne: być zdrowym, móc wykonywać aktywność zawodową, realizować swoje pasje i marzenia. Człowiek docenia to wszystko, jak to traci... Z wdzięcznością Ania ❤️ Z tego miejsca chciałabym Was wszystkich bardzo zachęcić do zakupu w serwisie Allegro Charytatywni plakatów, ze sprzedaży których całkowity dochód przeznaczony jest na pokrycie kosztów mojego leczenia i rehabilitacji neurologicznej. Allegro Charytatywni wszystkie środki uzyskane ze sprzedaży przelewa bezpośrednio na moją onkozbiórkę. Link do moich plakatów na Allegro Charytatywni: https://allegro.pl/charytatywni/alivia-onkofundacja/cele/fundacja-alivia-anna-strzelec-112092-1

8 621 zł z 100 000 zł
8%
Andrzej Kijek, Włocławek

Andrzej to były piłkarz. Walczy z nowotworem jamy ustnej.

Nazywam się Andrzej Kijek, mam 49 lat, jestem rencistą mieszkającym we Włocławku. Kiedyś czynnie uprawiałem sport - piłkę nożną, grałem w KS Włocławia. Doznana kontuzja kolana na stałe spowodowała stopień niepełnosprawności. W sierpniu 2014 roku zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy jamy ustnej. Przeprowadzono operację tracheotomii czasowej, częściowo usunięto żuchwę i część języka oraz dno jamy ustnej. Walka z chorobą i rehabilitacja wraz z odtworzeniem wyciętych części twarzy będą trwały długo, gdyż obecnie w 2018 r. mijają 4 lata wielokrotnych wizyt u lekarzy, badań diagnostycznych i codziennej walki z rakiem, zarówno farmakologicznej, ale też i psychicznej. Mam jednak, o co walczyć, bo mam dla kogo żyć: dla syna Daniela i dla żony Agnieszki. Nasza sytuacja rodzinna niestety nie pozwala mi na udźwignięcie kosztów leczenia, dlatego jakiekolwiek, nawet skromne wsparcie będzie dużą pomocą, a bez dotychczasowego wsparcia Waszego i Fundacji nie dalibyśmy z rodziną rady. Dziękuję z góry wszystkim Darczyńcom za to co dla mnie już zrobiliście oraz za to że, jako ludzie tak wielkiego serca, na tym nie poprzestaniecie.

56 405 zł z 150 000 zł
37%
Ewa Dorota Beldowska-Sadurska, Warszawa

Leczenie raka piersi HER2 dodatniego - nierefundowany pooperacyjnie lek

Dzień dobry, w kwietniu 2023 zdiagnozowano u mnie złośliwą odmianę raka piersi HER2-dodatniego. Schemat leczenia jest niestety taki, że najlepsze lekarstwo pooperacyjnie nie jest już refundowany. AKTUALIZACJA Bardzo wszystkim dziękuję za wpłaty. Dzięki zbiórce dostałam cztery dawki - jednakowoż skutki uboczne okazały się w moim przypadku bardzo dotkliwe. Musiałam przerwać leczenie. Dziękuję wszystkim za wpłaty, czekam teraz na potwierdzenie czy na pewno już jestem zdrowa, czy nie ma wznowy. Dziękuję wszystkim serdecznie, Ewa Beldowska- Sadurska

56 086 zł z 150 000 zł
37%
Jacek Rafal Niespodziany, Leicester

Potrzebuję wsparcia w walce z glejakiem!

Cześć, na imię mam Jacek, mam 36 lat, mieszkam obecnie w Anglii, tutaj założyłem rodzinę. Mam czwórkę cudownych dzieci: Destiny 7 lat, Noah 5 lat oraz bliźnięta Aleksander i Elijah 2,5 roku. Mam też cudowną kobietę Kathleen, która wspiera mnie w mojej chorobie. W kwietniu zdiagnozowano u mnie glejaka. Niestety, jest on zbyt duży, żeby można było go wyciąć. Obecnie przechodzę chemioterapię połączoną z radioterapią, co mam nadzieję, pozwoli zmniejszyć guza lub chociaż wstrzymać jego wzrost. Zaraz po 6 cyklach radio i chemioterapii, jakie dla mnie przewidują, chciałbym zacząć dalej walczyć o powrót do zdrowia. Mówię o leczeniu lekami, które nie są refundowane przez angielski NHS i które mam nadzieję, pomogą mi w walce z bólem i niedogodnościami związanymi z glejakiem. Obecnie potrzebuję £3 000 na leczenie. Każda złotówka jest obecnie dla mnie na wagę złota. Muszę i chcę żyć, dla mojej rodziny! Dziękuję wszystkim z góry za pomoc i trzymajcie za mnie kciuki!!!

4 229 zł z 100 000 zł
4%
Janusz Borkowski, Motycz

Nie chcę porzucać życia, żony i dzieci

W lipcu 2021 roku usłyszałem diagnozę - złośliwy nowotwór trzustki. Rokowania w tym nowotworze są bardzo złe, większość osób nie przeżywa z nim zbyt długo. Moja rodzina to żona i dwoje dzieci: starszy syn Hubert -11 lat i córka Matylda - 2 lata. Z żoną mamy mnóstwo planów na przyszłość i dom w rozbudowie. Mimo że w domu będzie miejsce dla każdego, to czekamy na koniec rozbudowy, bo obecnie mieszkamy w jednym pokoju (17 m2 ). W zbiórce na leczenie chciałbym wziąć pod uwagę koszty leków i suplementów diety przepisanych przez lekarzy i jeśli obecnie leczenie chemią nie da rezultatów - zabieg NanoKnife. Mój nowotwór jest nieoperacyjny, gdyż mam nacieki na naczyniach krwionośnych, tętnicach. Obecne leczenie chemią ma doprowadzić do operacyjności nowotworu. Myślę, że około marca 2022 roku zapadnie decyzja o operacji. Jeśli chemia da zadowalający skutek, po operacji i jak najkrótszej rehabilitacji chciałbym znów powrócić do pracy - jestem złotnikiem i bardzo lubię swoją pracę. Chciałbym też powrócić do jazdy motocyklem i rowerem, które już drugi sezon śpią smutnie w garażu. Rozważam tylko pełny powrót do zdrowia, ale życie pokaże, czy to jest scenariusz dla mnie. Janusz Borkowski

2 385 zł z 100 000 zł
2%
Jadwiga Brzezicka, Węgrów

Potrzebuję wsparcia w leczeniu raka

Witam, nazywam się Jadwiga (dzieci zazwyczaj mówią do mnie Jadzia). Mam 57 lat. Zachorowałam w 2017 roku na raka płuca, było to pół roku po śmierci mojego męża. Załamałam się. Jak usłyszałam słowo "rak", od razu myślałam, że to koniec. Jeszcze wtedy nie wiedziałam nic o tej chorobie i to było najgorsze. Przed chorobą uwielbiałam przebywać na świeżym powietrzu i zajmować się ogrodem, w szczególności moimi kwiatkami. Kocham też zwierzęta. Mam w domu trzy koty i zajmuję się też przybłędami, ostatnio są to same psiaki, ale każdy potrzebuje trochę miłości i głaskania. Z ogrodem i zwierzętami pomagają mi dzieci, bo już czasami nie mam siły i szybko się męczę, a w upalne dni nie mogę nawet wychodzić na zewnątrz. Jestem wdową, mam trójkę dzieci i jedną wnuczkę. Kocham ich całym sercem. Dzieci są już dorosłe, mają swoje rodziny, ale codziennie ktoś do mnie wpada albo zostają na weekend. Są całym moim życiem i największym wsparciem, jakie mogłabym sobie wymarzyć. W chorobie na szczęście miałam wsparcie moich dzieci - nie pozwoliły mi na złe myśli, których jednak było ciężko uniknąć. Leżąc w szpitalu człowiek myśli o najgorszym, o tym jak sobie poradzą dzieci, zwierzęta, kto będzie o nie dbał. Te myśli nachodzą i nachodzą, jednak odwiedziny najbliższych dają poczucie bezpieczeństwa. Została mi wycięta część płuca i dostałam dawkę chemii na wszelki wypadek. Nie wspominam dobrze tych dwóch rzeczy i chciałabym o nich zapomnieć. Po roku wróciłam do pracy i cieszyłam się życiem, czekając na przyjście na świat mojej pierwszej wnuczki. Trzy lata po pierwszej diagnozie nadeszła kolejna, gorsza - guz mózgu o średnicy 5 cm. Tutaj miałam kolejne szczęście, bo trafiłam na młodego lekarza, który się mną zainteresował i zamiast tylko radioterapii miałam operację wycięcia tego guza i dodatkowo radioterapię. Pobyt w szpitalu był ciężki ze względu na pandemię i brak odwiedzin. To chyba było najgorsze dla moich bliskich, którzy musieli czekać na moje telefony i wideorozmowy. Musieli kontaktować się z lekarzami tylko telefonicznie, co nie zawsze było możliwe. Po tym guzie już nie jestem taka sama i myślę, że nie wrócę do pełnej sprawności. Mam mocne zaniki pamięci i problemy z koncentracją. Pogorszył mi się wzrok i słuch. Podczas choroby złapałam półpaśca i leczę go do dzisiaj. Życie stało się trudniejsze w kwestii zdrowotnej i finansowej. Przez półpaśca i problemy z pamięcią i koncentracją oraz kręgosłupem muszę leczyć się prywatnie. Mój lekarz prowadzący jest lekarzem "jednej rzeczy", więc jeśli nie widzi nigdzie guza, inne sprawy go nie interesują, dlatego wszystkie skierowania muszę brać od lekarzy prywatnie. Czasami zdarza się, że na same wizyty moje dzieci wydają miesięcznie około 1500 zł. Do tego dochodzą leki oraz badania, czyli w sumie 4000 zł miesięcznie. Cieszę się, że mam dzieci, bo inaczej nie byłoby mnie na to stać. Z mojej renty nic nie zostaje, bo wszystko idzie na spłatę kredytu, który wzięłam, jak byłam zdrowa. Potrzebuję pieniędzy na codzienne wydatki związane z leczeniem, na leki, na rehabilitację. Życie teraz jest ciężkie i wszystkie koszty wzrastają, a mi nie zostaje nawet grosik z renty. Dlatego jeśli ktoś wpłaci chociażby 1 zł, będę bardzo wdzięczna. Pozdrawiam i dziękuję za wszystko, Jadzia

1 824 zł z 100 000 zł
1%
Karolina Kluska, Oświęcim

Guz mózgu - leczenie i rehabilitacja

Witam serdecznie, mam na imię Karolina. Mam 39 lat. Jestem mamą trzech cudownych córek oraz żoną wspaniałego męża. W dniu urodzin mojej najmłodszej córeczki zaczął się mój koszmar, który trwa do teraz i jest nim guz mózgu. Z racji, że większość osób i tak nie ma czasu, aby czytać całość mojej historii, zacznę od kosztów, z którymi przyszło mi się zmierzyć, aby wyleczyć się i wrócić do pełnej sprawności. Niestety przekraczają one możliwości finansowe naszej rodziny. Pragnę w ciągu najbliższego roku skupić się na porządnej rehabilitacji, lecz jedna godzina to koszt 200 zł. Przez 20 dni to koszt 4000 zł. Koszt turnusu w ośrodku rehabilitacyjnym Centrum TriVita (21 dni) wynosi 8600 zł. Poniżej opisuję dokładniej całą moją historię więc jeżeli jesteś zainteresowany, to zapraszam do przeczytania. Chciałam Wam przedstawić moją historię, która zmieniła całe moje życie w koszmar. Wszystko zaczęło się 4.11.2022 r. w dniu pierwszych urodzin mojej najmłodszej córeczki. Czekając na dziadków, nagle zrobiło mi się słabo, w głowie karuzela, nogi jak z waty. Mąż wyprowadził mnie na balkon, żebym się przewietrzyła. Po paru minutach wszystko się uspokoiło. Po dwóch dniach obudziłam się z okropnym bólem głowy, miałam wrażenie, jakby ktoś mi rozpalił ognisko w głowie. Nie czekając na nic, udałam się na SOR. Po wykonaniu TK zostałam poproszona do gabinetu lekarza, który oznajmił mi, że musi zostawić mnie w szpitalu na oddziale neurologii, ponieważ jest zmiana w mózgu świadcząca najprawdopodobniej, że przeszłam udar. Po dwóch dniach wykonano mi rezonans magnetyczny. W dniu, gdy przyszły wyniki, lekarz poprosił mnie do gabinetu, w którym oznajmił: "Ma Pani guza mózgu". Nogi się pode mną ugięły. Zostałam wypisana do domu ze skierowaniem do poradni neurochirurgicznej w Krakowie. Pierwsze dni w domu przepłakałam. Ciągle słyszałam słowa lekarza: "guz mózgu". W końcu wzięłam się w garść. Pojechaliśmy z mężem do Krakowa do poradni neurochirurgicznej. W rejestracji Pani powiedziała, że terminy są za 2 lata. Zaczęłam się śmiać i spytałam, czy to żart. Nasza polska służba zdrowia... Długo się nie zastanawiając, wyszukałam w internecie lekarza neurochirurga i pojechałam na prywatną wizytę. Okazało się, że jest on ordynatorem w Szpitalu w Krakowie na oddziale neurochirurgii. Bardzo rzetelnie wytłumaczył mi, jak będzie wyglądało leczenie. 27.01.2023 r. przeszłam operację - kraniotomię ciemieniową lewostronną w celu usunięcia guza mózgu płata czołowego lewego. Operacja trwała 6 godzin. Po operacji wystąpił niedowład prawostronny, cechy afazji oraz problemy z mową. Po paru dniach zostałam wypisana do domu. Pomału dochodziłam do siebie. Niestety niedowład bardzo mnie ograniczył. Wszystkie czynności musiałam wykonywać z pomocą męża.Moja mała córeczka pragnęła mamy, a ja nie mogłam jej nawet wziąć na ręce. Doszły ataki padaczki. Wpadłam w depresję. Musiałam skorzystać z pomocy psychiatry, dzięki któremu moje nastawienie powoli wracało do normy. Znów nadszedł czas rozłąki z rodziną. Od 13.02.2023 r. zaczęłam rehabilitację w szpitalu na oddziale rehabilitacyjnym. Pozytywne myślenie i upór w wykonywanych ćwiczeniach dało dużą poprawę. Po miesiącu wróciłam do domu. Niestety niedowład nie ustąpił. Przyszedł wynik badania histopatologicznego: ASTROCYTOMA (IDH1/2-MUTANT) WHO G2. Zebrało się konsylium onkologiczne. Decyzja: RADIOTERAPIA PROTONOWA w Krakowie. Radioterapia trwała od 08.05.2023 do 19.06.2023 r. Niestety w tym czasie niedowład się jeszcze nasilił. Doszło dodatkowo leczenie sterydami, a co za tym idzie: obrzęki, opuchlizna i zwiększenie masy ciała. Jakby tego było mało, doszły także ataki kamicy nerkowej. CHEMIOTERAPIA - leczenie rozpoczęłam 24.07.2023 i zakończyłam 11.12.2023 r. Chemioterapię w tabletkach otrzymywałam przez pół roku. Leczenie nie było łatwe, ale na pewno lżejsze od wlewów. Cały czas uczęszczam na rehabilitację dzienną w szpitalu z przerwami na leczenie. Po ostatnim rezonansie z 23.09.2024 r. lekarz zlecił wykonanie spektroskopii, ponieważ widoczna jest jakaś zmiana - wznowa bądź martwica po radioterapii i chemioterapii. Badanie mam wyznaczone na 25.11.2024 r. Co teraz? Jestem dobrej myśli i widzę światełko w tunelu. Wierzę, że wszystko dobrze się skończy i będę mogła dalej cieszyć się życiem i patrzeć jak rośnie moja najmłodsza córeczka, a dwie starsze wchodzą w dorosłe życie. Dlatego bardzo proszę o pomoc w zmaganiach z chorobą. Mam ogrom siły i motywacji, aby dalej walczyć i się nie poddawać, ale sama finansowo niestety nie jestem w stanie tego udźwignąć. Z góry i z całego serca pragnę każdemu darczyńcy serdecznie podziękować za dołożenie cegiełki w mojej dalszej walce z chorobą i powrocie do pełnej sprawności. Wszystkim życzę zdrówka, bo ono jest najważniejsze.

825 zł z 100 000 zł
0%
Grażyna Mikułan, Miłakowo

Udało się otrzymać lek w ramach NFZ!

Witam, mam na imię Grażyna (53 lata), jestem mamą trójki dzieci (31, 27 i 17 lat) i babcią małej 7-miesięcznej Matyldzi. Moja choroba ujawniła się pod koniec lata 2018 roku, gdy wyczułam małe zgrubienie w piersi. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. W ciągu 3 tygodni mój guz urósł do wielkości 55x30 mm. Listopad 2018 roku - wynik badania histopatologicznego - zaawansowany nowotwór złośliwy piersi IV stopnia z przerzutami do węzłów chłonnych pachy. Kolejne badania oraz diagnozy były równie niepokojące. Na początku grudnia 2018 roku przeszłam skomplikowany zabieg chirurgiczny usunięcia segmentu prawego płuca. Wynik badania histopatologicznego - przerzuty do węzłów chłonnych śródpiersia. Ciąg tych trudnych dla mnie i rodziny wydarzeń przerwany został narodzinami upragnionej Wnusi, która obudziła we mnie siły i chęci do walki z chorobą. W moim przypadku jedyną możliwością leczenia nowotworu jest hormonoterapia, wspomagana nowatorskim lekiem o naukowo potwierdzonej skuteczności w hamowaniu rozwoju komórek rakowych. Lek ten z powodzeniem stosowany jest w krajach Europy Zachodniej oraz Stanach Zjednoczonych, w naszym kraju nie jest refundowany przez NFZ. Szczęśliwie, wiosną tego roku zakwalifikowałam się w Klinice Onkologii na darmową, 5-cio miesięczną terapię, która niestety dobiegła końca, gdyż mój limit się wyczerpał. Wiem, że lek działa. Guz w piersi zmniejszył się, a przerzuty przestały być widoczne w badaniach obrazowych. Wiem też, że nowotwór jest nadal, ale lek dał mi nadzieję, że mogę powstrzymać chorobę. Teraz zmuszona jestem zakupić lek indywidualnie. Bez Waszej pomocy nie jestem w stanie zakupić kolejnych dawek. Każdego miesiąca potrzebuję kwoty 10.000 zł. Termin zakupu upływa zawsze 10 dnia każdego miesiąca. Jest to dla mnie kwota nieosiągalna. Zawsze byłam osobą samodzielną i nigdy nie prosiłam o pomoc. Dziś, choć to osobiście bardzo trudne dla mnie, nie pozostaje mi nic innego, jak zwrócić się do Was, do ludzi o otwartym sercu i dobrej woli o pomoc i wsparcie finansowe. Za każde wsparcie bardzo dziękuję.

17 099 zł z 120 000 zł
14%