Zbiórki

Bogusława usława-Król, Świeszyno

Proszę o wsparcie w leczeniu nowotworu wątroby.

Witam, mam na imię Bogusława. Mam 53 lata i jestem spełnioną, pełną życia żoną, mamą i babcią. Od urodzenia mieszkam w Świeszynie, niewielkiej, malowniczej miejscowości niedaleko Koszalina. W wolnych chwilach, z dala od miejskiego zgiełku, uwielbiam spędzać wolny czas będąc na świeżym powietrzu. Odpoczywam spacerując, porządkując przydomowy ogród, dyskutując przy kawie z bliskimi i angażując się w życie lokalnej społeczności. Od niespełna 30 lat pracuję w dużym, sieciowym sklepie. Praca sprawia mi wielką satysfakcję głównie z powodu braku monotonii. Dzięki niej mam sporo ruchu i możliwość pracy z niezliczoną ilością ludzi, zarówno współpracowników, jak również klientów. Jestem osobą pogodną, żywiołową i pracowitą. Wraz z mężem zawsze staraliśmy się wpajać trójce naszych dzieci, że rodzina, szczerość, pracowitość to najważniejsze wartości w życiu. Los poddał nas próbie po raz pierwszy 25 lat temu, gdy poważnemu wypadkowi uległ mój mąż. Pierwsze diagnozy brzmiały jak wyrok - wózek inwalidzki. Dzięki wytrwałości, ciężkiej pracy i wsparciu najbliższych udało się pokonać przeciwności. Dziś mąż jest w stanie nie tylko samodzielnie się poruszać, ale mimo niepełnosprawności pracować, dbać o dom i rodzinę. To wszystko scementowało nas jeszcze bardziej i uwrażliwiło na krzywdę i potrzeby innych. Kolejny cios los zadał w czerwcu 2018 r. - nowotwór złośliwy wątroby, ale po kolei... Jednego ze styczniowych wieczorów, odpoczywając po pracy w domu, poczułam silny, przenikliwy ból brzucha. Gdy tradycyjne metody zawiodły, a dolegliwości nasilały się, wezwaliśmy pogotowie ratunkowe. Niechętnie zabrano mnie na SOR w Koszalinie.Tam, po wielu godzinach oczekiwania stwierdzono, że to jedynie niestrawność, i że muszę odpocząć. Wówczas w głowie zapaliła się pierwsza lampka ostrzegawcza, ale za radą lekarzy postanowiłam więcej odpoczywać. Po kilku tygodniach bóle wróciły. Postanowiliśmy, że powinnam dokładnie się przebadać i odnaleźć przyczynę występujących dolegliwości. Po tygodniach prywatnych (dla zaoszczędzenia czasu) wizyt, serii badań i analiz, podczas kolejnego badania USG jamy brzusznej, lekarza jednej z prywatnych, koszalińskich przychodni zaniepokoił guz na wątrobie. Po wizycie i kolejnych badaniach w rekomendowanym przez koszalińskich lekarzy Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym im. Janusza Korczaka w Słupsku postawiono, do dziś budzącą we mnie lęk, diagnozę - nowotwór wątroby. Przez kolejne dni, tygodnie czas przyspieszył. Niezliczone i niekończące się rozmowy telefoniczne, konsultacje ze specjalistami z kolejnych klinik, szpitali, ze znanymi naszym znajomym lekarzami... Jakie podjąć kroki? Kto podejmie się leczenia? Czy konieczna jest operacja? Rokowania? Chemioterapia? Radioterapia? Kiedy? Gdzie? Odpowiedź zwykle była podobna, niepomagająca – „proszę czekać…” 1 października 2018 r. w Klinice Chirurgii Wątroby i Chirurgii Ogólnej Szpitala Uniwersyteckiego nr 1 im. dr Antoniego Jurasza w Bydgoszczy przeszłam operację usunięcia prawego płata wątroby i pęcherzyka żółciowego. Po tygodniowej obserwacji, pełna obaw, ale i nadziei opuściłam szpital i wróciłam do domu. Po kolejnych tygodniach konsultacji, specjaliści nie byli zgodni co do dalszego leczenia. Przeprowadzono ponowne badania, które przyniosły kolejne, niepokojące wyniki, tzn. zmiany, będące (mówiąc wprost) zmianami nowotworowymi. Lekarze z Bydgoszczy z powodu m.in. złego stanu wątroby nie byli zgodni co do dalszego leczenia, dlatego zalecili mi wizytę i konsultacje w Centrum Onkologii – Instytucie im. Marii Skłodowskiej – Curie w Warszawie. Pełni kolejnych obaw, z teczką pełną licznych dokumentów, wyników badań, opinii, pojechaliśmy do Warszawy. Sprawy nabrały tempa. Zdecydowano o podjęciu leczenia skojarzonego - chemio i radioterapii. 14 stycznia 2019 r. (rok po pierwszych symptomach) przyjęłam pierwszą z serii chemioterapii. Zmęczona, ale pełna nadziei walczę z chorobą dla siebie i bliskich. Ciężka choroba, jaką bez wątpienia jest rak, przynosi ze sobą nie tylko strach, niepokój, zmęczenie chorego i bliskich, ale niestety też duże koszty leczenia. Kolejne wizyty, konsultacje, badania, analizy, dojazdy do coraz bardziej oddalonych od Koszalina placówek medycznych, hotele, kosztowne lekarstwa, a także dieta, którą muszę stosować mocno nadszarpnęły domowy budżet. Ostatni rok pochłonął nie nasze siły i nadzieje, bo tego nam nigdy nie zabraknie, lecz oszczędności… Zawsze byłam osoba pomocną i służącą radą. Z uwagą i zaangażowaniem starałam się służyć innym. Dziś to ja zwracam się z prośbą o wsparcie. Uprzejmie proszę wszystkich ludzi dobrego serca o przekazanie nawet najmniejszego wsparcia finansowego i jednocześnie z całego serca za każdą taką pomoc bardzo dziękuję.

17 809 zł z 20 000 zł
89%
Stanisław Twardowski, Warszawa

Pomóż Stanisławowi kopnąć raka w tyłek.

Stanisław Twardowski to mój niezwykły Tata, od 45 lat czuły mąż mojej Mamy, wspaniały dziadek moich córek – 5-letniej Ewuni i 7-letniej Emilki, które go bardzo kochają oraz życzliwy teść mojej żony – Alicji. Jestem dorosłym facetem i niełatwo mi opisać, jak ważny dla nas wszystkich jest mój Tata, ale napiszę krótko – jest niezastąpiony. Tata ma 69 lat, całe życie pracował jako architekt i projektant. Stworzył niezliczoną ilość pięknych przedmiotów i wnętrz, jak również budynków. Jako młody człowiek współtworzył projekty aut, w tym jednego - sportowego. Pracował na Akademii Sztuk Pięknych, na wydziale wzornictwa jako wykładowca i uczył studentów, jak tworzyć rzeczy piękne i praktyczne, które będą cieszyły użytkowników i dobrze spełniały swoje funkcje. Mój Tata jest też artystą - wykonał dziesiątki niesamowitych rzeźb przy pomocy blachy mosiężnej i palnika. Dla mnie jest człowiekiem niezwykle twórczym, inspirującym i wyjątkowym. Być może dlatego zdiagnozowano u niego niezwykle wyjątkowy nowotwór. Glejaka złośliwego w środku rdzenia kręgowego. To niespotykane. 4 miesiące temu Tata zaczął się gorzej czuć i niedługo później stracił władzę w jednej z nóg. Dla całej naszej rodziny to był szok – Tata był zawsze bardzo aktywnym człowiekiem. Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby ustalić przyczynę i pomóc mu wrócić do zdrowia. Konsultowaliśmy jego przypadek z wieloma wybitnymi profesorami. Kilka tygodni Tata spędził w szpitalu, wykonano wiele badań, w tym tomografię i badania rezonansem magnetycznym. Specjaliści z trzech różnych ośrodków stawiali zupełnie rozbieżne diagnozy, każdy proponował inne leczenie, a stan Taty z tygodnia na tydzień się pogarszał… W rezultacie mieliśmy 3 skrajnie od siebie różne opinie o tym, co było przyczyną: pierwsza - zapalenie poprzeczne rdzenia, na które Tata zaczął być leczony, druga - ucisk przepukliny międzykręgowej na rdzeń, a trzecia - nowotwór złośliwy. W każdej z tych opcji leczenie powinno być inaczej prowadzone, a my nie wiedzieliśmy, która z diagnoz jest tą właściwą. Jeszcze w grudniu Tata chodził, o lasce, ale poruszał się sam. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia dostał od nas w prezencie wózek inwalidzki, z którego paradoksalnie bardzo się ucieszył, ponieważ w ciągu następnych kilku dni choroba odcięła mu całkowicie władzę w nogach. Zastosowane leczenie okazało się nieskuteczne. Nie mieliśmy już czasu, aby tu w Polsce w nieskończoność dalej sprawdzać, która z postawionych diagnoz okażę się tą właściwą. Wtedy podjęliśmy decyzję, że zawieziemy Tatę do Berlina. Berlin posiada największy szpital w Europie - Charite. Został założony jeszcze na początku XVIII w. Jest ośrodkiem uniwersyteckim. Posiada jeden z najbardziej zaawansowanych oddziałów neurochirurgii na świecie. Pracują tam neurochirurdzy zajmujący się najcięższymi przypadkami. Dawało to nadzieję, że tam rozwikłamy zagadkę, z czym mamy do czynienia i zaczniemy skuteczne leczenie. Lekarze w Charite w dwa tygodnie postawili jednoznaczną diagnozę. Poznaliście ją na początku tej historii. Jest to nowotwór złośliwy w środku rdzenia kręgowego - glejak. Jeden z najcięższych do pokonania. Lecz można go powstrzymać i zaleczyć. I żyć. To on spowodował u Taty paraliż dolnej części ciała. Ulokował się w dolnej części kręgosłupa, gdyby był w górnej - Tata już by nie żył. Tego glejaka można pokonać. Składa się na to kilka czynników: Tata ma ogromną wolę życia, jest też w najlepszych rękach tamtejszego profesora neurochirurgii, który go zoperował, wycinając tego paskudnego guza. Szpital Charite jest miejscem, w którym ratowano już ludzi z takich opresji. Skutecznie. A my zrobimy wszystko, żeby Tata był kolejnym z nich. Potrzebne są na to pieniądze. Wydaliśmy już wszystkie oszczędności na kilkutygodniowy pobyt w szpitalu Charite, pełną diagnostykę i operację wycięcia guza, która miała tam miejsce. Życie Taty zależy od dalszego leczenia, dlatego proszę Was o wsparcie. W ciągu 4 tygodni potrzebne jest około 400 tysięcy złotych, aby dokończyć terapię. Po operacji, która byłaby już niemożliwa w tym stadium choroby w Polsce, trzeba podjąć kilkutygodniową, bardzo precyzyjną radioterapię połączoną z chemioterapią, aby dobić nowotwór. I choć kwota wydaje się wielka, niewiele potrzeba żeby pomóc – każdy gest jest na wagę życia! Wierzę, że wspólnymi siłami skopiemy rakowi tyłek i „postawimy Tatę na nogi”. Z góry serdecznie dziękuję za każdą, nawet najmniejszą, pomoc! Maciek

83 433 zł z 400 000 zł
20%
Katarzyna Czepukojć, Warszawa

Nowotwór kradnie moje życie, moją sprawność. Pomóż mi ją uratować!

Mam na imię Katarzyna. W marcu skończę 42 lat. Jestem mamą dwójki dzieci - Julii (12 lat) i Oskara (18 lat). Od ponad trzech lat walczę z rakiem piersi. W chwili obecnej jest to już rozsiany proces nowotworowy. Mam przerzuty do kości i tkanek kręgosłupa, miednicy. Przyjmuję chemię i wlewy z kwasu zolendronowego. Wspomagam się również suplementacją. Od niespełna roku leczę się w Poradni Bólu przy Szpitalu Grochowskim w Warszawie. Trafiłam na cudowną Panią doktor, która dała mi nadzieję, że ból się leczy. Przyjmuję leki przeciwbólowe w tabletkach i plastry z opiatami na uśmierzenie bólu. Niestety nie zawsze ból udaje się uśmierzyć. W ciągu tego roku zostały mi już dwukrotnie zwiększone dawki tych leków. Żyję z bólem. Czy nauczyłam się z nim żyć? Nie do końca. Są dni, kiedy ból nie pozwala na wstanie z łóżka. Nie pozwala na zrobienie najmniejszej rzeczy. Z osoby aktywnej, która wszystko robiła na zwiększonych obrotach, stałam się osobą niedołężną. Lekarze niestety nie bardzo mają pomysł na to, jak mnie leczyć. Kręgi i żebra w kręgosłupie są złamane. Od niespełna 1,5 roku noszę gorset Jewetta. Niestety proces chorobowy się pogłębia. Jeśli nie znajdę pomocy, to w niedalekiej przyszłości czeka mnie wózek inwalidzki. I powolna śmierć, Śmierć w bólu, cierpieniu... W Niemczech i Czechach są kliniki, które z powodzeniem leczą takie przypadki jak mój. Obecnie potrzebuję środków na wykonanie badań diagnostycznych: USG jamy brzusznej, USG piersi, TK kręgosłupa, TK głowy, MRI odcinka piersiowego kręgosłupa, MRI odcinka lędźwiowego kręgosłupa, PET CT. Środki mi są potrzebne również na przetłumaczenie dokumentacji medycznej na język niemiecki i angielski przez tłumaczy przysięgłych. Bez tego nie będę mogła mieć choćby najmniejszej nadziei na lepsze leczenie. W obecnej chwili nie pracuję. Jestem na rencie. Mam orzeczoną całkowitą niezdolność na pracy i samodzielnej egzystencji. Początek trudnej drogi......Niespełna miesiąc po moich 38 urodzinach mój świat się zawalił. Od lekarza usłyszałam, że w lewym węźle pachowym mogą znajdować się komórki nowotworowe. Potem „zielona karta” i wizyta w Centrum Onkologii w Warszawie. Guz w lewej piersi wielkości 9 cm. Kolejne badania – diagnoza: rak złośliwy, inwazyjny G2. Szok, niedowierzanie. Przecież regularnie się badałam – mammografia, usg piersi. Patrząc na moje dzieci nie mogłam uwierzyć, że mogę nie doczekać ich dorastania. Rozpacz, załamanie, morze łez. Aż wreszcie myśl – walczymy. Wszystkie ręce na pokład. Mam dla kogo żyć – dla siebie, dla dzieci, dla rodziny.12 maja 2017 r. pierwsza chemia – najpierw czerwona, a po niej biała. Po 4 miesiącach, 22 września 2017 r. – koniec wyczerpującego mój organizm leczenia chemią. Kolejne konsylium lekarskie – zapada decyzja o przeprowadzeniu radykalnej mastektomii lewej piersi z usunięciem węzłów chłonnych.4 października 2017 r. operacja – jestem Amazonką.Rozpoczynam radioterapię na tzw. głębokim wdechu. Równocześnie przechodzę hormonoterapię – zażywam tabletki, a co 28 dni dostaję zastrzyk z izotopem, który inwazyjnie działa na kości – osłabia je oraz powoduje ich bardzo silny ból. Lekarz prowadzący sugeruje profilaktyczne usunięcie jajników razem z jajowodem – co ma zminimalizować ryzyko pojawienia się nowych ognisk choroby nowotworowej. Niestety w ramach NFZ nie wykonuje się operacji o charakterze profilaktycznym. Tylko prywatnie. Narodowy Program Zwalczania Chorób Nowotworowych już mnie nie obejmuje. Pomoc ze strony publicznej służby zdrowia skończyła się po naświetlaniach. Ostatnie miesiące to był dla mnie bardzo trudny okres – wyniszczająca organizm ciężka chemioterapia, której towarzyszyła silna neutropenia i leukopemia. Potem operacja, radioterapia i ciężka walka o usprawnianie ręki, która trwa do dzisiaj. Ze względu na mój stan zdrowia zmuszona jestem do korzystania z masaży limfatycznych. Niestety nie zostały mi przyznane w ramach NFZ i muszę za nie płacić prywatnie. Do tego dochodzą leki, które przyjmuję codziennie, a które pochłaniają już większość naszych funduszy. Długotrwała chemioterapia i radioterapia spowodowały, że moje zdrowie i sprawność jest w bardzo złym stanie. Moje kości chorują. Ta choroba to osteoporoza, w wyniku której doznałam zaniku kostnego. Ale najgorsza była diagnoza: kompresyjne złamanie trzonów TH7, TH8, TH9, TH10, TH11 z obniżeniem ich wysokości oraz złamanie blaszek granicznych górnych trzonów L1, L2, L3. Ból, jaki odczuwam jest niewyobrażalny. Każdy ruch, każdy krok to walka z cierpieniem. Od niespełna czterech tygodni muszę nosić Gorset Jewetta. Czeka mnie jeszcze kilka miesięcy noszenia go. Zaproponowano mi bardzo kosztowne i długie leczenie, które może spowodować poprawę mojego stanu zdrowia. W ostatnim czasie miałam wykonane badania diagnostyczne. Odbierając je miałam nadzieję, że wynik będzie bardzo dobry. Niestety… Choroba dała o sobie znać. Mam przerzuty do kości. Ponowne leczenie i strach co dalej. Światełkiem nadziei na życie jest dla mnie drogie leczenie, a w późniejszym czasie i długotrwała rehabilitacja. Onkologia dostępna w Polsce proponuje leczenie systemowe (chemioterapia, radioterapia) i nie daje zbyt dobrych rokowań. Nowoczesna onkologia poszukuje cały czas nowych terapii i leków, ale niestety większość z nich nie jest dostępna w Polsce, a jeśli już to jest bardzo droga. Potrzeba ogromnych funduszy, nieosiągalnych dla mnie i mojej rodziny. Aktualnie przyjmuję leki antyhormonalne oraz w ramach programu badań klinicznych lek o nazwie Ibrance (palbocyklib). Ibrance jest lekiem przeciwnowotworowym zawierającym substancję czynną palbocyklib. Działanie palbocyklibu polega na blokowaniu białek nazywanych kinazami zależnymi od cyklin 4 i 6, które regulują wzrost i podział komórek. Blokowanie tych białek może spowolnić wzrost komórek nowotworowych i opóźnić postęp choroby nowotworowej. Lek ten już niedługo przestanę przyjmować. Według lekarzy z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że po odstawieniu tego leku rak piersi powróci. Powróci mocniejszy, trudniejszy do wyleczenia. Bardzo się tego boję. Niestety lek ten nie jest refundowany. Koszt miesięcznej kuracji lekiem Ibrance (palbocyklib) wynosi ok. 5 tys. euro. Z uwagi na moją bardzo trudną sytuację finansową nie jestem w stanie sama za niego zapłacić. Moja choroba i leczenie z nią związane pochłonęła już bardzo dużo pieniędzy. Wiem, że nic już nigdy nie będzie takie jak było, ale chciałabym żyć jak najpiękniej i jak najdłużej się da. Coraz częściej wspominam to, co było, to, co mogłam zrobić. Czasami marzę o tym, co chcę, żeby jeszcze się zdarzyło. Bardzo proszę Was o pomoc w powrocie do zdrowia. Chciałabym móc patrzeć jak moje dzieci stawiają pierwsze kroki w dorosłe życie. Wierzę w to, że nam się uda. Wpłaty od Państwa dadzą mi szansę na osiągnięcie tego celu. Ja i cała Moja Rodzina będziemy wdzięczni za każdą kwotę, którą Państwo zechcą wpłacić. Pomagać w potrzebie to wielka i wspaniała rzecz.

70 651 zł z 130 000 zł
54%
Gośka Markiewicz, Łuków

Potrzebuję pomocy w walce ze szpiczakiem

Moi Drodzy, mając 52 lata zachorowałam na szpiczaka. Ta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Nie miałam czasu na rozpacz, przemyślenia, bo tak mocno zachorowałam, że myślałam tylko o tym, jak szybko muszę stawić czoła chorobie i poddać się leczeniu. Poważna infekcja górnych dróg oddechowych, zmiany kostne i bardzo słabe wyniki doprowadziły do sepsy. Zostałam wprowadzona w śpiączkę farmakologiczną na ponad miesiąc. W sumie nie dawano mi żadnych szans i kilkakrotnie ściągano mnie na ten świat. Dzięki Bogu, mojej kochanej rodzinie i wspaniałym lekarzom wyszłam z tego. Uczyłam się chodzić, poruszać od nowa. Była ze mnie taka słaba, wychudzona roślinka. Pozostał mi niedowład nogi i połowy ręki. Cały rok jeździłam na chemioterapię albo leżałam w szpitalu. Nie było miesiąca, żebym była w domu. Moja kochana rodzina, dla której właśnie chcę walczyć i przetrwać to wszystko, pomagała mi bardzo nie tylko psychicznie, ale także fizycznie i finansowo. Nie prosiłam nikogo do tej pory o pomoc, ale teraz nie dajemy rady finansowo. Leki, dojazdy do szpitala i sprzęty rehabilitacyjne bardzo dużo nas kosztują, dlatego proszę bardzo - pomóżcie mi! Nie wiem, czy można pogodzić się z takim losem, ale wiem, że jedyne czego teraz pragnę to żyć i być dla moich bliskich, dla rodziny i dla tych, którzy się zawsze modlili. Moje życie nigdy mnie nie oszczędzało, ale może dzięki temu jestem taka silna i zdeterminowana do walki. Dziękuję za każdą pomoc z całego serca.

22 035 zł z 25 000 zł
88%
Elżbieta Gumulak, Wojkowice

Proszę o wsparcie w walce z rakiem piersi.

Mam na imię Ela, mam 37 lat. Wszystko zaczęło się w marcu 2018 roku, kiedy wyczułam guza w piersi. Aktualnie jestem po radykalnej mastektomii i potrzebuję dalszego leczenia: chemii i radioterapii. W międzyczasie muszę mieć długą rehabilitację ręki i łopatki, której funkcjonowanie jest zaburzone przez uszkodzony nerw. Z uwagi na swój młody wiek powinnam wykonać dodatkowe badania genetyczne nierefundowane przez NFZ. Proszę o wsparcie na leczenie, rehabilitację, badania genetyczne.

6 881 zł z 20 000 zł
34%
Ewa Rytel, Białystok

Udało się sfinansować leczenie!

Wszystkim bardzo dziękuję za wsparcie! Z zebranych środków udało się przeprowadzić leczenie nierefundowanym lekiem Kadcyla! Wstrzymuję zbiórkę i proszę o nieprzekazywanie darowizn. ****************************************************************************************************** Mam na imię Ewa. Mam 41 lat, jestem mamą dwóch Córeczek w wieku 5 i 8 lat, żoną Tomka i córką Jasi. Mam też wielu krewnych, znajomych i przyjaciół, którzy od ponad roku wspierają mnie w chorobie swoją opieką, pomocą i modlitwą. Moja historia nie odbiega zbytnio od innych. Żyłam w pędzie, na pomaganie innym czasem brakowało mi czasu, na życie też brakowało mi czasu. Zawsze jednak pamiętałam o corocznych badaniach usg – moja Mama miała raka piersi, a Tata zmarł, gdy miałam 13 lat. Pragnęłam, aby moje dzieci nie doświadczyły tego ciągłego poczucia lęku osieroconego dziecka. Niestety, mój rak nie był widoczny na żadnym ze zrobionych usg. Jesienią 2017 nalegałam na rozszerzenie diagnostyki i wykryto u mnie miejscowo zaawansowanego raka piersi z przerzutami do węzłów chłonnych. Przeszłam już leczenie radykalne – chemioterapię, mastektomię i radioterapię, jestem w trakcie leczenia herceptyną. Ten rok zmienił moje życie. Uświadomiłam sobie, że można inaczej żyć, już nie biegnąc, ale idąc, że moja siła tkwi w relacjach z innymi ludźmi, że warto pomagać kosztem swoich spraw i że warto o pomoc prosić. Jako że mój nowotwór nie poddał się w pełni chemioterapii, zaproponowano mi lek Kadcyla, nierefundowany w Polsce, a z powodzeniem od kilku lat stosowany za granicą. Lek, który może pomóc zapobiec przerzutom. Koszt jednej dawki to około 20 000 PLN – ja zaś potrzebuję przynajmniej 5 dawek. Koszt leczenia przekracza nasze możliwości finansowe.Dlatego bardzo proszę o pomoc i wsparcie. Moja Rodzina i znajomi bardzo mnie potrzebują, a ja tak bardzo chciałabym dzielić się radością życia i wzajemnym wsparciem, póki sił starczy.Proszę, pomóżcie.

83 061 zł z 100 000 zł
83%
Joanna Kamińska, Morzewo

Pomoc pooperacyjna

Cześć wszystkim, pamiętamjak dziś ten dzień: diagnoza raka piersi, pierwszy miesiąc, płacz, obawa, że nie uda mi się zaznać szczęścia i wykorzystać chwil, które mi pozostały... Jednak podjęłam próbę! Próbę walki o własne życie, mimo że w każdej chwili towarzyszy mi strach, że może powrócić mój wróg: "rak". Stałam się wojowniczką i do teraz walczę i nie poddaję się mimo nieudanych prób. Przeszłam chemię i aż 3 operacje. Mówią: "Ciesz się, że żyjesz"! No właśnie... Ale pozostaje jeszcze kwestia komfortu życia, a u mnie efektem operacji jest ból w piersi oraz jej animacja, co uniemożliwia mi z radość z życia. Zastanawiam się, co dalej... Poddać się czy walczyć? No ale nie mogęsię poddać - przecieżplanuję założyć własną rodzinę, dlatego zbieram siły, by stawić czoła przeciwnościom i uzbierać środki na operację. Tylko ona może mi pomóc zaznać spokoju i zaakceptować siebie. Żeby pozbyć się dyskomfortu i bólu powinnam mieć założone tzw. siatki ADM. Zabieg takiej korekcji to spory koszt, ale dzięki pomocy jest możliwy do zrealizowania!

5 273 zł z 10 000 zł
52%
Agnieszka Cygan, Lublin

Proszę o pomoc w walce z glejakiem

Witam Kochani, mam na imię Agnieszka. Jestem mamą dwóch dziewczynek: Natalii (9 lat) i Julii (6 lat). Byłam osobą bardzo aktywną i szczęśliwą do czasu pierwszego w życiu ataku padaczki w 2015 r. Po badaniu MRI diagnoza: guz mózgu - glejak. Na szczęście operacyjny. Jeszcze wtedy nie zdawałam sobie sprawy, jak groźna jest ta choroba. Myślałam "to tylko guz, wytnie się go i będę zdrowa". Niestety, okazało się inaczej. Guza nie udało się usunąć w całości. Pomimo przyjmowania leków, pojawiały się ataki padaczki. W 2017 r. guz zaczął odrastać. Po drugiej operacji wynik histopatologiczny: skąpodrzewiak anaplastyczny III WHO, co oznaczało, że guz uzłośliwił się. Radio i chemioterapia musiały zostać przerwane ze względu na słabe wyniki krwi. Potrzebuję pomocy finansowej na dostępne, ale nierefundowane leczenie w Polsce i za granicą. Myślę o terapii w Koloni: terapia immunologiczna dostępna w IOZK - koszt wynosi 60 tys. EURO, czas trwania ok. 6 miesięcy, link do angielskiej strony: http://www.iozk.de/en/start/home Proszę o wsparcie. To dla mnie szansa na życie...

93 599 zł z 252 000 zł
37%
Izabela Piekarska, Wągrowiec

Jestem po operacji glejaka, wymagam jeszcze rehabilitacji.

Dowiedziałam się o chorobie przez przypadek. Wykryli u mnie glejaka móżdżku. Jestem już po operacji i czeka mnie rehabilitacja, ponieważ mam problemy z koordynacją ruchu i mową. Chciałabym wrócić do pełnej sprawności i aktywnego życia, dlatego środki zebrane za pośrednictwem Fundacji pragnę przeznaczyć na rehabilitację.

15 848 zł z 25 000 zł
63%
Bogumiła Szeksztełło-Kiliańska, Pasłęk

Długa rehabilitacja pozwoli mi na powrót do normalności!

Jestem Bogumiła, mam 56 lat, jestem mężatką. Mamy pięcioro dorosłych dzieci i pięcioro wnucząt. Kiedy zostaliśmy z mężem sami, zamiast cieszyć się życiem, zaczęły się choroby. W 2015 r. mąż miał zawał i operację serca. Gdy mąż poczuł się lepiej, ja pewnego majowego wieczoru wyczułam pod brodą mały guzek. Tak się zaczęło. W lipcu 2015 r. usłyszałam diagnozę - rak dna jamy ustnej, do usunięcia. Pamiętam ciągle, jak na początku lekarz powiadomił mnie o skutkach ubocznych i powikłaniach operacji, ale to do mnie nie docierało. Chciałam jak najszybciej pozbyć się choroby. 14 września 2015 r. odbyła się operacja, która trwała 11 godzin. Usunięto układ chłonny szyi, dno jamy ustnej, część trzonu i nasady języka oraz trzonu kości gnykowej po stronie prawej. Miałam założoną sondę i rurkę trachoestomijną, którą usunięto po 2 tygodniach. Z sondą wróciłam do domu. W połowie października usunięto sondę, a założono PEGA (przetoka odżywcza połączona bezpośrednio do żołądka), gdyż nie mogłam przełykać. Przez 2 miesiące byłam poddawana radioterapii. W marcu 2016 r. kontrolny rezonans - nie ma go. Pokonałam raka i żyję!!! Ale co to za życie - dusiłam się własną śliną, moja mowa to bełkot. W lutym 2018 usunięto mi PEGA, gdyż nauczyłam się jeść potrawy blendowane, półpłynne w pozycji półleżącej. Czas mijał, a ja zamiast lepiej to czułam się gorzej. Mój lekarz powiedział, że on tu już nic nie może zrobić, pomóc mi może tylko operacja rekonstrukcji z unerwieniem. Zaczęłam szukać lekarza, który podjąłby się operacji. Znalazłam, zapisałam się na wizytę i pełna nadziei pojechałam do Katowic na konsultację... I co usłyszałam? Pan Profesor podejmie się tej operacji, którą trzeba wykonać jak najszybciej, ponieważ czas działa na moją niekorzyść (zrosty, skutki radioterapii), ale operacja nie jest refundowana przez NFZ, a koszt jej to 120 tysięcy złotych. Wróciłam do domu załamana, bo skąd wziąć taką sumę? Nawet kredytu nie dostanę. Nie mam renty z ZUS, gdyż nie spełniam warunków. Dowiedziałam się, że można coś zrobić, że jest szansa, aby wrócić do normalnego życia i kontaktu z ludźmi. Niestety, nie stać mnie ani mojej rodziny na taki wydatek. Zanim udało mi się zebrać takie środki, na początku 2019 r. okazało się, że na operację już za późno. I tak by nie pomogła. Ale lekarz zalecił inną, specjalistyczną rehabilitację - i pomaga, z każdym dniem jest lepiej. Ale to też koszty, ogromne. Rehabilitacja, dojazdy do ośrodka, ale też specjalne kosmetyki i środki do pielęgnacji, nawet specjalna pasta do zębów. Dlatego ciągle proszę Państwa o wsparcie. Proszę, pomóżcie mi, abym mogła rozmawiać z mężem, usiąść z moimi dziećmi i wnukami przy stole, zjeść i napić się herbaty.

31 969 zł z 120 000 zł
26%
Tomasz Gapsa, Marki

Tomasz zbiera na dalsze leczenie i rehabilitację

Drodzy, Tomasz, mój partner i najlepszy przyjaciel ma 52 lata, dwóch synów i kota. Jego pasją jest muzyka, kino i dobra literatura. Lubi gotować, jeździć na rowerze, a zimą na nartach. 4 września 2018 r. po ataku padaczki trafił do szpitala bródnowskiego, gdzie po miesiącu oczekiwania przeszedł operację, w trakcie której udało się usunąć guza w 98%. Dwa tygodnie po operacji otrzymaliśmy wyniki histopatologiczne: glejak wielopostaciowy IV stopnia. Aktualnie czekamy na termin radio i chemioterapii. Już dziś wiemy, że standardowe leczenie w Polsce kończy się na radio i chemioterapii. Nie daje to szansy na pozbycie się GBM IV. Guz w każdej chwili może odrosnąć. Przed nami długie, wycieńczające leczenie i nierówna walka z glejakiem. Na świecie są dostępne alternatywne, komercyjne metody leczenia GBM-IV, które są niezwykle kosztowne. Każda z nich jest połączona z chemioterapią. Rozważamy zastosowanie jednej z poniższych metod i już dziś zbieramy środki pozwalające na uratowanie życia Tomka. Dodatkowe koszty to leki, dojazdy, konsultacje lekarskie. Rozważamy: 1. Protonoterapię w Monachium – koszt ok 30 tys. EURO, czas trwania ok. miesiąca; link do strony: http://www.rptc.pl/rptc-centrum.html 2. Terapię Nanotherm firmy Magforce w Berlinie - koszt wynosi 60 tys. EURO, czas trwania ok. 6 miesięcy; link do niemieckiej strony: http://www.magforce.de/home.html 3. Amerykańską metodę leczenia Optune firmy Novocure, której można się podjąć w Berlinie - koszt 20 tys. EURO za miesiąc, czas trwania terapii wynosi 6 miesięcy; link do amerykańskiej strony: https://www.optune.com/ 4. Terapię immunologiczną dostępną w IOZK w Kolonii - koszt wynosi 60 tys. EURO, czas trwania ok. 6 miesięcy; link do angielskiej strony: http://www.iozk.de/en/start/home Chcemy wykorzystać każdą szansę na zatrzymanie glejaka, także z wykorzystaniem metod i leków niedostępnych w Polsce. Dzięki Waszej pomocy będziemy mogli dalej walczyć z nowotworem i cieszyć się każdym dniem bez choroby. Dziękuję.

211 055 zł z 250 000 zł
84%
Anna Bronowicz, Łomża

Środki na badania i dojazdy na chemioterapię

Witam. Mam na imię Anna. Od półtora roku choruję na nowotwór piersi. Dotychczasowe leczenie nie było w pełni skuteczne, muszę więc rozpocząć nowy etap leczenia nierefundowanym lekiem Kadycla. Mieszkam na pięknym Podlasiu, w Łomży nad Narwią. Zanim zachorowałam, zajmowałam się leczeniem innych osób, pracując jako nefrolog na oddziale nefrologicznym ze stacją dializ. Dyżurowałam również na oddziale onkologicznym, więc problemy osób cierpiących na nowotwory nigdy nie były mi obce. Oprócz pracy w szpitalu zajmowałam się również nauczaniem studentów pielęgniarstwa i dietetyki, kontakty ze wspaniałą młodzieżą również dawały mi wiele satysfakcji. Obecnie z powodu choroby nie mogę wykonywać pracy szpitalnej ani dydaktycznej, a bardzo mi tego brakuje. W wolnym czasie zajmuję się muzyką klasyczną, grając na fortepianie i śpiewając w chórach. Miałam wielką przyjemność brać udział w koncertach dla chorych w Centrum Onkologii w Szczecinie w 2015 i 2016 roku. Wielkim wsparciem w chorobie jest dla mnie moja mama oraz moja przybrana córeczka Ewelinka, aktualnie mieszkająca w domu dziecka na Litwie, którą chciałabym adoptować, ale niestety choroba chwilowo stoi temu na przeszkodzie. Mam nadzieję, że przy Waszym wsparciu będę mogła wyzdrowieć, aby móc stworzyć wspaniały dom dla osieroconego dziecka i móc nadal pomagać ludziom bardziej chorym ode mnie. Liczę na Wasze wsparcie, bo jest ono potrzebne nie tylko mnie.

46 954 zł z 58 000 zł
80%