Zbiórki

Jan Solon, Warszawa

Proszę, pomóżcie mi dożyć przełomu w medycynie.

Mój ukochany mąż. Najlepszy człowiek na świecie. Zawsze pełen energii, radości, chęci do życia, mający mnóstwo planów na przyszłość... 07.07.2021 – wstępna diagnoza - glejak mózgu 21.07.2021 – operacja 30.07.2021 – pełna diagnoza - glejak mózgu III stopnia 15.09.2021 – początek radio i chemioterapii Nikt się tego nie spodziewał. Przypadkowa wizyta u lekarza, aby sprawdzić stan zdrowia po przebytej infekcji COVID, wyjątkowa nadgorliwość przy doborze badań, szybka diagnoza, szok… Operacja, radio i chemioterapia to dopiero początek walki. Jesteśmy w trakcie konsultacji z prof. Wellerem z University Hospital Zürich Department of Neurology. Lada dzień kolejne badania, kolejne wnioski, kolejne próby odsunięcia wyroku… Jedyne, co jest teraz dla nas ważne, to życie. Jak najdłuższe wspólne życie. Zrozpaczeni, choć nadal pełni nadziei i wiary w rozwój medycyny, błagamy o pomoc. Wstępny koszt wszystkich badań, konsultacji, leczenia opiewa na kwotę 150 tys. zł. Jest to dla nas ogromna suma, dlatego prosimy Was o pomoc. Nie tylko o przekazanie darowizny, ale również o wsparcie psychiczne w tak trudnej sytuacji. - żona Marta Proszę, pomóżcie mi dożyć przełomu w medycynie. - Jasiek

66 689 zł z 150 000 zł
44%
Magdalena Swat, Żarki

Aby przetrwać kolejny dzień z rakiem trzustki!

Na walkę o każdy dzień z rakiem trzustki! Cztery lata temu w dzień jak dziś odbyłam nic nie znaczące dla mnie wtedy badanie rutynowe USG jamy brzusznej. Wtedy z niczego nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, byłam pewna, że to żart. Czułam się doskonale i nic mi nie dolegało. Już wtedy na badaniu pojawiła się czarna plama wychodząca z trzustki. Od tego czasu moje życie zmieniło się zawrotnie, bo przecież w wieku 34 lat nikt nie myśli o poważnych chorobach, takich jak nowotwór. A jednak rezonans w Klinice w Lublinie, potem kolejna diagnoza MSWiA potwierdziły guz 14 cm wychodzący ze ściany żołądka lub trzustki - tego nie było jeszcze wiadomo. Wiadomość przekazana na korytarzu, tak jak kosz jaj na bazarze: "Myślimy, że to nowotwór, po operacji będzie pani miała chociaż te 6 miesięcy, bez tego nawet tyle Pani nie dożyje". Jak to jest usłyszeć takie słowa, które zapadają w głowie na zawsze? Położyć się i bać się usnąć, bo można nigdy się już nie obudzić? Nie życzę nikomu, aby musiał poznać to uczucie, które ja znam doskonale. Tysiące konsultacji, badań, udana operacja i jeden przychylny lekarz w Warszawie. Decyzja – leczenie eksperymentalne. Dwa lata od tamtej pory – żyję… jednak na skraju wyczerpania – sprzedane meble, zadłużone mieszkanie, kredyty rodziny, pożyczki i prośba o pomoc. Lek nie znajduje się w koszyku świadczeń gwarantowanych, dlatego nie jest objęty refundacją. Aby żyć i powstrzymać rozsiew komórek nowotworowych, muszę przyjmować kilka zastrzyków miesięcznie, z czego koszt jednego to 370 euro. Skomplikowana operacja usunięcia większości trzustki i całej śledziony spowodowała wiele komplikacji. Pojawiła się bowiem cukrzyca, co wiąże się z koniecznością przyjmowania leków codziennie oraz zakupem pasków do monitorowania poziomu cukru. Usunięcie dwóch bardzo ważnych organów to stała konieczność ścisłej diety i zażywania leków osłonowych wspomagających pracę przewodu pokarmowego, także przeciwbólowych i rozkurczowych. Po operacji usunięcia większości trzustki zostałam poddana specjalistycznemu leczeniu, jednak bardzo źle na nie zareagowałam atakiem astmy, wymiotami, utratą około 10 kg wagi, jak również pojawieniem się ogromnych żył na nogach, bolących i opuchniętych kostek. Z tego powodu muszę nosić rajstopy uciskowe, jak również unikać wysiłku fizycznego, jestem też po operacji żylaków kończyny lewej. Zaledwie dwa tygodnie temu przeszłam kolejne dwie operacje, ponieważ w mojej jamie brzusznej pojawiły się w badaniu obrazowym niebezpieczne zmiany, które bardzo szybko się powiększały na skutek zaprzestania leczenia, na które zwyczajnie nie było mnie stać. W chwili obecnej mam usunięte cztery organy z jamy brzusznej, jestem na rygorystycznej diecie, jedyną szansą jest podjęcie nierefundowanej terapii w Niemczech, która wzmacnia układ odpornościowy. Jednak koszty są wysokie. Leczenie zagraniczne to też podróże, koszty zakwaterowania, bilety lotnicze oraz prywatne konsultacje. Z powodu chorobyposiadam orzeczenie o całkowitej niezdolności do pracy. Duży koszt finansowy to także dojazdy na badania ponieważ nie uzyskałam zielonej karty, która jest tylko dla pacjentów zdiagnozowanych po styczniu 2015 roku, dlatego na badania dojeżdżam do Kielc i Łodzi, gdzie kolejki są znacznie krótsze. Dojazdy te wiążą się z dalszymi kosztami leczenia. Usunięcie śledziony oraz nowotwór spowodował gwałtowny spadek odporności. Dlatego lekarze zlecili preparaty wzmacniające układ odpornościowy, które przyjmuję na stałe. Jedyne czego pragnę to żyć dla siebie i moich bliskich, bo dopóki jest życie, dopóty trwa nadzieja. Dlatego proszę o pomoc, bo każdemu z nas mogłaby przytrafić się ta historia. Nie jest wstydem prosić - dla mnie jest wstydem się poddać! Dziś nie jest jeszcze za późno dla mnie, ale może być za późno jutro. Z całego serca proszę o wsparcie i chciałabym podziękować wszystkim, którzy chcieliby mi pomóc. Nawet niewielka wpłata może przyczynić się do uratowania mojego życia. Udostępniając też mi pomagasz.

136 160 zł z 220 000 zł
61%
Stefan Kozajda, Dąbrowa

Pomoc dla naszego Taty chorego na glejaka 4 stopnia

Początek lutego 2024 r. - rozpoczyna się nasza walka o Tatę. Diagnoza: Glejak złośliwy G4. Szokująca diagnoza... Dla Taty świat wywraca się do góry nogami. Zawsze uśmiechnięty, pomocny, przekochany tatuś, dziadek, wspaniały mąż.... Z pełnego energii człowieka ucieka życie. Widzimy, jak każdy dzień jest dla niego trudny, jak nie może poradzić sobie z komunikacją z nami, z silnymi bólami głowy. Jego stan psychiczny niestety również pogarsza się. W swoje urodziny, dokładnie 23 lutego miał poważną operację resekcji guza. Niestety zbyt duży guz oraz nacieki nie pozwoliły na maksymalne usunięcie. Przed nami bardzo długa i kosztowna droga. Neuropsycholodzy, którzy pomagają w ćwiczeniu mózgu, codzienne kilkutygodniowe dojazdy na radioterapię, leki, rezonansy magnetyczne co kilka tygodni, konsultacje ze specjalistami to ogromne koszty. Jest również szansa na polepszenie funkcjonowania, przedłużenie życia taty bardzo kosztowną immunoterapią. Niestety tego typu leczenie jest dla nas na obecną chwilę poza zasięgiem. Będziemy bardzo wdzięczni za każdą wpłacona kwotę dla naszego ukochanego taty. Wiara, Nadzieja, Miłość... to nas trzyma i daje siłę do działania. Nie poddamy się, będziemy walczyć o każdy miesiąc, tydzień, o każdy dzień. Serdecznie dziękujemy za okazaną pomoc :) Marcelina, Gosia, Emilka, Kamil

116 024 zł z 200 000 zł
58%
Janusz Dziedzic, Kruszwica

Wsparcie w leczeniu

Czerwiec 2019: całkowitym przypadkiem spada diagnoza jak grom z jasnego nieba - rak wątrobowokomórkowy z przerzutami do węzłów chłonnych w okolicy trzustki. Sierpień 2019: długa operacja zakończona krwotokiem i nierówną walką na intensywnej terapii. Udało się, powoli wracam do życia i na nowo cieszę się obecnością bliskich, dalej mogę zajmować się niepełnosprawną żoną. Czerwiec 2020: markery nowotworowe znacząco podwyższone, badanie PET nie pozostawia złudzeń, choroba nie odpuszcza. Kolejna bardzo skomplikowana operacja, ponad trzy godziny trwało otwieranie jamy brzusznej, ponieważ pierwsza operacja pozostawiła zmiany o charakterze jatrogennym. Organizm nie radzi sobie dobrze. Kolejny pobyt na intensywnej terapii. Luty 2021: markery nowotworowe szaleją, nie jest dobrze. Czekam na operację, której plan przeraża nie tylko mnie... Możliwe, że konieczne będzie usunięcie nerki prawej, części jelit. Zmiana zlokalizowana jest przy tętnicy nerkowej i nacieka na przeponę. Sierpień 2021: rozpoczynam długo wyczekiwaną i trudną terapię w szpitalu w Koszalinie. Koszalin staje się moim drugim domem regularnie co 3 tygodnie. Otrzymuję wlewy Pembrolizumabu i Lenwatynibu. Jest nadzieja na jakieś jutro... Październik 2021: nadchodzą pierwsze cudowne wieści - markery nowotworowe pod wpływem terapii spadły z 1750 na 650! Listopad 2021: przychodzi straszne powikłanie po przyjętym wlewie w postaci zapalenia przysadki mózgowej, stan zagrożenia życia. Nie jestem w stanie samodzielnie funkcjonować, nie jem, nie poruszam się samodzielnie, jestem potwornie zmęczony, mam zaburzenia wzroku przez obrzęk przysadki mózgowej. W tym trudnym momencie dodatkowo przychodzi mi pożegnać się z moją małżonką, która umiera nagle... Grudzień 2021: dzięki szybkiej i trafnej diagnozie, dobraniu odpowiednich leków odzyskuję siły, zaczynam wstawać z wózka inwalidzkiego, zaczynam oswajać się z pustym domem, domem bez żony. Niestety koronawirus dotyka moich najbliższych, święta jesteśmy zmuszeni spędzić osobno. Czekam na nowy, lepszy rok... Styczeń 2024: Nie poddaję się już bardzo długo, obecnie trwa chyba najdłuższy kryzys, jaki miał miejsce podczas całego leczenia. Nastąpiło to, co najgorsze, czyli bardzo silna wznowa choroby nowotworowej z nowymi przerzutami w organizmie. Mój wróg staje się coraz bardziej odporny na przyjmowane leki z USA, ale nadal to tylko one hamują rozwój choroby. Markery nowotworowe przekroczyły poziom 20000 i ich wzrost nie jest już rejestrowany. Mimo wszystkich złych wyników i towarzyszącego codziennego bólu nie składamy broni. Co trzy tygodnie jeździmy do Koszalina w celu dalszej diagnostyki i wymiany leków oraz szukamy innych terapii poza granicami kraju. Wydatki związane z leczeniem nie są małe. Wsparcie finansowe potrzebne jest na badania, konsultacje, przyjmowane leki, dietę.

19 896 zł z 105 000 zł
18%
Bogumiła Szeksztełło-Kiliańska, Pasłęk

Długa rehabilitacja pozwoli mi na powrót do normalności!

Jestem Bogumiła, mam 56 lat, jestem mężatką. Mamy pięcioro dorosłych dzieci i pięcioro wnucząt. Kiedy zostaliśmy z mężem sami, zamiast cieszyć się życiem, zaczęły się choroby. W 2015 r. mąż miał zawał i operację serca. Gdy mąż poczuł się lepiej, ja pewnego majowego wieczoru wyczułam pod brodą mały guzek. Tak się zaczęło. W lipcu 2015 r. usłyszałam diagnozę - rak dna jamy ustnej, do usunięcia. Pamiętam ciągle, jak na początku lekarz powiadomił mnie o skutkach ubocznych i powikłaniach operacji, ale to do mnie nie docierało. Chciałam jak najszybciej pozbyć się choroby. 14 września 2015 r. odbyła się operacja, która trwała 11 godzin. Usunięto układ chłonny szyi, dno jamy ustnej, część trzonu i nasady języka oraz trzonu kości gnykowej po stronie prawej. Miałam założoną sondę i rurkę trachoestomijną, którą usunięto po 2 tygodniach. Z sondą wróciłam do domu. W połowie października usunięto sondę, a założono PEGA (przetoka odżywcza połączona bezpośrednio do żołądka), gdyż nie mogłam przełykać. Przez 2 miesiące byłam poddawana radioterapii. W marcu 2016 r. kontrolny rezonans - nie ma go. Pokonałam raka i żyję!!! Ale co to za życie - dusiłam się własną śliną, moja mowa to bełkot. W lutym 2018 usunięto mi PEGA, gdyż nauczyłam się jeść potrawy blendowane, półpłynne w pozycji półleżącej. Czas mijał, a ja zamiast lepiej to czułam się gorzej. Mój lekarz powiedział, że on tu już nic nie może zrobić, pomóc mi może tylko operacja rekonstrukcji z unerwieniem. Zaczęłam szukać lekarza, który podjąłby się operacji. Znalazłam, zapisałam się na wizytę i pełna nadziei pojechałam do Katowic na konsultację... I co usłyszałam? Pan Profesor podejmie się tej operacji, którą trzeba wykonać jak najszybciej, ponieważ czas działa na moją niekorzyść (zrosty, skutki radioterapii), ale operacja nie jest refundowana przez NFZ, a koszt jej to 120 tysięcy złotych. Wróciłam do domu załamana, bo skąd wziąć taką sumę? Nawet kredytu nie dostanę. Nie mam renty z ZUS, gdyż nie spełniam warunków. Dowiedziałam się, że można coś zrobić, że jest szansa, aby wrócić do normalnego życia i kontaktu z ludźmi. Niestety, nie stać mnie ani mojej rodziny na taki wydatek. Zanim udało mi się zebrać takie środki, na początku 2019 r. okazało się, że na operację już za późno. I tak by nie pomogła. Ale lekarz zalecił inną, specjalistyczną rehabilitację - i pomaga, z każdym dniem jest lepiej. Ale to też koszty, ogromne. Rehabilitacja, dojazdy do ośrodka, ale też specjalne kosmetyki i środki do pielęgnacji, nawet specjalna pasta do zębów. Dlatego ciągle proszę Państwa o wsparcie. Proszę, pomóżcie mi, abym mogła rozmawiać z mężem, usiąść z moimi dziećmi i wnukami przy stole, zjeść i napić się herbaty.

31 969 zł z 120 000 zł
26%
Aleksandra Kostosz, Bytom

Pomóż mi nie stracić wiary, że uda mi się przeciwstawić chorobie.

Podaruj mi trochę życia! Od 6 lat życie moje podporządkowane zostało zmaganiu się z nowotworem złośliwym. W tym czasie poddałam się czterem zabiegom operacyjnym, które jednak nie zakończyły się sukcesem, gdyż za każdym razem nowotwór się wznawiał. Ostatnie badania kontrolne zdiagnozowały kolejną wznowę nowotworu, a co gorsza stwierdzono przerzuty. Pozostała mi obecnie jedynie możliwość podjęcia leczenia lekami immunologicznymi. Przeprowadziłam wymagane badania genetyczne, które taką możliwość potwierdziły. W moim przypadku sytuacja jest jednak dodatkowo trudna, gdyż stwierdzony u mnie nowotwór jest rakiem jasnokomórkowym na tle endometriozy. Ten typ nowotworu występuje bardzo rzadko i żaden lek immunologiczny nie jest refundowany. Ceny takich leków, które samemu należy zakupić, są niesamowicie wysokie, to kwoty kilkunastu tysięcy złotych co miesiąc. Leczenie natomiast jest długotrwałe. Pomimo 6 lat podporządkowania życia zmaganiu się z chorobą nie chcę się poddać, gdy choroba mówi, że to ona wygrywa. Dlatego proszę o pomoc, jeżeli ktoś może i chciałby mi pomóc. Środki, które trafią na moje konto w Alivii, fundacja może udostępnić mi tylko na ściśle określone cele związane jedynie z leczeniem onkologicznym.

225 zł z 90 000 zł
0%
Jolanta Nicowska, Włocławek

Pomóż mojej Mamie wygonić raka!

Przyszedł "RAK" nieborak... Moje życie zmienił tak... Były smutki i cierpienia... Chwile szczęścia i zwątpienia... Poleciały wszystkie włosy... Taka chuda, talia osy... Mimo bólu i udręki... Przeszłam chemię, Bogu dzięki... Tak choroba mnie zmieniła... Walczę mocno... abym żyła! Proszę Was o pomoc i wsparcie. Będzie to dla mnie najlepszy prezent urodzinowy - każde udostępnienie przybliża mnie do zdrowia. Obecnie od ponad 11 miesięcy walczę o swoje życie, a jednocześnie o możliwość bycia z moim Synkiem tak długo jak to możliwe. Znalazłam się w niełatwej roli dla mnie - w roli szukającej wsparcia. Nadzieją na wygranie tej walki jest nierefundowany lek Kadcyla - na ten cel zorganizowana jest zbiórka, do której dojrzewałam bardzo długo. Będę wdzięczna za każde wsparcie i udostępnienie. Proszę w imieniu mojego Synka Stasia - ma tylko mnie... Z góry bardzo dziękuję za zrozumienie i życzę dużo zdrowia! ----------------------------------------------------------------------------------------- Cześć! Jestem Staś, mam 5 lat i jestem synem tej wspaniałej Mamusi! Moja Mama na każdym kroku spełnia moje marzenia, to teraz czas, abym ja spełnił Jej marzenie. Mama Od ponad 11 miesięcy walczy z potworną chorobą - złośliwym wieloogniskowym rakiem piersi B Her dodatnim 3+. Jest już po chemioterapii i dwóch operacjach, a przed Nią jeszcze przynajmniej dwie. Poszedłbym do pracy, aby zarobić na lek dla Mamy, ale mam dopiero 5 lat... Choć muszę się pochwalić, że odbyłem w swoim życiu już pierwsze praktyki w dziedzinie chirurgii onkologicznej u wspaniałego Doktora, który naprawia moja Mamę. ♥️ Poniżej film z odbytych praktyk: https://fb.watch/7G2b49NGXV/ Mama, niestety, gdy powiedziała w pracy o chorobie, została z tym sama - pracodawca nie przedłużył Jej umowy i obecnie żyjemy ze skromnych zasiłków. Muszę też uzbierać środki na lek, który pomoże Mamie stanąć na nogi - nazywa się Kadcyla i niestety nie jest refundowany. Jego koszt to ok 11,5 tys. zł co miesiąc i tak przez rok. Do tego dochodzą koszty związane z rehabilitacją, bo niestety Jej prawa ręka nie jest sprawna. Leki, witaminy, dojazdy do doktorów na konsultacje - to wszystko niestety kosztuje... Pamiętajcie proszę, że dobro powraca ze zdwojoną siłą! Wywiad z nami: https://fb.watch/8a5ilb1SgK/

69 323 zł z 160 000 zł
43%
Barbara Ratkowska, Baruchowo 73

Proszę o pomoc w walce z rakiem, zbieram na nierefundowany lek.

Nazywam się Barbara Ratkowska, mam 70 lat. w 2010 roku zdiagnozowano u mnie raka piersi, zmagam się z tą chorobą od 11 lat. Jest to trudna i ciężka walka. Przeszłam mastektomię, usunięto mi też węzły chłonne. Przyjęłam chemię, radioterapię oraz hormonoterapię. W 2017 roku nastąpił nawrót choroby, okazało się, że nowotwór zaatakował płuca. Poddałam się leczeniu chemioterapią. Po 2 miesiącach od zakończenia chemioterapii nastąpiła progresja choroby. Lekarz do mojego leczenia włączył faslodex, roztwór do wstrzykiwania, który przyjmuję co 4 tygodnie. W 2018 roku przeszłam brachyterapię śródoskrzelową. W tym też roku pojawiła się u mnie chrypka i problemy ze strunami głosowymi, co utrudniało mi mówienie. Po leczeniu logopedycznym mój głos na tyle się poprawił, że mogę normalnie rozmawiać. W 2019 roku po wykonaniu badań, okazało się, że mam liczne przerzuty do kości. Zakwalifikowałam się do leczenia kwasem zoledronowym, przebyłam radioterapię paliatywną. Jednak choroba nadal się rozwijała, dopiero leczenie rybocyklibem spowodowało, że nastąpiła stabilizacja choroby. Niestety jest to lek, który muszę przyjmować przez cały czas, a nie kwalifikuję się do leczenia refundowanego przez NFZ. Rybocyklib jest bardzo drogi. Koszt miesięcznego leczenia wynosi 5300 zł. Przez półtora roku syn i najbliżsi pomagali mi finansowo, ponieważ moja sytuacja materialna uniemożliwia zakup tak drogiego leku. Niestety, nie stać mnie i mojej rodziny na kontynuowanie leczenia rybocyklibem. Przychodzą chwile zwątpienia i pogodzenia się z losem, ale nie poddaję się, bo mam dla kogo żyć, budzić się każdego ranka. Mam kochającą rodzinę, wspaniałe dzieci, wnuki, które wspierają mnie w trudnych chwilach, podtrzymują na duchu. Chciałabym jak najdłużej być wśród najbliższych, cieszyć się z nimi każdą minutą, każdym dniem, ich radościami, zobaczyć, jak rozwija się ukochana prawnuczka, jak przychodzi na świat druga. Mam nadzieję i głęboko wierzę, że znajdą się dobrzy ludzie, którzy pomogą mi w walce o życie. Bardzo dziękuję za wsparcie i za każdą wpłaconą na moje konto złotówkę.

18 341 zł z 110 000 zł
16%
Anita Biedrzycka, POZNAŃ

Nowatorski lek może pomóc mamie trojaczków w walce z przerzutami

Mam na imię Anita, jestem mamą 4-letnich trojaczków. Na raka piersi zachorowałam w 2008 roku, mając 28 lat. W maju 2008 roku krawcowa robiła ostatnie poprawki do sukni ślubnej, ponieważ w lipcu miałam powiedzieć sakramentalne „tak”. Jeszcze tylko rutynowa kontrola w poradni, gdzie od 2006 r. byłam pod stałą opieką lekarską. Zgłosiłam się tam ze względu na wykryte podczas samokontroli zmiany w piersiach. Zostały one określone przez onkologa jako łagodne. Przez wiele miesięcy byłam więc spokojna. Majowa wizyta okazała się inna niż wcześniejsze. Trzeba było zrobić poszerzoną diagnostykę, ponieważ działo się coś niepokojącego. Wkrótce obawy lekarza potwierdziły się. Diagnoza: nowotwór piersi z bardzo dużym stopniem zaawansowania w chwili wykrycia. Zastanawiałam się, dlaczego pomimo regularnych wizyt nie dopatrzono się rozwijającego się nowotworu. Dlaczego powtarzano mi, gdy niepokoiłam się wyczuwalnymi zmianami, że tak młoda i nieobciążona rodzinnie chorobami onkologicznymi osoba nie może chorować na raka. Odwołałam ślub, a w moim życiu na długie lata pojawiły się strach i niepewność. Szybko okazało się, że doszło do przerzutów na węzły chłonne. Przeszłam radykalne leczenie - operację, chemioterapię, radioterapię i hormonoterapię. Leczenie było żmudne i wyczerpujące. Przyniosło jednak spodziewane rezultaty. Kiedy uznano mnie za osobę zdrową, postanowiłam nadrobić lata choroby i stresu, podejmując decyzję o ślubie i powiększeniu rodziny. Piękne wesele, euforia i starania o dziecko zakończone sukcesem… Potrójnym sukcesem – zdrowymi, cudownymi maleństwami – Klaudią, Alanem i Borysem. Moją ogromną radość dość szybko zmąciła jednak straszna wiadomość. W 2015 roku, wkrótce po zakończeniu ciąży, rak zaatakował ponownie. Tym razem pojawił się w drugiej piersi. Po raz kolejny przeszłam radykalne leczenie. To powstrzymało rozwój choroby na kolejne lata, aż do czerwca 2019 roku. Nieznośny ból w plecach i permanentne zmęczenie uznawałam za efekt obciążenia codziennymi obowiązkami – opieką nad trojakami i przewlekle chorymi rodzicami. Kiedy doszło do złamania kręgów kręgosłupa, musiałam przejść skomplikowaną operację stabilizacji śrubami odcinka piersiowego i lędźwiowego. Wtedy, podczas badań pooperacyjnych, pojawiły się wątpliwości dotyczące etiologii czynników odpowiedzialnych za osłabienie moich kości. Biopsja i rezonans. Oczekiwanie na wyniki. Potężny strach – tym większy, że moje ukochane dzieci tak bardzo mnie potrzebują… Niestety, rak wrócił ze zdwojoną siłą pod postacią licznych przerzutów do kości (kręgosłup, żebra, mostek, udo, biodro). Okazało się, że po 4 latach, pomimo przebywania pod stałą kontrolą onkologów, stosowane leczenie zachowawcze przestało działać, a choroba znów chce przejąć kontrolę nad moim życiem… Muszę temu zapobiec i zrobić wszystko, by jak najszybciej wrócić do zdrowia i normalnego życia. Muszę zdecydować się na kosztowną sięgająca kilkunastu tysięcy miesięcznie terapię lekiem najnowszej generacji. To bardzo duży koszt, bez środków finansowych zbieranych za pośrednictwem fundacji leczenie będzie dla mnie niedostępne. Będę bardzo wdzięczna za gest dobrej woli.

157 494 zł z 250 000 zł
62%
Paweł Świat, Radziejów

Walczymy o Pawła chorego na glejaka 4 stopnia

Mój mąż Paweł zachorował na nowotwór mózgu w lutym 2022 roku. Choroba pojawiła się jak każda, właściwie znienacka, w wieku 49 lat. Rozpoczęła się walka. Mąż przeszedł dwie poważne operacje, chemioterapię i radioterapię również. Niestety guz uaktywnił się ponownie i dalsze leczenie w ramach refundowanych programów lekowych nie jest już możliwe. Odbyłam konsultacje u różnych lekarzy specjalistów. Pojawiła się szansa na dalszą walkę, lecz wymaga nakładów finansowych. Szansą jest operacja w prywatnej klinice, która pozwoli na lepsze funkcjonowanie i dłuższe życie Pawła. Gdy chorujesz na raka i pojawia się choćby maleńka nadzieja na wyleczenie, pójdziesz za nią na koniec świata... Dalsza droga zapewne na tym się nie skończy. Jest to ogromna maszyna zależności, nie sposób opisać potrzeb. Mąż ma lewostronny niedowład, spacery odbywa tylko na wózku. Codzienne funkcjonowanie, toaleta i spożywanie posiłków również wymagają stałej pomocy. Będę bardzo wdzięczna za każdą kwotę wpłaconą dla mojego ukochanego Pawła. Nasza nadzieja nie gaśnie, a dzięki Waszemu wsparciu staje się bardziej realna. Nie ma nic gorszego w walce o życie i zdrowie męża jak niemoc finansowa, którą czuję w zmaganiach z tym nierównym przeciwnikiem. Tym bardziej dziękuję jeszcze raz i proszę o pomoc. Kasia

11 849 zł z 105 000 zł
11%
Aleksandra Kapica, Międzyrzec Podlaski

Twoja pomoc moją szansą na życie

Witam, mam na imię Aleksandra i mam 33 lata. Na co dzień mieszkam i pracuję w Międzyrzecu Podlaskim. Prowadzę swój salon kosmetyczny. Praca jest moja ogromną pasją. Niestety w chwili obecnej jestem w trakcie chemioterapii i nie jestem w stanie pracować, rozwijać się, szkolić i spełniać zawodowo. Choroba pokrzyżowała mi plany zawodowe i prywatne. Kiedy skończyłam 30 lat, usłyszałam diagnozę: ziarnica złośliwa. Był to dla mnie i dla moich bliskich ogromny szok, nikt w rodzinie wcześniej nie chorował na nowotwór. Całe moje życie i nie tylko moje zmieniło się diametralnie, teraz najważniejszym celem było wyzdrowieć. Rodzina i przyjaciele bardzo wspierają mnie w walce z chorobą, to dzięki nim nadal mam siłę, by walczyć i się nie poddawać. W 2016 roku rozpoczęłam chemioterapię, było to długie i ciężkie leczenie. W lipcu 2017 roku przeszłam autoprzeszczep komórek macierzystych, który pozwolił mi na chwilę wrócić do normalnego życia i zapomnieć o chorobie, niestety ta okazała się podstępna i wraca. Nadzieją dla mnie jest lek Nivolumab, który w moim przypadku nie jest refundowany. Miesięczny koszt lekoterapii to ok. 30 tysięcy złotych. Koszt leczenia znacznie przewyższa moje możliwości finansowe, dlatego jestem zmuszona prosić o wsparcie. Będę bardzo wdzięczna za gest dobrej woli. Aleksandra Włodarczyk

106 500 zł z 200 000 zł
53%
Renata Marczak, Głowno

Leczenie i rehabilitacja

Mam na imię Renata. Cztery lata temu usłyszałam diagnozę, która zmieniła moje życie na zawsze. Nowotwór złośliwy piersi z przerzutami do węzłów chłonnych. Operacja, chemioterapia, radioterapia i hormonoterapia, a przede wszystkim nadzieja, że pokonałam raka. Moja radość nie trwała jednak długo. Kontrolne badania w ubiegłym roku w marcu wykazały powiększone węzły śródpiersia. Kolejne badania, biopsje, potwierdzenia progresji choroby. Zakwalifikowano mnie do leczenia w programie, które ma zatrzymać rozrost raka. Niestety badanie Pet wykazało poszerzenie zmian. Tak bardzo się boję, że nie uda się powstrzymać choroby, a ja chcę żyć. Żyć dla moich dzieci, aby móc je dalej wspierać i pomagać w trudnych decyzjach... Zawsze to ja pomagałam potrzebującym - tym razem przyszło mi Was prosić o wsparcie. Ciągłe dojazdy na badania i leczenie, dodatkowe leki oraz żywność specjalnego przeznaczenia są dla mnie bardzo kosztowne. Leczenie onkologiczne jest bardzo obciążające i wyniszczające zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Staram się nie poddawać i wierzyć, że uda mi się znaleźć skuteczną terapię, która da mi nadzieję na lepsze juto.

56 497 zł z 150 000 zł
37%