Z Waszym wsparciem mogę walczyć dalej!!!
Katarzyna Niemiec, Rudziniec,
numer zbiórki: 111248
Opis zbiórki
Do moich znajomych, przyjaciół, nieznajomych, ludzi, z którymi pracowałam, których wspierałam, którzy w tak wielkiej liczbie pisali zawsze pod moimi postami…
Nigdy nikogo o nic nie prosiłam, dzisiaj nadszedł ten czas, kiedy okrutna rzeczywistość zmusza mnie, abym poprosiła innych o pieniądze na to bym mogła żyć.
Mam prawie 42 lata i od 3,5 roku walczę dzielnie z rakiem, rakiem płaskonabłonkowym przełyku z przerzutami do węzłów chłonnych. Ci którzy mnie znają, znają również całą historię mojej choroby, której nigdy nie ukrywałam i którą zawsze szczerze opisywałam na FB. Opisywałam ją, bo po pierwsze tak łatwiej było mi przejść przez trudne chwile, a po drugie każdy był ciekawy, co się ze mną dzieje. Podczas skomplikowanego leczenia nie byłam w stanie odpisywać każdemu, więc tworzyłam historię swojej choroby na FB. Poprzez swoją historię, dzięki swojej postawie i podejściu do choroby, udało mi się pomóc wielu chorym onkologicznie ludziom, zawsze starałam się pokazywać, że można, że się da, że trzeba walczyć. Aż do dzisiaj, kiedy onkologia w naszym kraju nie daje mi szans na normalne leczenie.
Jestem po 4 cyklach chemii: 5 FU i cisplatyna, po 7 operacjach (w tym dwóch ratujących życie), po radioterapii w maksymalnej dawce oraz radioterapii stereotaktycznej Cyber Knife. Przez długi czas nie odżywiałam się jak normalny człowiek (nie przełykałam nawet śliny, bo nie miałam przełyku), chodziłam jak cyborg z rurami w brzuchu i wciskałam do nich jedzenie, z tekturową nerką w ręku, do której wypluwałam ślinę w dzień i w nocy. Na szyi wielka dziura, z której ciągle wylewały się różne płyny. Byłam łysa, wymiotująca i załatwiająca się krwią, leżałam non stop w szpitalu, bo moje ciało nie goiło się, gniło, miało szereg przetok. Ze wszystkim tym, przy pomocy całego zespołu doc. Zielińskiego w Zakopanem wraz z moimi bliskim sobie poradziliśmy, choć każdy z lekarzy patrzy na mnie jak na cud.
Każdy profesor, u którego drzwi staję, mówi "to niemożliwe, że pani to ta sama osoba z tej historii choroby". A jednak tak, to ja, udźwignęłam tak wiele, a dzisiaj życie rzuca mi pod nogi kłodę, jaką są pieniądze, a w zasadzie ich brak - na bardzo kosztowną immunoterapię, która jest dla mnie jedynym światełkiem, a niestety w przypadku mojego raka nie jest refundowana. Jeszcze pod koniec zeszłego roku wydawało się, że będzie dobrze. Jedyna zmiana w węźle chłonnym, niestety nieoperacyjna, która potraktowana została „cybernożem”, nie powiększała się. Jednak miesiąc temu, podczas badania przeprowadzonego przy okazji poszerzania przełyku okazało się, że guz zaczął rosnąć i naciekać na aortę, a także na ujście oskrzela głównego po stronie lewej. Badanie PET potwierdziło nacieki nowotworowe w śródpiersiu z cechami progresji metabolicznej.
W związku z tym, że moja choroba zaatakowała teraz bardzo agresywnie, tworząc szereg nacieków, o których wspomniałam wyżej, po konsultacjach u wybitnych specjalistów, w tym przede wszystkim u prof. Cezarego Szczylika, okazało się, że jedynym ratunkiem dla mnie może być immunoterapia polegająca na podaniu nivolumabu i ipilimumabu. W przeciwnym razie nie pozostaje mi nic innego, jak czekanie na śmierć.
Koszt pierwszej części terapii, polegającej na podaniu 4 dawek obu leków co 3 tygodnie, to około 270.000 zł. Po tym czasie robi się badania kontrolne, które mają wykazać, czy immunoterapia odnosi oczekiwany skutek. Jeżeli badania kontrolne przeprowadzone po 3 miesiącach wykażą pozytywny efekt terapii, będzie ona kontynuowana przy użyciu jednego leku podawanego co 2 tygodnie. Takie jedno podanie to około 10.000 zł.
Nie umiem pisać ckliwych historii, zawsze staram się opisywać tak, jak jest. Nigdy też nie byłam w podobnej sytuacji, więc nie mam doświadczenia w pisaniu takich historii. Co mogę powiedzieć jeszcze? Jestem zwykłą dziewczyną, która zawsze pracowała, nawet podczas swojej choroby, zawsze pomagała innym. Mam rodzinę: męża Marcina (44 lata) i syna Dominika (20 lat), którzy na każdym etapie mojej choroby bardzo mnie wspierają. Bardzo ich kocham, naprawdę jesteśmy fajną rodzinką, dlatego chciałabym się z nimi zestarzeć.
Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że zawsze byłam dzielna, szłam przez tę chorobę jak pancernik, dzisiaj moja postawa nie ma znaczenia, wszystko w Waszych rękach, ludzi dobrej woli.
Kasia
Darczyńcy




Słowa wsparcia