Bo muszę być!
Agnieszka Serafin, Rzeszów,
numer zbiórki: 111473
Dziennik
Ostatni rok był dla mnie bardzo ciężki. Właściwie tylko pierwszy styczniowy ('22) opis TK dawał powody do jakiegoś optymizmu, bo bardzo szybko okazało się, że kolejne terapie przestawały działać, zmiany powiększały się, ale próbowaliśmy kolejnych metod z nadzieją, iż w końcu trafimy na właściwą. Wtedy funkcjonowałam jednak jeszcze w miarę normalnie, lecz późną wiosna zaczęłam mieć częste migreny - tak wtedy myślałam, bo byłam zmęczona i świadoma tego, że jednak żadna z podejmowanych terapii nie jest bez skutków ubocznych...
Jest ten drugi tydzień w trzytygodniowym cyklu leczenia - najgorszy... Jest mi duszno, mam kołatanie serca, skoki tętna i ciśnienia. Boli mnie żołądek i jelita, ręka nie chce poprawnie działać (wynik wcześniejszego toksycznego leczenia), stopy cierpną, kręci mi w głowie i nawet leżenie nie przynosi większej ulgi. Łzy lecą mi po twarzy... Młody zajmuje się czymś - gra w szachy ze sobą albo komputerem, odkurza - lubi to zajęcie. Staram się robić wszystko tak, żeby mógł siedzieć w domu ze mną, żeby go nie odsyłać do nikogo. Kochany... Ja próbuję nie pokazywac łez i tego jak fatalnie się czuję. Ale tak naprawdę to ten czas, kiedy głupio, ale często zastanawiam się, czy na pewno nie chciałabym, żeby mnie ktoś "dobił"... Ale patrzę na niego i przypominam sobie, że będą trochę lepsze dni (bo dobrze to już niestety było), że muszę być, bo jestem potrzebna. Muszę przynajmniej towarzyszyć. Ciężkie ma to dzieciństwo, ale jednak jestem i na ile mogę wspieram.
Kiedyś usłyszałam w spocie z prośbą o pomoc chorą dziewczynkę mówiącą: "Trudne jest to życie, ale kocham je, bo tylko takie mam". Bardzo to zdanie zapadło mi w pamięć, powtarzam je sobie często, bo to takie prawdziwe... Chcę być dla obojga (i wszystkich, którym jestem w jakiś sposób potrzebna, którym moja obecność coś daje w ich życiu) i też dla własnego poczucia , że dałam im siłę choćby tylko swoją obecnością. Dla jakichś okrojonych, ale jednak jeszcze obecnych własnych marzeń...
Zła jestem na siebie, bo chciałam napisać więcej do Was wszystkich, podziękować i poprosić o dalsze wsparcie, bo nie wiem czy i jak mogłabym bez Waszego wsparcia pozwolić sobie na leczenie - obecnie w Warszawie. Jestem tam kilka razy w miesiącu, co pochłania oczywiście dużo moich sił, ale I finansów. Do tego tony leków i suplementow, które mają pomagać poprawiać moje zdrowie i samopoczucie, rehabilitacje, ale i często pomoc w codziennej obsłudze "życia", bo często nie daję rady... Wszystko to pochłania ogromne ilości środków finansowych, ale badania kliniczne ostatniej fazy, w których biorę udział, sprawiły najprawdopodobniej, że w ogóle mogę jeszcze do Was pisać, że ciągle tu jestem i mam nadzieję, że jak najdłużej... W dwóch ostatnich opisach TK przeczytałam w końcu, że niektóre zmiany - o milimetry ale jednak - zaczęły się zmniejszać.
Był czas, późnym latem/ jesienią, że nadzieja uchodziła wraz z siłami...
Może doczekam się szczepionki - pracuje nad tym Wrocław. Za 4, 5 lat...
Napiszę jeszcze, o tym również, obiecuję, ale w tych lepszych dniach, po trochu.
A na razie serdecznie dziękuję za dotychczasową pomoc i znów powtórzę: jeśli jeszcze się nie rozliczyłaś/eś, a nie masz kogoś bliższego, może możesz wspomóc mnie 1,5%? A może ktoś z Twoich znajomych?
Liczy się dla mnie każda złotówka i za każdą jestem ogromnie wdzięczna.
Daj mi szansę na jakąś normalność.
DZIĘKUJĘ!